wtorek, 29 kwietnia 2014

4. Necklace.

http://m.youtube.com/watch?v=IliDDhhNGuI

"Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas." 



Susan otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. Na oparciu jej łóżka siedział czarny kot.
- Spieszyło ci się, nie? - zapytała, sięgając do niego rękami. Zwierzątko oparło się łapkami o jej ramiona i wskoczyło jej na brzuch, zwijając się w kłębek i patrząc Frozen w oczy.
Słyszała, jak Loki próbuje się z nią skontaktować. Tez próbowała, ale napotykała mur. Nie wiedziała, co się stało. Odruchowo dotknęła ręką naszyjnika Friggi, matki Lokiego.
- To nic nie da. - powiedziała na głos. - Po prostu się zmień. Już dawno podczepiłam kabelki Jarvisa pod inny pokój, monitoring tu nie działa.
Kotek zeskoczył na miejsce obok niej i po chwili już leżał koło niej pełnowymiarowy Kłamca.
Już nabierał powietrza, żeby coś powiedzieć, ale Susan mu przerwała.
- Buty. - zakomenderowała. Laufeyson wywrócił oczami i ściągnął ciężkie buciory ze stóp. - Teraz mów.
- Nie możemy tak tego zostawić. Musimy wymyślić coś, co zdejmie blokadę.
- A co proponujesz?
Kłamca popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Zdejmij naszyjnik. Może ktoś go zaczarował, albo coś.
- Mam go cały czas na sobie, nikt nie miałby jak tego zrobić. - powiedziała Susan, wyplątując łańcuszek z włosów.
Podała go mężczyźnie. Loki usiadł po turecku i zaczął skrupulatnie oglądać każdy diamencik.
Jego palce zamarły na największym szafirze. Podniósł wzrok.
- Miałem rację. - usłyszała w głowie. Z jednej strony ucieszyła się, że znów może rozmawiać z nim na odległość, z drugiej bała się czaru na naszyjniku.
- Chyba nawet wiem, kto to zaklęcie rzucił. - rzuciła z przekąsem. Rozmawianie przez myśli było dla nich bardziej komfortowe.
- Odyn? - zapytał Loki.
- Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Asgardu, Odyn dziwnie się na mnie patrzył. Z początku myślałam, że mimo wszystko po prostu ma mi za złe moje przybycie, ale potem zaczął mamrotać coś pod nosem, gapiąc mi się na obojczyki. Dopiero w komnacie zauważyłam, że nie schowałam naszyjnika.
Laufeyson zamyślił się.
- Popracuję nad tym. Na razie musisz jakoś bez niego przetrwać. - uśmiechnął się.
- A jaką mam teraz gwarancję, że nie czytasz mi w tych myślach, które nie są przeznaczone dla ciebie? - zapytała sceptycznie.
- Ukrywasz coś przede mną? - wymruczał, zbliżając się do jej twarzy.
Frozen uśmiechnęła się. Kiedy ich usta już prawie się stykały, gwałtownie odskoczyła do tyłu i zepchnęła Lokiego z łóżka.
- Co do... - Kłamca urwał, bo został bezceremonialnie zamknięty w szafie.
- Braciszek. - powiedziała Susan.
- Mój czy twój? - zapytał Loki.
- Niestety mój. 
- Sue? Mogę wejść?
- Nie.
- Ale...
- NIE.
Zza drzwi dobiegło przeciągłe westchnienie.
- Trudno.
Chwilę potem drzwi same odskoczyły i do pomieszczenia wszedł Tony.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś głupi, ale nie sądziłam, że aż tak. Znajomość znaczenia słowa "nie" to podstawa.
- Mój dom. Więc chodzę gdzie chcę.
- Czekałam aż to powiesz. To znaczy, że mogę już się wyprowadzić?
- Co najwyżej do więzienia S.H.I.E.L.D.u. Dobrze wiesz, że pozostajesz na wolności tylko dlatego, że jesteś pod moim nadzorem.
- Nadzorem? N a d z o r e m? Czy może raczej stałą obserwacją?
- Susan, kiedy do ciebie wreszcie dotrze, co zrobiłaś? Ludzie za mniejsze przewinienia idą na krzesło elektryczne!
- Ja mu zaraz dam krzesło elektryczne. - wtrącił Loki.
- A twoją jedyną karą jest zakaz komunikowania się z tym gnojkiem. - kontynuował Stark.
- Sam jesteś gnojek.
- Wiesz, Tony, gnojek gnojkiem, ale on przynajmniej próbował mi pomóc.
- Pomóc? W czym? W zniszczeniu świata?
- W pokonaniu Sheery! - Susan zrobiła krok w stronę brata. Czuła, jak zaczynają piec ją oczy. O wilku mowa. Dosłownie.
Iron Man prychnął.
- Jak? Narażając cię na śmierć?
- A ty to niby mnie nie narażałeś, tak?! Dobrze wiem, co mi robiliście. Wszystko mi powiedział. WSZYSTKO. O tym, jak Banner produkował prochy, a ty dosypywałeś mi je do kawy, żeby zredukować moją siłę.
Stark z początku nie odpowiedział. Dopiero po chwili otrząsnął się z szoku.
- Skąd to... nieważne. Prochy, jak nazwałaś nasze lekarstwa, służyły osłabieniu Sheery, nie ciebie.
- Jak widać nie wyszło! - Susan wyrzuciła ręce na boki. - Bo gdyby nie Loki, Sheera już dawno przejęłaby nade mną kontrolę!
- Widzę, że bardzo dużo ciekawych rzeczy się od niego dowiedziałaś. Co jeszcze? Może mamy jeszcze jakieś rodzeństwo? Albo S.H.I.E.L.D. spiskuje przeciwko nam? Komu ty dziewczyno wierzysz?! Bogu kłamstwa i obłudy? Gratuluję! Po prostu świetnie!
- Kiedy kłamca mówi prawdę, to widać. Widać. I choćby ta prawda była najgorszą rzeczą jaką w życiu usłyszysz, to boli mniej, niż kłamstwo z ust kogoś, komu się ufało! - Frozen niemal płakała.
- Susan, spokojnie. Nie warto. - Loki próbował uspokoić dziewczynę.
Zignorowała go.
- To, czego dowiedziałam się o tobie i Bannerze... to, że... że bez mojej wiedzy próbowaliście grzebać przy moich genach... to właśnie było to. Bruce'owi ufałam bezgranicznie, tobie też, choć nie pamiętałam cię dobrze. To było najgorsze, co usłyszałam. Wiecie, co mogliście zrobić?! Moje DNA jest zupełnie inaczej uformowane niż DNA normalnego człowieka. Próby zmian kodu genetycznego u zwykłej osoby jest niebezpieczne, a co dopiero, kiedy kod odpowiada za trzy różne istoty! Mogliście mnie zabić, albo zrobić ze mnie kolejnego Hulka. - łzy zaczęły ściekać jej po policzkach. - Nie mieliście prawa!

Loki zmusił się do pozostania w szafie. Chciał pomóc Susan. Nie chciał, żeby płakała. Ale wiedział, że ujawniając się, tylko pogorszyłby sytuację.
Wpadł na pewien pomysł.

- Chcieliśmy dobrze... - Tony wyraźnie się zawstydził.
- Też chciałam wiele rzeczy. - rzuciła Frose niemal szeptem.
Z szafy wyślizgnął się malutki, czarny kotek. Susan spojrzała na niego i uśmiechnęła się blado. Zwierzątko potruchtało do niej i zaczęło łasić się do jej nóg.
- Susan, błagam. - Jęknął z niezadowoleniem Tony. - Wyrzuć go.
- Wiem, że nie tolerujesz żadnego stworzenia w futrze, które nie jest elegancko ubraną kobietą, ale mnie to nie obchodzi.
- Zasyfi mi mieszkanie.
- To masz problem. Dasz premię pokojówkom.
Dziewczyna kucnęła i wzięła kota na ręce. Powoli zaczynała odzyskiwać panowanie nad sobą.
Tony patrzył na nią chwilę ze smutkiem, po czym odwrócił się i powoli wyszedł.
Ledwie pięć minut później można było usłyszeć głośny brzęk wielu części najnowszego stroju Iron Mana uderzających o podłogę, ściany i - kto wie - może nawet sufit.
- Choleryk. - rzucił Loki, przybierając z powrotem swoją ludzką postać.
- Trochę bardzo. - dodała Susan. 
Westchnęła głęboko i padła na kanapę. Myślała o naszyjniku i nad tym, jakim cudem mógł zostać zaczarowany. Byle by nie myśleć o Tonym.
I nadeszło olśnienie.
Przecież jest wiedźminką. 
Zerwała się jak poparzona, a zaraz potem zamarła.
- Pamiętasz domek w lesie? - uśmiechnęła się złowieszczo.
- Jeśli nadal masz tam tą waszą wersją musu czekoladowego, to jak najbardziej.





Loki od dwóch godzin spał na fotelu. Oczywiście na popielniczkę. 
Za każdym razem, gdy Susan go mijała, podnosił głowę i udawał głębokie zainteresowanie tym, co robi. I zaraz potem znowu zasypiał.
A Frozen latała jak wściekła w tę i z powrotem po całym domu, szukając jakiejś drobnej rzeczy. Loki akurat zasypiał, kiedy tłumaczyła mu, co to jest, więc nie za bardzo zapamiętał nazwę. Splądrowała wszystkie szuflady, szafki i  tajne skrytki pokazujące się po oderwaniu paneli albo deski w garderobie. I nie dość, że nie miała żadnego pomysłu, gdzie mogła tą rzecz schować, to jeszcze co chwilę musiała powstrzymywać wiązanki cisnące się jej na usta na widok zniszczonych przez najazd agentów S.H.I.E.L.D.u elementów jej domu. 
Zbiegła głośno po schodach. Aż się Loki obudził.
- Miałaś mi dać czekoladę. - wymamrotał nieprzytomnym głosem, zarzucając jedną rękę na oczy, a drugą zwieszając bezwładnie z fotela. 
Susan warknęła cicho i włożyła w już czekającą dłoń słoik nutelli.
- Dziękuję, kochanie. 
Zatrzymała się i spojrzała na niego niepewnym wzrokiem. Wzrokiem, który rozważał wysłanie go do psychiatryka. Nie mógł tego zobaczyć, bo nadal siedział z dłonią na oczach i wyciągniętą ręką z nutellą.
Westchnęła i poszła dalej.
Mogła wziąć miecz. Byłoby łatwiej. 
Usłyszała, że Kłamca wrzuca jakieś szkło do kosza. Ten to ma tempo. 
jakieś pięć minut później doszedł ją z partertu jego krzyk.
- Kto to jest Taewid? 
Zamarła.
Z godną wiedźmina prędkością zbiegła po schodach, ledwo hamując tuż przed Lokim.
Z jego dłoni zwisał medalion z rozwartą w wściekłości paszczą wilka. 
- Kolejny pseudonim. Daj. - chciała chwycić medalion, ale on był szybszy. 
- To tego szukasz? - zapytał.
- Tak. Oddaj. 
- A co mi za to dasz? - uśmiechnął się złośliwie, chowając ręce za plecami.
- Proszę. 
- Eee. Trochę mało. Wolałbym wyjaśnienia, dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś wiedźminką. - Jego głos powoli przeradzał się w krzyk.
- Przecież widziałeś miecz. Wtedy, kiedy zabierali mnie z Asgardu.
- Tak, ale zapomniałem, że miałem cię o to zapytać. - przyznał ze zbolałą miną.
Susan westchnęła po raz kolejny tego dnia. 
- Chyba muszę ci dużo opowiedzieć.






- Zabrano mnie z domu, kiedy miałam dwa lata. Zasada Dziecka-Niespodzianki. Oznacza ona dziecko, które jeszcze się nie narodziło, a które na skutek obietnicy złożonej jakiejkolwiek istocie, miało zostać związane z nią nierozerwalną więzią przeznaczenia. Tradycyjną formułą obietnicy były słowa wypowiadane w zamian za ofiarowaniu komuś pomocy: Oddasz mi to, co zastaniesz w domu po powrocie, a czego się jeszcze nie spodziewasz. I tak też było u mnie. Z tym że kiedy wiedźmini po mnie przyszli, już śledził ich S.H.I.E.L.D. Wyprzedzili ich i to oni mnie zabrali. Potem zostałam im odbita przez podziemne organizacje szkolące zabójców. Nie wiem, dlaczego tak bardzo im wszystkim na mnie zależało.  W każdym razie przez pięć lat wychowywano mnie na płatną morderczynię. Na jednym z testów, który miałam przejść w wieku siedmiu lat, wiedźmini odnaleźli mnie i zabrali do warowni, w której po sześciu latach wiedźmińskiego treningu przeszłam wszystkie Próby.
- Oprócz Próby Traw. - wtrącił Loki.
- Ją też. Mam normalne oczy przez Sheerę. Gdyby nie ona, miałabym kocie źrenice. Wtedy też Tomy dostał onformację o mojej śmierci. W każdym razie, zostałam pełnoprawną wiedźminką i jak każdy z nas ruszyłam w świat. Wtedy po raz kolejny zostałam porwana - wywróciła oczami - i zaciągnięta do laboratorium Hydry. Tam pogrzebano mi w genach i wszczepiono Gen Enigmy, inaczej nazywany DNA27, jak już wiesz. To był eksperyment, nie wiedziano, co się stanie, dlatego Gen nazwano Enigmą. W tej chwili i tak nie mam pełnej dawki Genu, bo Banner mnie uratował. Znaczy Hulk. Tak powstała Sheera. Przez sześć lat żyłam w miarę normalnie, o ile normalnym życiem można nazwać dzielenie się ciałem z inną osobą i jeżdżenie z kontynentu na kontynent w próbie ucieczki przed organizacjami, które chciały mieć w swoich szeregach niemal niezniszczalnego mutanta. W międzyczasie ukrywałam się z innymi mi podobnymi. Tak, jest więcej mutantów. Nikt nie ma za sobą tylu mutacji co ja, ale jest nas więcej. A potem Tony mnie znalazł. Resztę znasz. 
Loki nie odzywał się przez chwilę.
- A co z Piątką? - zapytał po jakimś czasie.
- Co masz na myśli? - odpowiedziała Susan, bawiąc się wiedźmińskim medalionem.
- Co się zmienia? Thor mówił, że masz jakieś... zdolności.
Frozen westchnęła.
- Zaczęłam władać prądem. Jednym ruchem wysadzam korki w całym domu. Nie potrzebuję żadnych środków do życia, jestem niemal samowystarczalna. W normalnym życiu słabnę, ale mam coraz większą siłę w walce. A tak poza tym to jest okej. 
Liczyła, że Kłamca się uśmiechnie, ale tak się nie stało.
Miał poważną, zmartwioną minę.
Wyciągnęła z torby książkę, którą zabrała z mieszkania Lokiego i podała ją jej właścicielowi. 
Laufeyson spiął usta w cienką linię. 
- Dopóki nie dowiemy się o Piątce czegoś więcej, nic nie będziemy mogli zrobić. 
- A jak chciałabyś się czegoś dowiedzieć? Udostępniłbym ci bibliotekę, ale Odyn wyczuje, jeśli przywiozę cię do Asgardu. 
- Na rysunku przy Piątym Artefakcie są cyfry. - Susan wstała i podeszła do fotela, na którym siedział trickster. - Są słabo widoczne, bo Piątka została narysowana jako czarna skrzynka, choć z podpisu wynika, że to tylko wyobrażenie. Ale cyfry... Cyfry są ponoć prawdziwe, bo słyszano je z ust pana Piątki przy ostatnim opętaniu wektora. Wydaje mi się, że możnaby w dość prosty sposób obliczyć ich znaczenie przez wykresy numerologiczne. 
Kłamca popatrzył na nią i położył swoją dłoń na jej palcach, spoczywających na rysunku Piątego Artefaktu. 
- To róbta te wykresy. - powiedział półgłosem.


czwartek, 24 kwietnia 2014

3. Hell-o-Kitty

http://m.youtube.com/watch?v=jT9kegPf1-o



- Ten to zawsze musi wszystko zepsuć. - Wymamrotała Susan. Jej głos był niebezpiecznie podobny do głosu Sheery. Obok niej na ławce siedział Loki. Obydwoje mieli miny a'la Grumpy Cat.
- Nie martw się Sue, mnie też Odyn nie lubi. - Jane starała się pocieszyć przyjaciółkę. Jak widać dość nieudolnie. 
- Biedny tatuś chce chronić swoich synusiów od zła w postaci dwóch szatanów w ciałach midgardzkich kobiet wykraczających inteligencją poza przyjętą normę. Wybaczcie skromność. 
- Ej. - Loki i Thor jednocześnie żachnęli się na nazwanie ich "synusiami". 
- Proszę ze mną. - Do grupki podszedł Einherjar i wyciągnął rękę do Susan. Ta nawet na niego nie spojrzała. Wstała, spojrzała ze smutkiem na Lokiego i odeszła razem z Jane i Thorem w stronę Heimdalla.
Nie chciała żegnać się z Kłamcą. To tylko wszystko by utrudniło.

Laufeyson został sam na kamiennej ławce. Kiedy reszta zniknęła już wewnątrz kopuły, schował twarz w dłoniach. Piąty Artefakt. Piąty Artefakt w ciele Susan.
Kiedy tak myślał nad rozwiązaniem tego problemu, dotarła do niego jedna rzecz. Rzecz, która mogła uratować Frozen. Albo zabić ich oboje.

Przypomniał sobie, jak Thor mówił o podziale energii Piątki na dwie osoby. Myślał, że drugim Wektorem jest Sheera, ale mylił się. Ona nie mogła być Wektorem, bo nie była żywą istotą. Była wytworem mutacji genetycznych funkcjonującym, a nie żyjącym jak człowiek.
Drugim Wektorem był Loki.
To dlatego Elfy Światła przybyły go zabić. Piątka była u nich. Dostały rozkaz zabicia Kłamcy, bo podzielony Artefakt miał znacznie mniejszą siłę i trudniej było nad nim zapanować. Tylko jak to możliwe?

I wtedy go olśniło. Po raz kolejny zresztą. Zmieszana krew. Kiedy na samym początku Susan złamała kość udową, on jej ją nastawiał. Wyciął jej nadajnik, a ona go ugryzła. Krew z jej ramienia zmieszała się z krwią jego dłoni.

Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Tak bardzo chciał zostać nośnikiem jakiejś pradawnej mocy, tak zazdrościł dziewczynie Thora (której imienia znowu zapomniał), że stała się ofiarą Aetheru... a teraz to się spełniło. I wcale nie było tak fajnie jak myślał. Raczej... raczej strasznie.

Pobiegł do zamku. Nie mógł czekać. Musiał jak najszybciej przejąć całą Piątkę. Nie dlatego, że tego chciał, bo nie chciał jak cholera. Ale musiał. Susan nie przetrwałaby takiej ilości mocy.
Wparował do sali tronowej jak po ogień i bez kłaniania się, które i tak praktykował tylko jak czegoś chciał, podszedł do tronu.

- Zawróć ją. - powiedział mocnym, stanowczym głosem. - Każ ją tu przywieźć.
Odyn spojrzał na niego zdziwiony, po czym zaśmiał się paskudnie.
- Nie. - Krótko, zwięźle i na temat. Jak zawsze.
- Ona potrzebuje pomocy. Została opętana Piątym Artefaktem. Ona... i ja też. Nasza krew jest wymieszana. Jej krew płynie w moich żyłach, a moja w jej. Musimy oczyścić Susan zanim będzie za późno.
- Nie mów mi, że tak zależy ci na uratowaniu jej. - prychnął starzec. - Wiem dobrze, o co ci chodzi.Chcesz mieć cały Artefakt dla siebie.
- Dlaczego ty we wszystkim szukasz związku z moimi przewinieniami?! - Krzyk Lokiego przepłoszył Freyę, boginię miłości, która szła właśnie do Odyna.
- Bo cię znam, zamarzły bękarcie! - odpowiedź jednookiego brzmiała bardziej jak ryk lwa w agonii niż jak rozmowa dwóch cywilizowanych bóstw. Loki zrobił krok do tyłu. Od kilku lat Wszechojciec tak dobitnie nie wytknął mu jego pochodzenia. - Myślisz, że ci uwierzę? Że uwierzę iż ty, godny pożałowania bóg chaosu, jesteś w stanie kochać kogokolwiek oprócz siebie? Nie zależy ci na tej Ziemiance. Chcesz ją po prostu po raz kolejny wykorzystać. Użyć jako swojej broni. Jak ty, szczeniaku olbrzymów, mógłbyś czuć do niej cokolwiek? Jak?
Kłamca stał jak wryty, patrząc na Odyna szeroko otwartymi oczami. Z początku czuł smutek. Ale jak każdy smutek, i ten przerodził się w dziką wściekłość. Ruszył wolnym, dostojnym krokiem w stronę "ojca". Wyglądał, jakby się skradał. Jak dziki kot podchodzący do ofiary.
W połowie schodów prowadzących do tronu w jego dłoni zmaterializował się sztylet. Odyn drgnął, a potem wstał. Nie miał zamiaru uciekać. Cieszył się, że będzie miał okazję wreszcie pozbyć się Laufeysona raz na zawsze.
Loki podszedł i pochylił się nad nim. Był znacznie wyższy od siwowłosego. Przyłożył mu nóż do gardła. Czuł, jak srebro delikatnie drży w rytm pulsu.
- Gdyby matka to słyszała... gdyby słyszała, to by cię zabiła.
Z furią w oczach odsunął sztylet od szyi Odyna i udał się do swojej komnaty, celowo zrzucając jakąś drogą wazę stojącą mu na drodze.


***


Susan siedziała z brodą opartą na dłoni w kącie sali bankietowej, wcale nie musząc udawać, że potwornie się nudzi. Miała na sobie złotą suknię, na którą dawno dawno temu namówił ją Loki. Jane już osiem razy powtarzała jej, jak ślicznie wygląda, ale Frozen jakoś nie za bardzo chciała jej wierzyć.
Kiedy dudniące od dwóch godzin AC/DC zmieniło się (nareszcie) na jakiś undergroundowy kawałek, Susan odetchnęła z ulgą. Należała do tych potępianych ludzi, którzy nie byli w stanie przetrwać słuchania 'Highway to Hell'. I całej reszty też. Tony i Susan powinni zostać rodzeństwem roku*. A underground? Underground odkryła niedawno. Uwielbiała te mroczne, powolne piosenki, pozbawione wycia napuszonych i zbyt pewnych swojej doskonałości wokalistów. 
Podszedł do niej jakiś mężczyzna i zaprosił ją do tańca, ale kiedy uniosła wzrok, natychmiast mu się odechciało. Trudno się dziwić. Rozpoznał złote oczy i wyraziste rysy kobiety z plakatów ostrzegawczych.
- Nie zgłaszaj. Nagroda za złapanie już zgarnięta. - uśmiechnęła się złośliwie. Facet odszedł spiesznym krokiem. 
Sheera miała dzisiaj wyjątkowo dobry humor, więc zgodziła się "pożyczyć" Susan oczy. Dzięki temu sukienka wyglądała na niej jeszcze lepiej. Wbrew mamrotaniu samej zainteresowanej.
Na sali, mimo perfekcyjnie działającej klimatyzacji, robiło się coraz duszniej. Mnóstwo ludzi, z którymi Tony może i nie chciał spędzać Sylwestra, ale chciał pochwalić się domem, tańczyło, rozmawiało, jadło i piło. Frozen prychnęła z niesmakiem, widząc co się dzieje. Jej oczekiwania były bardzo wygórowane po uczcie, w jakiej uczestniczyła w Asgardzie. Wstała. Wyostrzonym wzrokiem odszukała Jane i Darcy i bezceremonialnie wyrwała je z objęć partnerów. 
- Może się przejdziemy? - zapytała głosem w ogóle niepasującym do tego, co właśnie zrobiła. - Na pewno jest bardzo ciepło.
- Jest styczeń. Jest zimno jak w psiarni, idiotko. - zaśmiała się Lewis.
Susan zerknęła na wyświetlacz telefonu.
- Wybacz, ale jeszcze grudzień. - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
W końcu dziewczyny zgodziły się iść z nią do Central Parku. Nie doczekały się jednak wyjaśnienia ani po co, ani dlaczego tam. Susan nie wiedziała. Po prostu chciała wyjść na powietrze, a Central Park był pierwszym miejscem, jakie przyszło jej na myśl.

Szły spokojnie ścieżką, rozmawiając o pierdołach. Z pewnością wyglądały dość nietypowo w grubych płaszczach narzuconych na wieczorowe sukienki. Jeszcze tamte jak tamte, ale Susan? W sukni do ziemi? Serio?
Frozen usłyszała cichy syk i przystanęła. Rozejrzała się. Wykrzyknęła ostrzeżenie niemal w tej samej chwili co nastolatek stojący kilkanaście metrów dalej.
Po drugiej stronie ścieżki, którą szły, wybuchła petarda. Pech chciał, że była to tak zwana fontanna, czyli taka petarda, która nie unosi się w powietrze, tylko sypie ogniami na boki. 
Susan stała najbliżej źródła wybuchu. Jane i Darcy krzyknęły, a Stark zakryła twarz ramieniem, lekko się garbiąc. 
No właśnie.
Widziały iskry lecące w ich stronę. Nie było po co uciekać. 
Co nie zmienia faktu, że iskry nie doleciały. Po stronie, z której wybuchł fajerwerk wytworzyła się ogromna, półokrągła tarcza, na której rozbiły się płomyczki. 
Susan otworzyła szeroko oczy, uważnie przyglądając się swojemu ramieniu, skąd prawdopodobnie wyszła tarcza. Kiedy tylko niebezpieczeństwo minęło, czyli właściwie po pary sekundach, zielona bańka natychmiast zniknęła. 
- Ty, może ona z tym Hogwartem to serio mówiła. - powiedziała Darcy do Jane lekko przyciszonym głosem.
Frozen wyprostowała się, starając się hamować strach. Kilkoro ludzi patrzyło na zajście z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia w oczach. 
- To tylko nowa zabawka Stark Industries, nic wielkiego. Rozejść się. - zdobyła się na silny ton.
Kiedy gapią rzeczywiście zajęli się swoimi sprawami, dziewczyny ruszyły dalej, choć tylko jedna z jaką taką chęcią. 
- Co to miało być? - zapytała Jane. - Co ty..?
- Skąd mam wiedzieć? - przerwała jej Susan. - Nie mam pojęcia. Aether w tobie się bronił, więc Piątka też może chcieć. Nie wiem. Mnie nie pytaj.
Przez kilka minut wszystkie milczały. 
Przerażenie w sercu Susan powoli zmieniało się w uczucie nadludzkiej potęgi.

***

Loki już dawno nie był tak wściekły. Czy do tego starego capa nie docierało, że to było naprawdę... Aaa, szkoda gadać. Nic nie wiedział. Nie wiedział o ataku Elfów, nie wiedział nic. I jeszcze miał czelność wypominać Kłamcy... Było go stamtąd nie brać, skoro tak bardzo mu przeszkadzał kolor jego skóry! Wielce dobroduszny Odyn ulitował się nad pomiotem olbrzymów, jak słodko. 
Czuł wzrok na swoich plecach. Wiedział, że śledzą go Einherjarzy. W połowie kroku zawrócił i poszedł w ich stronę. Tylko dwoje? Toż to pikuś. Szybkim ruchem wbił obydwóm wojownikom sztylety pod żebra, po czym wytarł ostrza o ich własne płaszcze. Przez chwilę zastanawiał się, co dalej zrobi. Musiał dostać się na Ziemię, to nie ulegało wątpliwości. Tylko jak, skoro Odyn odebrał mu moc, a przejścia są zamknięte. Na Heimdalla nie ma co liczyć. 
Przypomniała mu się historia bogini, która - uciekając przed jakimś zwierzęciem - skoczyła do wody. Długo jej szukano, ale odnalazła się dopiero trzy lata poźniej. To znaczy, odnaleziono jej części. Każdy element ciała był w innej krainie. Przejście, z którego skorzystała, rozerwało ją na strzępy, bo jego tworzenia niegdyś nie skończono.
Wróć. Przejście?
Loki stanął jak wryty. Przejście. Odyn na pewno go nie zamknął, bo nikt nie byłby tak głupi, by z niego korzystać. 
Nikt oprócz Lokiego.
Kłamca poleciał jak perszing do miejsca, z którego skoczyła tamta bogini. Było oznaczone jakąś przestrogą typu prosimy nie skakać, bo płytko (jedynie nieskończoność metrów głębokości). 
Nawet nie zwolnił. Nie zastanawiał się. Nie obchodziło go, że na dobrą sprawę właśnie popełnia samobójstwo. Przecież jest czarodziejem. Na pewno skoczy lepiej od tamtej i może nawet przeżyje.
Zeskoczył z podwyższenia prosto w zadbane kwiatki, potem niżej, na mur. W biegu, bez zatrzymywania się, skoczył do wody, starając się nie plasnąć na deskę, bo z takiej wysokości to już na pewno by nie przeżył. Rozłożył szeroko ramiona. Leciał dość długo, ze względu na wysokość. Słyszał krzyk jakiejś kobiety, chyba Idunn. Wzywała pomocy. Myślała, że Loki chce się zabić. Biedna. Długość spadania powoli budziła w nim strach, ale kiedy jego stopy zetknęły się z taflą, obawa natychmiast zniknęła. 
Woda była nieprzebranie czarna. Nie było widać nic. 
Wtedy Loki przypomniał sobie, że nie nabrał powietrza przez zanurzeniem.

***

- Susan, naprawdę nie wolałabyś potańczyć? Bo mi na przykład jest zimno. - Kobiety właśnie szły ścieżką wzdłuż brzegu osławionego jeziora. 
- Naprawdę tak ci się śpieszy do tego tłoku i duchoty? - zapytała z niedowierzaniem Frose zmęczoną już chodzeniem Darcy. 
Tamta nie odpowiedziała. Owszem, nie miała ochoty tam wracać, ale bała się zimna i kolejnych petard. I żuli. 
- Patrzcie na tego idiotę. - Stark wskazała palcem jakiegoś faceta wynurzającego się z jeziora. Nie mogła dokładnie określić czy to jakiś dzieciak czy dorosły, bo z odległości około trzydziestu metrów (gość pływał kilkanaście metrów od brzegu) i przy marnym świetle lamp nawet jej oczy zawodziły. Zwłaszcza teraz, kiedy były znów niebieskie i krótkowzroczne. Jako Sheera miała ten komfort, że widziała wszystko jak w HD, ale kiedy jej tęczówki były niebieskie, nie było życia bez okularów. W ciągu kilku miesięcy od powrotu z Asgardu zdążyła kompletnie zjechać sobie wzrok.
- Mi się wydaje, czy on właśnie poszedł sobie popływać? - Jane również wygladala na rozbawioną.
- Może mors. - wszystkie trzy zaśmiały się w głos.

***

Widząc światło midgardzkich lamp Loki wyszczerzył się w uśmiechu szaleńca. Zaczął płynąć szybciej. Już niedaleko. Powietrze mu się kończy, ale wytrzyma. Musi. 
Wynurzył się, nabierając gwałtownie powietrza. Każdy wdech niemal palił mu płuca. Powietrze było zimne, woda też. Asgardzkie morze było przyjemnie ciepłe, a to... To było lodowate. 
Całe szczęście zbiornik nie był zamarznięty. Wtedy to już by było po ptokach. Rozejrzał się, powoli przebierając rękami, żeby się nie utopić. Kilkanaście metrów od brzegu dróżką szły trzy kobiety. Patrzyły na niego, ale nie zatrzymywały się. Loki już chciał zacząć marudzić na znieczulicę, kiedy zauważył strój jednej z dziewczyn. Miała długą do ziemi, złotą suknię. Znajomą suknię. Na plecy opadały długie, lekko pofalowane, ciemnoblond włosy. To nie mógł być nikt inny.
Masz dzisiaj chłopie szczęście, nie ma co. 
Podpłynął do brzegu i zmusił się do wyjścia na zimno. Obawiał się, że temperatura może wywołać przemianę w Jotuna, ale całe szczęście tak się nie stało. 
Poszedł za trójką dziewczyn. Drugą z nich była ta... No, Pani To-Za-Nowy-Jork. Lokiemu bardzo spodobało się wymyślanie jej przezwisk. Trzeciej kobiety nie znał. Jakaś taka niska brunetka ze skrzeczącym głosem. Nieważne.
Przyjaciółki przystanęły, więc on też. Usyszał ich rozmowę.
- Ej... Ten debil chyba sie utopił. - Loki zmarszczył brwi. Czyżby to było o nim? 
- No i co z tego? - To była Susan. Poznał jej głos. - Jak popaprany to ma. Pewnie jutro rano jakaś osiemdziesięciolatka z pieskiem na smyczy znajdzie kukłę pływającą do dołu twarzą i go wyłowią. Pojutrze napiszą o tym w gazecie. 
Dziewczyna Thora obróciła się tak, że teraz stała bokiem, a nie tyłem do Lokiego. Zaczęła coś mówić, ale przerwał jej jej własny pisk przerażenia.
- Co jest? - zapytała Frozen, patrząc na nią. Nie obróciła się, by zobaczyć, co ją tak przestraszyło. Nigdy tego nie robiła. Jeśli coś zagrażałoby jej, nie potrzebowałaby się odwracać. I tak zdążyłaby odeprzeć atak. 
Brunetka za to spojrzała na Lokiego. 
Zlęknięte miny obydwu towarzyszących Susan dziewczyn powoli zmieniły się w asymetrycze uśmiechy, co zmusiło ją do odwrócenia się do powodu ich wesołych min. 
Przed nią stał ociekający wodą, trzęsący się z zimna (ogólnie obraz nędzy i rozpaczy), ale wyprostowany i złowieszczo uśmiechnięty Loki. 
Przez chwilę wodziła palcem od jeziora do niego, powolutku układając sobie fakty, a potem pobiegła w stronę Laufeysona. Ten otworzył ramiona, gotów przyjąć uścisk.
Ale sie nie doczekał.
Susan zatrzymała się nicałe pół metra od niego i popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Chyba nie sądzisz, że dotknę kogoś tak mokrego. 
Loki spojrzał na nią z niedowierzaniem. 
- To ja ryzykuję życie, korzystając z niepoprawnie funkcjonującego portalu, płynąc bez oddechu przez pół godziny pod wodą, wychodząc na minus trzydzieści stopni, a ty... Trudno. - zarzucił głową tak, że cały zapas wody zachomikowany w jego włosach poleciał na Frozen.
Dziewczyna zrobiła minę typową dla ochlapanej wodą kobiety i natychmiast zaczęła lekko jak na siebie okładać Lokiego po klatce piersiowej. Trickster chwycił ją i przyciągnął do siebie, na co Susan odpowiedziała przeciągłym jękiem zrezygnowania. I pewnie marudziłaby dalej, gdyby Kłamca, nieszczególnie przejmując się przygladajacymi się im kobietami, nie uciszył jej wiadomym i zawsze działającym sposobem. Nie, nie dał jej z sierpowego. 
Frozen zarzuciła mu ramiona na szyję i rzeczywiście, przestała ględzić. 
Jane i Darcy posłusznie udały zainteresowanie otaczającymi je drzewami, pozwalając parze w spokoju się całować. 
I pewnie chwila trwałaby dalej, gdyby nie donośne i bardzo irytujące pikanie dochodzące z nadgarstka Susan. 
Dziewczyna wywróciła oczami i z westchnieniem frustracji oderwała usta od warg Lokiego.
- Co to? - zapytał cichym głosem. Nie musiał mówić głośniej, bo twarz Frozen nadal znajdowała się raptem kilka centymetrów od jego.
- Pager. Dzwoni zawsze, kiedy Tony podejrzewa, że nie ma mnie w zasięgu jego wzroku na tyle długo, żebym mogła znów zdradzić planetę. 
- No bo zdradzasz. - zamruczał i spróbował znów swoimi ustami odszukać usta Sue.
- Ej ej, starczy już. Bo ci się limit wyczerpie.
- Po co komu limity? - zaśmiał się bóg. 
- Susan, przepraszam, ze ten... ale... Tony dzwoni. - Jane wskazała palcem na telefon.
- Ma chłopak tempo. - rzucił Loki i pozowolił już niemal tak samo mokrej jak on Susan wyślizgnąć się ze swoich ramion.  - Nie mogę iść z wami, prawda? Bo trochę mi zimno. 
- A chodź, może dostaniesz tort na powitanie. I kulkę jako prezent. - zakpiła Frose. 
Loki uśmiechnął się tajemniczo. 
- Pamiętasz, jak mówiłaś mi kiedyś, że nienawidzisz kotów? 
- A co cię wzięło? - Stark spojrzała na niego, jakby właśnie powiedział coś naprawdę głupiego. Dopiero kiedy zobaczyła, że Kłamca nadal patrzy na nią wyczekująco, odpowiedziała na pytanie. - Tak, pamiętam. Ale to, że ich nie lubię, wynika raczej z tego, że one nie lubią mnie. Wiesz, wiedźmińskie właściwości. 
Uśmiech Lokiego powiększył się, a sam Loki rozpłynął się w powietrzu.
- Dzięki. - powiedziała przeciągle Susan sarkastycznym tonem i odwróciła się, już mając zamiar odejść, kiedy poczuła, że coś puchatego ociera się jej o kostkę. Odruchowo chciała to kopnąć, ale olśniło ją, zanim to zrobiła. Spojrzała w dół i zobaczyła małego, czarnego kotka patrzącego na nią błekitnymi, radosnymi oczkami. Oczkami z okrągłą, ludzką źrenicą. Zaśmiała się pobłażliwie i wzięła zwierzątko na ręce. Darcy i Jane mało nie popłakały się z tego, jak bardzo kociątko jest słodkie. 
- Możemy iść. - powiedziała Susan. Nie musiała zaznaczać, że to, co się stało, zostaje między nimi.

************************
*-Tony i Susan powinni zostać rodzeństwem roku dlatego, że on uwielbia AC/DC, a Susan ich nie cierpi. Tak na ironię <3













środa, 23 kwietnia 2014

2. Only Lovers Left Alive

https://www.youtube.com/watch?v=V_pbTgXOUZc
https://www.youtube.com/watch?v=bLcjfj5WLnA

"I think we all see ourselves as the heroes in our own lives."




Loki strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia.
- Co to miało być? - zapytał oburzonym tonem. - Sabotaż jakiś?
- Nie wiem, bracie. Ale jest ich więcej. - Thor wskazał podbródkiem nadchodzące od strony lasu zastępy Elfów Światła.
- Czy oni przypadkiem nie powinni bić nam pokłonów? Albo chociaż ofiar składać? - Kłamca zrobił niepewną minę.
- Powinni. Ale jak sam na pewno dobrze wiesz, bunt to zdrowie. - Ostatnie słowo zabrzmiało lekko histerycznie, bo Gromowładny akurat brał zamach swoim młotkiem. Stojący na przedzie elf odleciał do tyłu, przy okazji zgarniając kilku swoich kolegów.
Loki szybkimi ruchami wybijał kolejnych atakujących.
- Gdzie masz swoich Einherjarów, panie przyszły królu? Może byś na nich gwizdnął albo coś? - głos Laufeysona robił się coraz wścieklejszy. Od pół godziny wybijali kolejne grupy Elfów Światła. - Ej co oni się tak uwzięli?

***

- Susan, co chciałabyś na Święta? - zapytał Tony wesołym głosem. Udawanym wesołym głosem. Wiedział, że siostra i tak mu nie odpowie.
Miał rację.
Westchnął.
- Jane, zapytaj Susan co chce na Święta. - powiedział zrezygnowanym głosem.
Frozen prychnęła.




- Nie zamykaj tego oka. Zmieni ci się kąt widzenia. Patrz obydwoma. Cięciwa przy ustach. Wyceluj. Teraz.
Metalowa strzała śmignęła z zawrotną prędkością na drugi koniec pomieszczenia i wbiła się w sam środek tarczy.
- Ciekawa jestem, kiedy to przyznasz.
- Co przyznam? - Clint był odrobinę zbity z tropu.
- Że uczeń przerósł mistrza. - uśmiechnęła się zawadiacko i nałożyła kolejną strzałę. - Pogódź się z tym.
Barton zaśmiał się. Choć to raczej niemożliwe, Susan zdawało się, że słyszała w tym śmiechu słowa "Po moim trupie".





Susan rozsiadła się na kanapie z pierwszą lepszą książką wybraną z biblioteczki w dawnym mieszkaniu Lokiego. Toma. Nieważne.
Jane ją kryła. Przysięgła, że Frose będzie u niej. W rzeczywistości siedziała z Darcy w pobliskiej kawiarni. Obie posłusznie czekały, aż Susan skończy odkurzać wspomnienia.

Na księdze nie było żadnego tytułu ani autora. Na pierwszych stronach też nie. Susan przewertowała ją ze znudzeniem. Usłyszała pikanie ekspresu do kawy. rzuciła książkę w kąt sofy i poszła po swoje latte.

Kiedy wróciła, książka była otwarta. Ot, zatrzymała się na losowej stronie. Stark zaczęła w duchu nabijać się z przeznaczenia.
Ale zaraz jej przeszło.
Wszystko zapisane było po staronorwesku. Susan nie wiedziała, skąd to wie. Ale bardziej przejmowała się tym, że rozumie każde słowo.

"Artefakty Wieczności to grupa potężnych substancji stworzonych, by dawać swojemu panu nieskończoną moc. Większość Artefaktów Wieczności powstała z połączenia od dwóch do czterech Klejnotów Nieskończoności (patrz str. 235), w zależności od siły Klejnotu. Na razie wiadomo o istnieniu pięciu Artefaktów, lecz nie ulega wątpliwości, że jest ich więcej. Najpotężniejszym dotychczas odkrytym jest połączenie Aetheru, Tesseractu i Szkatuły Wiecznych Zim o nieznanej nazwie. Więcej wiadomości o tym Artefakcie na stronie 345.
CHARAKTERYSTYKA:
Większość Artefaktów Wieczności nie jest w stanie działać sama z siebie. To znaczy, że by móc przekazać moc swojemu panu, musi najpierw znaleźć obiekt, w którym mogłaby się zagnieździć. Taki obiekt nazywa się Wektorem. Jeśli Wektor jest ciałem ożywionym (a tak jest w czterech na pięć znanych przypadków), Artefakt pobiera od niego siły witalne, jednocześnie przekazując mu swoją energię. W ten sposób obiekt słabnie w normalnym życiu, ale nabiera ogromnej mocy w walce. Jeśli Wektor wytrzyma opętanie, jak nazywamy zagnieżdżenie się Artefaktu, będzie służył panu jako sam Artefakt. Jeśli nie przeżyje, Artefakt wyniesie się z jego organizmu i wstąpi w ciało swojego pana, tym razem nie wyrządzając żadnej krzywdy. Jeśli Wektor zostanie zabity podczas opętania, Artefakt wraca do Szkatuły, czyli do miejsca, w którym czeka na Wektora."

Susan trzęsącymi się dłońmi przewertowała na stronę 345.

"Artefakt Numer Pięć - najpotężniejszy znany Artefakt. Zagnieżdża się wyłącznie w organizmie człowieka, ale nie pochodzenia midgardzkiego, gdyż takowy mógłby opętania nie przeżyć. Powstał z połączenia Aetheru, Tesseractu i Szkatuły Wiecznych Zim. Znajduje Wektora za pomocą krwi: kropla tej tkanki, po zetknięciu ze szkatułą, natychmiast łączy swojego właściciela z Artefaktem.
Artefakt Numer Pięć, dalej nazywany Piątką, ma bliżej nieokreśloną moc. Jedyne, co udało się dotychczas określić, to moc elektryczności i uniezależnienie Wektora od normalnych czynności życiowych. Nie ulega wątpliwości, że tych mocy jest znacznie więcej. Do dzisiaj wystąpiły tylko dwa przypadki opętania Piątką. Najpierw Wektorem został As, a następnie Wan, jednak obydwaj zostali zabici (prawdopodobnie pan Artefaktu chciał szybciej przejąć moc) i Piątka powróciła do szkatuły. "

Susan przeciągle wyjęczała słowo "Boże", po czym szybkim ruchem wrzuciła książkę do torby, którą ze sobą wzięła. Wstając z kanapy przez przypadek rozlała połowę kawy, ale kiedy tylko Frozen spojrzała w stronę plamy, ta natychmiast znikła. Dziewczyna coraz bardziej się trzęsła. Wrzuciła już pustą filiżankę do zlewu i zalała ją wodą.
Wybiegła z mieszkania na chłodne zimowe powietrze i przebiegła przez ulicę.
Kątem okaz zauważyła, że w jej stronę jedzie samochód. Nie zdążyłby wyhamować. Zwolniła i po prostu przeskoczyła przez maskę. A co tam. Yolo.



- Jane? Czy to nie jest przypadkiem..? - Darcy wskazywała przez okno palcem całym w bitej śmietanie, którą właśnie chciała zlizać.
Foster obróciła się i spojrzała w tamtym kierunku. W stronę kawiarni, w której siedziały, biegła Susan cała obsypana śniegiem i wyglądająca na co najmniej umierającą ze strachu.
Chwilę później dziewczyna wpadła do środka.
- Co tak szybko? - zapytała Jane. - Mówiłaś, że trochę pobędziesz.
- Nagła zmiana planów. - powiedziała Frose silnym, choć lekko drżącym głosem. Brak zadyszki i wibrujący tembr zwróciły uwagę Darcy.
- Co się stało? Założył tam jakieś czary ochronne, czy coś?
- Możesz mówić trochę głośniej? Bo wiesz, tamci na drugiej stronie sali jeszcze nie słyszeli.
Lewis zrobiła obrażoną minę i opadła na oparcie krzesła.
- Więc o co chodzi? - tym razem spróbowała Jane.
- Muszę porozmawiać z Thorem.

***

- Powaliło. - to było jedyne, ale i najbardziej trafne słowo, na jakie Loki mógł w tej sytuacji wpaść.
Stali kilkaset metrów od linii lasu, przed nimi leżało kilkadziesiąt ciał Elfów Światła. - Zaraz pewnie dostanę O.P.R. od Odyna za masowy mord na sprzymierzeńcach. Jak coś to ty zacząłeś. Ja i tak mam już przesrane.
- Zawsze mogło być gorzej. - Thor chciał złapać brata za kark i zmierzwić mu włosy, jak za dawnych lat, ale ten bez większego wysiłku wywinął się i spojrzał na niego jak na uciekiniera z zamkniętego zakładu psychiatrycznego.
Obydwoje byli bardzo zdziwieni tym, że Heimdall nie uprzedził ich o najeździe, a Einherjarzy nie ruszyli do walki. Tak jakby to wszystko było specjalnie.
Zrozumieli dopiero jak weszli do pałacu.
Wszystko stało w miejscu. Ludzie stali w bezruchu, a zegar słoneczny w atrium wskazywał tą samą godzinę, co przed ich wyjściem.
Dopiero po minucie wszyscy wrócili do życia. Nagle zrobił się wielki ruch, wybuchła kakofonia dźwięków. Jakby nic się nie stało.
- Nie mówimy im, nie? - zapytał Loki, nadal patrząc zdziwionym wzrokiem przed siebie.
- Nie, lepiej nie. - odpowiedział dokładnie tym samym zajmujący się Thor.
Po chwili Loki celnie skwitował całą sytuację.
- Wykrakałeś.
Kilka kobiet ukłoniło się przed nimi.

***

Steve podszedł do Susan z uśmiechem i już otwierał usta, żeby złożyć jej życzenia.
- Tak tak. Wesołych. - rzuciła dziewczyna i poszła dalej.

Pod choinką leżały sterty, góry i kupy prezentów.
Święta z przyjaciółmi to prosty przepis na plajtę.
- Nie sądzisz, że powinieneś zaprosić też rodziców? - zapytała Susan złośliwym głosem na tyle głośno, by każdy słyszał. Zwracała się bezpośrednio do Tony'ego, co nie miało miejsca od ładnych paru miesięcy.
Mężczyzna spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- O czym ty...
- Nie mówiłam ci? O, wybacz. Rodzice żyją i wbrew temu, co myślisz, nikt nie wypłukał im pamięci. Mieszkają na Zanzibarze i jest im bardzo przykro, że nazywasz świętej pamięci wujka Howarda swoim ojcem. Chciałam ich odwiedzić, ale jako złoczyńca roku nie mogę ruszyć dupy poza Stany.
Zebrani zaczęli spoglądać to na Iron Mana, to na opartą o framugę Susan, to na siebie.
Niezręczny moment przerwał Thor, który wparował do pokoju jak zwykle z bananem na twarzy.
Susan niemal natychmiast do niego podeszła.
- Muszę porozmawiać z Lokim.
- Susan, przecież wiesz, że...
- Nie, Thor. Tu nie chodzi o to, że mi się nudzi, że tęsknię i że nienawidzę niemal każdego w tym pokoju. To coś ważniejszego. Wiem co mi jest.
Gromowładny nadal patrzył na nią przepraszającym wzrokiem.
- Wiesz co to są Artefakty Wieczności? - kontynuowała.
Twarz Odynsona zmieniła się. Wpełzło na nią przerażenie.
- Ja nie wiem. - powiedział Stark. - Ktoś chętny, żeby wyjaśnić?
Frozen wywróciła oczami. Nie miała zamiaru odpowiadać. Ponownie zwróciła się do Asgardczyka.
- Nie jestem pewna, ale patrząc na objawy, to... to to jest Piątka.

***

Loki leżał w ogrodzie znudzony jak mops, po raz kolejny czytając przemyconą z Midgardu książkę. Dobra, "Kłamca" jest fajny, ale ile można czytać o sobie jako o pomocniku Aniołów zbierającym pióra? Zwłaszcza, kiedy się umiera z braku następnej części?
Nie mógł nic robić. Jedne, co mu zostało, to czytanie, snucie się po Asgardzie jak smród po gaciach i straszenie Thora znikaniem. I wybijanie Elfów Światła.
W Midgardzie właśnie obchodzili jakieś święto, a że Loki nie za bardzo orientował się w jego założeniach, to wysłał Susan przez Thora kwiaty. Wiedział, że brat i tak ich jej nie przekaże, bo Odyn mu zabroni. Wyrzuci po drodze abo zrobi tak, żeby wyglądały jak kotu z mordy wyjęte i zrzuci na niedogodności podróży. Co Wszechojciec powie, to święte.

W Asagrdzie zablokowane były wszystkie przejścia. Wszystkie, co do jednego. Odyn odebrał Kłamcy moc przenoszenia się z planety na planetę. Dupa blada.

Loki usłyszał jakieś poruszenie w holu przy ogrodach. Coś jakby Thor w biegu zawadził młotkiem o kolumnę. Od niechcenia podniósł się na łokciach i spojrzał w tamtą stronę.
W kolumnie rzeczywiście była wyrwa.
Laufeyson uśmiechnął się asymetrycznie i spokojnie poszedł w stronę, w którą popędził jego brat. łatwo było to ocenić, po wyglądzie dziury w filarze.

Uzdrawialnia?

Stanął w drzwiach pomieszczenia i zobaczył Thora i jego dziewczynę, której imienia nie mógł sobie jakoś przypomnieć, pochylających się nad jednym z łóżek.
Usłyszał głos Tej, Która Mocno Daje z Liścia.
- Tak samo jak w moim przypadku. To to samo, co Aether?
- Nie. To jest silniejsze. Nie wiem tylko dlaczego nie ma całej mocy Piątki. Tak jakby z kimś się dzieliła. - Uzdrowicielka spojrzała na osobę na łóżku.
Uuu, ostro pojechali. Piąty Artefakt? Nieźle.
- To Midgardianka. Piątka nie powinna czepiać się Ziemian. - powiedział Thor. Znowu przywiózł tu jakąś śmiertelniczkę? No ładnie. A mu jednej nie wolno.
- Nie zapominaj, że nie jest normalną Ziemianką. Przy tylu mutacjach ma silniejszy organizm. - Zauważyła... no... ta... Jade! Właśnie. Chyba.
Loki przestał opierać się o framugę i przechylił lekko głowę, marszcząc brwi.
- Ale też ją osłabiły... moment. - przerwał sam sobie - Verdandi, mówiłaś, że dzieli się z kimś energią Piątki. Czy jest możliwe, że kobieta, z którą dzieli ciało, przejmuje część jej mocy?

Kłamca na chwilę przestał oddychać. Puls mu przyspieszył. Zaraz jednak wysilił się na spokojny, nie zdradzający żadnych uczuć głos. W końcu kto to widział, żeby Loki, ten nieczuły i zimny trickster leciał na zbity pysk, rozpychał zebranych i witał się ze śmiertelniczką?
- Przywiozłeś mi prezent, bracie? W Midardzie mają dzisiaj jakieś święta, podczas których się je wręcza, prawda? - zapytał niskim, lekko kpiącym tonem.
Dziewczyna na łóżku podniosła się i wyjrzała zza dość szerokiej zasłony, jaką był Thor.
Loki uśmiechnął się szeroko na widok dużych, ciemnoniebieskich oczu. Martwiła go bladość i wymizerowany wygląd Susan, ale w tej chwili liczyło się tylko to, że znowu jest z nim. Że znowu będzie bezpieczna.
Zeskoczyła z łoża i podbiegła do boga kłamstw. Rzuciła się na niego, a on złapał ją i lekko uniósł, okręcając się dookoła własnej osi. Frozen schowała twarz w zagięciu jego szyi, a on wtulał policzek w jej włosy. Loki spojrzał na Thora. Gromowładny widział niemą wdzięczność w jego oczach.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

1. How about learning archery?

       KSIĘGA DRUGA

   KETHERSAR


https://www.youtube.com/watch?v=LQxXgmnS_yM
https://www.youtube.com/watch?v=Scj4F9XkOgU


-  Leż spokojnie, Frose. Zaraz kończymy. - Jane Foster już dawno przestała obawiać się Sheery. Zaprzyjaźniły się z Susan. Należała do trójki osób, które przez zazdrosny S.H.I.E.L.D. sarkastycznie nazywane były Trójcą Błogosławionych. Do trójki osób, do których Susan odzywała się bez dyskretnego, ale jednak widocznego szczerzenia kłów. Ona, Darcy i Thor, chociaż on to pozostawał w jej względnych raczej dlatego, że był jedyną osobą, która umożliwiała jej i Lokiemu kontakt, więc chcąc nie chcąc musiała być miła. W końcu blond piękności lubią strzelać fochy, co tu dużo mówić. I nie chodzi tu o Susan.
Przez Jane i Darcy nazywana była Frose, jak połączenie Frozen i Rose. Tylko im dwóm Sue zdradziła, że Rose to jej drugie imię. Niestety.

Jane była też jedyną osobą, której Susan pozwoliła przeprowadzać na sobie jakiekolwiek badania. Od pięciu miesięcy zdążyła zakumplować się już z anemią, depresją oraz wstępnymi objawami czegoś podchodzącego pod katatonię. O nerwicy nawet nie wspominając. Przy każdej kłótni sięgała ręką do paska, przy którym powinien być sztylet. Non stop wyłamywała sobie palce. I znów zaczęła wybijać nadgarstki. Jak kogoś chciała naprawdę przestraszyć, to była gotowa nawet zgiąć łokieć w drugą stronę albo strzelić kręgami tak, że echo szło przez tydzień.

Susan syknęła.
- Auuu, mogłabyś mi tego nie robić? To boli.
- Łamiesz sobie codziennie kości, a zwykłych elektrod nie możesz przetrzymać? - Zaśmiała się Foster.
- No właśnie tu jest problem, że elektrody, jak sama nazwa wskazuje, wyczuwają impulsy elektryczne. Między innymi. A dobrze wiesz, że mój mózg wytwarza potrójną liczbę impulsów: dla mnie, dla Sheerry i dla... No wiesz. Dla Sheery Dwa. 
- I elektrody przywołują impulsy, nagromadzają je pod skórą i powodują, że czujesz rażenie prądem, tak tak. Nie ze mną te bajeczki.
- Doprawdy? - Frozen szybkim ruchem dźgnęła Jane w brzuch, a po jej palcu przebiegły małe zygzaki prądu. - Jestem jak twój kochaś. Prąd się mnie słucha.
Kobieta odskoczyła i spojrzała na młodszą z udawanym wyrzutem. 
Zdążyła się już przyzwyczaić.

Susan od powrotu z Asgardu zaczęła mieć takie dziwne... zdolności, niech będzie. Potrafiła dotknąć ściany, pod którą szły przewody, i tym jednym małym ruchem wyłączyć prąd w całym Stark Tower. Raz za namową Darcy nawet spróbowała z całym Nowym Jorkiem, ale ktoś uprzedził Thora i wszystko szlag trafił.
Dlatego też dziewczyna zgodziła się na to, by Jane prowadziła badania. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale czuła, że ma to związek z tym dziwnym uczuciem, którego doświadczyła w noc po powrocie do Midgardu. 
Bała się. Była w stanie przenieść coś z miejsca na miejsce siłą woli, albo spojrzeniem zmusić kogoś do utraty przytomności. Nie żeby nie potarfiła tego wcześniej.
Tak czy inaczej, czuła się coraz gorzej. Nie mogła jeść, bo samo patrzenie na jedzenie doprowadzało ją do mdłości. A mimo tego nie była głodna.
Łatwo domyślić się, że trochę przez to schudła. Już wcześniej była szczupła, ale teraz była po prostu chuda.
Pod oczami miała sińce, chociaż spała jedenaście godzin dziennie. Jej skóra z bladej, ale lekko brzoskwiniowej, zmieniła się w alabastrową. Przez brak jedzenia bardzo uwydatniły jej się kości policzkowe, a jej twarz stała się bardziej pociągła. Chociaż nie powinna już rosnąć, to zauważyła, że z metra sześćdziesiąt osiem podskoczyła do około siedemdziesięciu czterech. Była już wyższa od Tony'ego. No dobra, prawie.
I chociaż wyglądała na wyniszczoną i chorą, i chociaż czuła się słabo, to jej siła rosła. Potrafiła jedną ręką podnieść duży, pięćdziesięciocalowy telewizor. 
Większość dnia spędzała w sali treningowej, doskonaląc umiejętności walki sztyletami i mieczem wiedźmińskim. Przy każdym wyjściu z siłowni była prześwietlana w celu sprawdzenia, czy nie zabrała stamtąd żadnej broni. Taki tam mały środek bezpieczeństwa po tym, jak prawie poderżnęła Steve'owi gardło, kiedy zapytał ją, jak się czuje. Ten to jest biedny, jak nie urok to sraczka.

S.H.I.E.L.D. dało się ubłagać. Tony załatwił Susan wolność, choć Fury bardzo chciał ją posadzić za zdradę. Jedyną karą był zakaz wyjazdu z kraju, a już tym bardziej z Ziemi. Jakkolwiek to brzmi.

Jane odpięła elektrody od skroni Susan i pozwoliła jej wstać. Dziewczyna podniosła się i szybkim ruchem zeskoczyła ze stołu operacyjnego, na którym Foster ją badała. 


- I co? - zapytała.

- Nic nowego. Generator pola cały czas wariuje, a wskaźnik w mierniku mocy stale idzie w górę. Jak tak dalej pójdzie, niedługo zaczniesz fluoryzować. Może lepiej pozwolić Bruce'owi...
- Nie. - przerwała Susan ostrym tonem. - Nie ma mowy. Znowu mnie nafaszeruje jakimś syfem. 
Jane uśmiechnęła się blado i odeszła. Wiedziała, że Susan długo tak nie pociągnie.

To nie było nic, co wcześniej widziała albo o czym chociaż słyszała. Energia Susan była niewyobrażalnie wielka. I rosła. Ostatnio udało jej się podnieść młot Thora. Młot Thora. Ten młot, którego nikt oprócz Gromowłądnego i Odyna nie uniesie. 


Trzeba będzie pogadać z Bannerem bez wiedzy Susan.


***


- TATUSIU! - Odyn wywrócił oczami, słysząc to pianie już któryś raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut. - Zobacz, starłem ci kurz z tronu. Mogę już iść?

- Robiłeś to minutę temu, Loki. Nawet nie zdążył się zakurzyć. - westchnął starzec.
- W tej twojej zapuszczonej brodzie to pewnie masz go nawet na zapas. - mruknął Loki tak, by Wszechojciec go nie usłyszał. 
Podhasał do Odyna i uśmiechnął się do niego przesłodko.
Ten zaśmiał się z politowaniem i wypalił:
- I tak cię nie puszczę.
Kłamcy momentalnie zrzedła mina. Zgarbił dotychczas ściągnięte ramiona i podparł się pod boki.
- Minęło pięć miesięcy. Przemyślałem swoje czyny, jestem grzeczny, od dwóch dni nic nie popsułem, pięć razy dziennie czyszczę ci to twoje krzesełko i jestem na twoje posyłki dwadzieścia pięć przez osiem. Jestem wzorowym adoptowanym synem. Lepszym niż Thor prawdziwym. Jeden dzień, czy o tak dużo proszę? - I tak jak całość jego wypowiedzi była wydeklamowana spokojnym i dystyngowanym tonem, tak ostatnie zdanie było wyciem rozpaczy i zrezygnowania połączonych z bezbrzeżnym zażenowaniem i zmęczeniem.
- Kara to kara. Nigdzie nie jedziesz. Kropka. Do komnaty.
Dobra, to aż za bardzo przypomina sytuację sprzed tysiąca lat, gdy Loki błagał o nowego konia, kiedy Thor dostał już siedem sztuk. Wtedy też Odyna wkurzała dobroć przybranego syna i kazał mu się zamknąć oraz iść do komnaty.
- Ale Thor może. - powiedział z oburzeniem Laufeyson. - Gdzie jest równoup...
- Skończyłem. Komnata. Już.
No dobra.
Spróbujemy ponownie za dwie minuty.

***

<Z PERSPEKTYWY SHEERY>


Powoli, spokojnie.

Tak. 
Jest moja.
Czuję, jak moje łopatki unoszą się i opadają na zmianę. Czuję martwe liście na poduszkach moich łap, ale ich nie słyszę. To dobrze. 
Widzę kobietę. Stoi na środku polany. Sama. Bezbronna.
Celowo zawadzam ogonem o gałązkę. Głośność jej trzasku niemal doprowadza mnie do furii, ale ona ledwo co go usłyszała. 
Rozgląda się. Widzę strach wymalowany w jej oczach. Wie, że nie jest dobrze. Robi się ciemno. Wiatr wieje od niej. Czuję jej perfumy, nieprzyjemnie mocne. Chyba Mugler.
Uwielbiam to. Widok szoku, który powoli i bezceremonialnie wpełza na twarz ofiary, kiedy zauważają parę żółtych ślepi błyszczących w zaroślach. Właśnie następuje ta chwila. Zauważa mnie. Chce krzyknąć, ale nie zdąży. Nie ma szans zdążyć. Nie ma prawa. Krzyk umrze na jej ustach. Razem z nią.
Zrywam się do biegu, który trwa nie więcej jak dwie sekundy. Przyczaiłam się na tyle blisko, że bieg był zbędny, ale liczy się show. Musiał być efekt. 
Rzucam się. Skaczę. Dziewczyna zasłania twarz rękami. Czuję jej palce na moim pysku, a potem jej krew na moich zębach. 
I już jestem spokojna. 
Pozwalam Susan wrócić.

***


Thor właśnie szedł zadowolony Bifrostem w stronę Asgardu, kiedy zatrzymało go to, czego tak bardzo się obawiał.

- Cześć braciszku. - usłyszał za plecami.
Odwrócił się, ale nikogo tam nie było.
- Loki. - powiedział ze zniecierpliwieniem w głosie. - Jak coś chcesz to chociaż nie rób sobie ze mnie jaj.
Jego uszu dobiegło pełne zrezygnowania westchnięcie, a jego brat zmaterializował się tuż przed nim. Thor cofnął się pod wpływem zaskoczenia.
- Nic się bawić nie umiesz, Gromciu. Nic kompletnie. Kiedyś to chciaż się można było z tobą powygłupiać.
- Dorosłem. Nie to co niektórzy.
- Oj daj spokój. Masz mi coś ciekawego do powiedzenia?
Ruszyli ramię w ramię do zamku. Przechodnie otwierali usta ze zdziwienia, niektórzy nawet przystawali. Od dawna nikt nie widział tych dwoje zachowujących się tak... normalnie.
Thor opowiedział Kłamcy o tym, co nowego w Midgardzie. Loki udawał, że jest bardzo zainteresowany tym, jakim super wynalazkiem jest mikrofalówka, którą Odynson określił jako "to dziwne pudełko, do którego wkłada się zimne jedzenie, a jak zaczyna pikać, to jedzenie jest ciepłe". Wiedział, że mimo raczej ujmującej rodowi inteligencji jego brata, Thor prędzej czy później domyśli się, że chodzi mu o informacje na tylko i wyłącznie jeden temat.
Gromowładny speszył się i wbił wzrok w stopy.
- Nie powiem ci nic, czego już nie wiesz. Nadal wygląda jak trup, nie je, odzywa się tylko do mnie, Jane i Darcy, jest nadnaturalnie silna i udaje, że jest mną, bawiąc się elektrycznością. Poza tym nic się nie zmieniło.
Loki wywrócił oczami, jakby rozmawiał z kimś naprawdę bardzo opóźnionym.
Kiedy tylko zeszli z Bifrostu, a Thor skierował się w stronę pałacu, Kłamca odłączył się od niego i szybkim, wyćwiczonym ruchem wsiadł na swojego konia. Bardzo duży, dostojny koń, wyglądem przypominający midgardzką rasę fryzyjską, niemal natychmiast, bez żadnej komendy, ruszył przed siebie.

***

- Znowu tutaj? - usłyszała za swoimi plecami męski głos.
Znowu ktoś. No świetnie po prostu. 
Nie odpowiedziała.
Wyprężyła się i z gracją wyrzuciła sztylet przed siebie. 
- Rzucasz do ściany? - Clint spróbował ponownie. Podszedł do niej i wytężył wzrok.
- Przyjrzyj się. - Susan uśmiechnęła się półgębkiem i podeszła do wbitego w mur noża. Kiedy go wyciągnęła, Barton zobaczył małą, może dwumilimetrową, czerwoną kropkę. 
- Skusiłaś. - zaśmiał się. Dziura po sztylecie znajdowała się dokładnie obok plamki.
- Może troszkę. Gdyby to było serce, nie zrobiłoby to zbyt dużej różnicy. 
Clint patrzył, jak Stark odkłada broń na półkę i zastanawia się nad następną. 
- Odezwałaś się. - Powiedział bez cienia rozbawienia w głosie. 
- Tak jakby. 
Stali tak, mierząc się wzrokiem.
W końcu Clint przerwał ciszę.
- Chcesz nauczyć się strzelać z łuku?

***

- Tony, spokojnie, zdążysz. Jeszcze dwa tygodnie. - Pepper starała się uspokoić narzeczonego, ale ten jakby jej nie słyszał.
- Musimy zamówić catering. Tylko skąd? Myślisz, że dowożą z Hiltona? Albo chociaż z Joanne Trattoria?
- Z Joanne na pewno. Ale Tony...
- I jakąś ekipę dekoracyjną...
Potts nie wytrzymała.
- Stark! - Dopiero teraz mężczyzna zaczął sprawiać wrażenie zainteresowanego jej zdaniem. I lekko zszokowanego krzykiem kobiety, która krzyczy raz na millenium. - D w a  t y g o d n i e. Zdążymy. 
- Ale to Sylwester... - Tony niemal wyjęczał te słowa w swojej rozpaczy. - Wszystko musi być idealne. 
- Najpierw Boże Narodzenie. Na tym się skup. Chciałeś mieć największą choinkę w Nowym Jorku, a jak na razie nie masz żadnej.

***

- I jak się sprawuje? - Mauritius uśmiechnął się złowieszczo na widok swojego ziemskiego sojusznika.
- Słabnie, ale także rośnie w siłę. Zachowuje się jak anemiczka. Tak ma być?
- Tak. Bardzo dobrze. Tak dokładnie ma być.
- A Kłamca?
- Co Kłamca?
- Między nimi nadal toczy się wymiana mocy. Mimo, że ich rozdzielono. Nie wiem dlaczego. To dziwne. A jakby tego było mało, ich krew jest zmieszana.
- Coś ty powiedział?! - Liosálfar* gwałtownie obrócił się. Bynajmniej nie wyglądał na Elfa Światła.
- Ja... - Peter zająknął się. - Oni... ich krew musiała się zmieszać. Nie wiem kiedy, ale tak jest. Z tego wynika, że... - przerwał
- ...że Kethersar ma dwóch Wektorów. - dokończył szeptem Mauritius. Zaraz jednak wrócił mu władczy ton głosu. - Zabić Asgardczyka.



**************************
Liosálfar to inaczej Elfy Światła




wtorek, 15 kwietnia 2014

17. Kethersar

http://www.youtube.com/watch?v=9GQqF8Q7wQY


"Czy dasz radę kochać, mimo że ja
Nie umiem już sam bez ciebie wstać?
Czy dasz radę kochać, mimo twych ran?
Nie umiem już sam bez ciebie wstać."


***

Susan obudziła się. Kiedy otworzyła oczy, nie dokońca wiedziała, co się dzieje. Pamiętała tylko, że poprzedniego dnia bardzo często zmieniała się w Sheerę. Rozejrzała się, powoli dochodząc do siebie. W głębi sali zobaczyła Lokiego rozmawiającego z uzdrowicielką. Kiedy zauważył, że Frozen się ocknęła, kiwnął głową do lekarki i podszedł do łóżka chorej. Na powitanie delikatnie pocałował ją w policzek. Susan zdziwiła się, ale nie protestowała. Była dzisiaj w tym swoim humorze, w którym potrafiła cały dzień miągwić o kawę i przytulać się do każdego, kto tylko okazał się chętny.
Opowiedzieli sobie wszystko. Najpierw Loki zaczął od tego, jak jedna z Enchantress podszyła się pod Sheerę i zaczęła gadać bzdury na Susan. Pominął to, w jakim celu chciał tak wcześnie mówić z Ziemianką. Potem Susan opowiedziała, jak to jedna z tych kobiet zaszła ją, kiedy była sama, związała i rzuciła na nią czar, przez który cały czas miała ciało i głos Sheery. 
Na koniec Stark zadała nurtujące ją pytanie.
- Jak mnie poznałeś? Po czym? Dlaczego akurat kiedy zszywałeś mi usta, zauważyłeś, że to ja? - w jej głosie nie było urazy, tylko ciekawość. Loki dziękował za to w duszy.
- Po łzach. - odpowiedział z uśmiechem.
Susan nie od razu zrozumiała.
- Kiedy byliśmy w Trymheimie, opowiedziałaś mi o tym, że Sheera nie jest w stanie płakać. A wtedy płakałaś. Kiedy... No wiesz. - widać było, że samo wspomnienie tego, co prawie zrobił, bardzo go bolało. 
Susan uśmiechnęła się szeroko. Kłamca jeszcze nigdy nie widział na jej twarzy tak szerokiego uśmiechu. No może nie licząc sytuacji, kiedy dostawała ataków głupawki, ale to się nie liczy.
Potem stało się coś czego Loki się nie spodziewał, a Susan chyba jeszcze mniej. Dziewczyna usiadła i rozrzucając ramiona niczym Sherlock w "Reichenbach Fall" przytuliła się do trickstera. Loki zaśmiał się i przyciągnął ją bliżej, bo widział, że pozycja, w jakiej się znajduje, z pewnością nie jest zbyt wygodna.
I w tym momencie - tak, dobrze myślicie - ktoś musiał wleźć do uzdrawialni. Jak wszystkie dziwne, ale miłe chwile, i ta musiała zostać przerwana. Odyn jak gdyby nigdy nic wparował do pomieszczenia, by oznajmić, że ich czas właśnie się skończył.
Nie wiedzieć czemu, żadne z nich się zbytnio faktem nie przejęło. Równocześnie spojrzeli na Wszechojca jak na kompletnego idiotę, ale to takiego że naprawdę już nie ma ratunku i że boli jak się patrzy, po czym zniknęli. Odyn zaklął siarczyście, użalając się nad sobą i nad tym, że jego syn po raz kolejny uciekł mu w ten sam sposób, co ostatnio. Bo pewnie nie wiecie, że jak został skazany na wygnanie do Midgardu, to przez bite dwa dni Einherjarzy ganiali za nim po całym Asgardzie. No. To teraz już wiecie.
Susan i Loki, oczywiście dusząc się ze śmiechu, zmaterializowali się na Bifroście. I tu był ich błąd. 
Koniec komedii, zaczyna się tragedia. Taka tam powtórka z gatunków literackich. 
Na moście już czekali na nich Avengersi. Kiedy Iron Man zobaczył swoją siostrę, z początku nie wiedział, co czuje. Z jednej strony niby się cieszył, że się odnalazła, ale z drugiej miał ochotę ją rozszarpać. Zwłaszcza, kiedy widział ją trzymającą rękę Lokiego. I kiedy obydwoje nagle przestali zaśmiewać się do rozpuku, a na ich twarze wpełzło zdziwienie. Wtedy to go szlag trafiał do potęgi.
Loki natychmiast podjął próbę ponownego zniknięcia, ale Odyn już szedł w ich stronę, zakładając blokadę na jego moce.
Einherjarzy wygięli Kłamcy ręce do tyłu i choć wyrywał się dość mocno, nie puścili. Susan tylko pociągnęli w stronę Mścicieli. W przypływie agresji wbiła zęby w dłoń wojownika, ale jedyne, co udało jej się tym osiągnąć, to wgłębienie na jego zbroi. Mężczyzna popchnął ją, a ona poleciała na Iron Mana.
I wtedy zaczęło się piekło.
Sheera pojawił się niemal natychmiast, Sue nawet jej nie blokowała. Stała plecami do Tony'ego, więc siła uderzenia jej prawej pięści była dodatkowo wzmocniona szybkim półobrotem. Wojownicy puścili Laufeysona, żeby móc zająć się nią, a on wykorzystał to i obydwóch dziabnął sztyletami.
Kiedy Odyn zobaczył, że jego wojska nie mają szans, zwłaszcza, że przybyli Ziemianie dopiero zbierali się z podłogi, zdecydował się na drastyczny krok.
Wziął mocny zamach. Celował idealnie. jeśli nic mu nie przeszkodzi, włócznia trafi dokładnie w plecy Lokiego. Wyrzucił berło. Leciało naprawdę szybko.
Ale nie, Jednooki, nie ma tak dobrze.
Włócznię złapał w zęby wielki, czarny jak noc wilk. Spojrzał na Odyna z ironią i machnął łbem, wyrzucając ją jak najlżejszy kijek poza obręb mostu.
Berło wpadło w otchłań. Mężczyzna zobaczył swojego przybranego śmiejącego się do niego sarkastycznie. Loki podszedł do wilczycy i pogładził ją po karku, który znajdował się na wysokości jego ramienia. Zwierzę uniosło dumnie głowę i wydało dźwięk przypominający prychnięcie. Następnie rozległ się trzask przemieszczających się kości i ścięgien, a zaraz potem ręka Lokiego spoczywała już nie na szyi drapieżnika, a kobiety.
Oczy Odyna powiększyły się.
- Ta Ziemianka... - powiedział. - Czym jesteś? - zwrócił się do Susan tonem, jakby był najgorszym karaluchem.
- To nie ja, tylko Sheera. - odpowiedziała dziewczyna. - Coś jak alter ego.
Ledwo stała na nogach po przemianie, ale nie dała tego po sobie poznać.
Ręka Kłamcy zsunęła się z karku na talię Frozen, a potem na jej dłoń.

W tym samym momencie Susan usłyszała świst strzały, ale nie zdążyła już zrobić uniku. Poczuła jak zimny, metalowy pręt wbija się jej w kręgosłup. Wygięła się do przodu, zachwiała się. Loki próbował ją podtrzymać, ale odepchnęła go. Strzeliła kręgami w karku i złapała równowagę.
- Twoje strzały nic mi nie zrobią, Clint. - powiedziała głośno. - Choćby i były zatrute.
- To się okaże. - usłyszała odpowiedź znacznie bliżej niż się spodziewała.
Obróciła się chwiejnie. Grot nie wbił się zbyt głęboko, ale mimo to czuła, że słabnie.
Strzała rzeczywiście była zatruta.
- Dzięki braciszku. Też cię kocham. - syknęła do stojącego już o własnych siłach Starka.
- Ja ciebie też. To dla twojego dobra. - odpowiedział bez tak charakterystycznego dla niego żartu w głosie.
Susan poczuła mrowienie rozchodzące się po całym ciele. Jęknęła ze zrezygnowaniem.
- Jak się dowiedzieliście? - zapytała szeptem, podtrzymując się o ramię trickstera. - Skąd wiecie?
- O czym? - usłyszała głos Lokiego w głowie. Cieszyła się, że znów mają kontakt, ale wolałaby, żeby powrócił w innej sytuacji.
- Znaleźliśmy to. - wypalił Fury wściekłym głosem. Skąd on się tu u licha wziął? Podczas jatki jakoś go nie było. Rzucił jej pod nogi długi, ciężki miecz.
Uniosła oczy na Avengersów.
Wiedziała, że Loki się domyśla. Kątem oka widziała, jak jego oczy otwierają się szerzej. Jak po ramieniu, o które się opierała, przechodzi dreszcz.
- Podaliście mi trutkę na takich jak ja? - warknęła. - Muszę was zmartwić. Jesteśmy na to odporni.
Kłamała. Nie była odporna. Już od wieków Wiedźmini nie byli odporni na choroby i trucizny zwykłych ludzi.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał Kłamca smutnym głosem.
- A jak miałam to zrobić? "Hej, Loki, jestem Wiedźminką! Masz może jakieś potwory do zabicia? Albo może jakieś dla płatnej zabójczyni? Do usług!" 
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? - nie no, następny. Tony, serio?
Chciała coś odpyskować, ale nie zdążyła, bo bardzo mocno zarzuciło mią w stronę krawędzi mostu. 
Poczuła palce Lokiego na swojej skroni. Nabrała energii.
- Nie możecie jej teraz zabrać. - powiedział mocnym, groźnym tonem.
Kapitan prychnął.
- Bo co? Bo umrzesz z tęsknoty? - zakpił.
- Morda, pseudopatrioto. Ty to nawet żyć nie powinieneś.
- No dobra, Loki. - zaczęła Natasha - Ale tak serio. Dlaczego niby mielibyśmy ją tu zostawić?
- Bo jesteśmy połączeni. Nastąpiła wymiana mocy. Energia cały czas krąży między nami. Jeśli urwie się kontakt, Susan może bardzo osłabnąć.
- Ależeś z bajeczką wyjechał. - Stark strzelił facepalma, co z pewnością bolało, bo dłoń była w zbroi, a twarz nie. - Weź to zachowaj dla takich jak ty. 
Laufeyson uśmiechnął się złośliwie, po czym lekko uniósł rękę. Końcówki jego palców zapłonęły. To samo stało się u Susan, ku jej bezbrzeżnemu zdziwieniu.
- Chyba mamy do pogadania, chłopczyku. - pomyślała.
- Jak tylko mi cię nie odbiorą, to spoko. Jestem do twojej pełnej dyspozycji. 
"Jak mi cię nie odbiorą." 
Frozen spodobało się to ujęcie tematu. Brzmiało tak, jakby Kłamcy na niej zależało. Odpędziła tę myśl.
Kiedy płomyczki zgasły, Iron Man był już serio wpieniony. Podszedł do Susan i chwycił ją za ramię.
Bez słowa siłą wyrwał ją z jego objęć i pociągnął w stronę Avengersów. Dziewczyna zaczęła się wyrywać, ale bezskutecznie. Jedyne, co jej się udało, to na chwilę szarpnąć się trochę do tyłu. Loki wykorzystał ten moment i podbiegł do niej.
Wolną ręką chwyciła go za kołnierz i przyciągnęła się do niego. Tony szarpnął, Frozen zachwiała się, ale nie puściła boga. Ten wiedział, że i tak już przegrali. Stark wyrwał ją z jego ramion. Zamknęła oczy.
Jedynym, co poczuła przed byciem wciągniętą z powrotem do Midgardu, były zimne, miękkie usta delikatnie całujące jej własne. 

***

Leżała w swoim łóżku, z łzami zaschniętymi na policzkach i światłem pełni księżyca niemal całkowicie oświetlającym jej pokój. 
Jeszcze pół godziny wcześniej każdy po kolei dobijał się do jej drzwi, ale szczerze to miała wszystko głęboko. Nie zamierzała wychodzić z tego pokoju choćby miała zdechnąć z głodu. Albo z czegokolwiek innego. 
Miała na sobie złotą asgardzką suknię z czarnymi wstawkami. Wyglądała w niej ślicznie, nawet będąc w takim stanie, w jakim się znajdowała.

***

- Jesteś pewnie, że to przeżyje? To Ziemianka. - zapytał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna.
- Tak, Mauritiusie. Mój ojciec uczynił ją niemal niezniszczalną. 
Wan tylko skinął głową, po czym kapnął srebrnoczerwoną krwią z flakonika i zacisnął dłoń na małej, bordowoczarnej bryłce przypoimnającej końcówkę maczugi. Jego pięść rozbłysła światłem. Czerwonym światłem.

***

W tym momencie dwie pary oczy w dwóch różnych światach otworzyły się szeroko. 
Dwa serca poczuły ukłucie mocy, bardzo silne, a jednak ledwie zauważalne.
Jedno serce na moment stanęło, a jego właścicielka zaczęła łapczywie łapać powietrze. Dusiła się.
Mężczyzna tylko szukał z nią kontaktu, ale między nimi znowu był mur. 

Kethersar znalazł ofiarę.




                                                   KONIEC KSIĘGI PIERWSZEJ











sobota, 12 kwietnia 2014

16. Sheera never cries.

http://m.youtube.com/watch?v=VFwmKL5OL-Q


***
<Z PERSPEKTYWY LOKIEGO>

- Puśćcie mnie! Co wy.. do jasnej cholery! - Sheera wyrywała się jak mogła, ale nawet jej siła w obliczu moich zaklęć wspomagających Einherjarów była niczym. Jej żółte oczy były tak jaskrawe, jak jeszcze nigdy. Warczała i szczerzyła zęby. Jej kły były tak ostro zakończone i tak duże, jakby była wampirzycą. - Loki!
Nie krzyknęła. Zawyła. Jej głos załamał się przed drugą sylabą. Mimowolnie przypomniałem sobie horror, który oglądałem w Midgardzie. Jeden z nielicznych, na których chowałem się pod fotelem ze strachu. Nie pytajcie, nie mam pojęcia, jak tam wlazłem.
Spojrzałem na nią. Bezlitośnie. Wzmocniłem zaklęcie. Wiedziałem, że jeśli się wyrwie, już jestem martwy, nie ważne, czy jestem nieśmiertelny, czy nie. Zabiłaby mnie i podarła na kawałki jak starą szmatkę.
- Widzisz? Nie wyszło ci to na dobre. Próbowałaś mnie obrócić przeciwko Susan, wiedźmo? To teraz masz. Wszystko jest już załatwione. Odyn jakimś cudem zgodził się udostępnić jedną celę dla mojego więźnia.
- Słucham?! - wrzasnęła charczącym głosem. - Co próbowałam?!
W tym samym czasie podeszła do mnie Frozen. Ta prawdziwa. Uwiesiła się na moim ramieniu. Jej błękitne oczy dziwnie odbijały światło. Były lekko zielonkawe.
Einherjarzy popchnęli Sheerę do lochu i zatrzasnęli za nią drzwi z pola siłowego. Kobieta rzuciła się na barierę, ale zaraz potem odskoczyła skamląc jak zwierzę. Na jej przedramionach, którymi oparła się o "szybę" odcisnęły się ślady porażenia prądem.
- Ty ślepy idioto! To nie ja... to nie Susan! Ona cię zaczarowała, nie widzisz tego?!
Jej wrzaski były tak przeszywające, że jeżyły mi się włoski na karku. Susan patrzyła na nią z politowaniem. Podeszła do bariery.
- Co ty sobie myślisz, Sheera? Że co? Ty, wytwór reakcji chemicznych i badań genetycznych, będziesz w stanie pokonać mnie? Twoją nosiciekę? Kogoś, na kim pasożytujesz? Kogoś, kt...
- Nie jestem Sheera! Loki, nie słuchaj jej! - żółtooka przerwała Sue. 
Spojrzałem na nią beznamiętnie. 
- Chodź, Susan. Nie będziesz tego słuchać.
Sheera zamilkła. Zamarła. Odwróciłem się i powoli zacząłem iść w stronę wyjścia. Susan ze mną. 
W połowie drogi usłyszałem wycie. Nie Sheery. Wilka.
Syk przebitej bariery i ulatującego z niej prądu.
Odwróciłem się. Susan też się odwróciła. Na jej twrarzy było przerażenie i szok. 
W naszą stronę biegł naprawdę duży, czarny wilk.
Więc to była ta tajemnica.
***
<Z PERSPEKTYWY SUSAN>

Po raz pierwszy w życiu to zrobiłam. Po raz pierwszy dobrowolnie poddałam się Sheerze i pozwoliłam jej przejąć nade mną kontrolę. 
I po raz pierwszy pozwoliłam komuś zobaczyć, czym przez nią się staję.
To właśnie był Gen Enigmy. Sheera Sheerą, tego bałam się bardziej. Wielkiego, czarnego wilka wewnątrz mnie. Bestii nieznającej litości. Silniejszej wersji Sheery.
DNA27 powstało właśnie po to. Żeby normalna dziewczyna zmieniała się w inną dziewczynę, która z kolei zmienia się w wilczycę. Dlatego w niektórych zakątkach Ziemi nazywano mnie Maugrim czy Waderą. Ci co wiedzieli, nadawali mi adekwatne imiona.

Biegłam w stronę Lokiego. Nie, Sheera biegła. W stronę tego kogoś, tej kobiety, która podszywała się pode mnie. I Lokiego. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale nie wiedziałam, co zrobi Sheera. Nie panowałam nad nią, choć byłam świadoma tego, co robi. W stronę Lokiego, w stronę Lokiego.
Przeskoczyłam nad nimi. Kiedy odbijałam się od ziemi, spojrzałam Kłamcy w oczy. Po raz pierwszy moje były na tej samej wysokości, co jego.
Bał się.
Wybiegłam z lochów, wpadając na jakąś boginię. Sif. Pisnęła i odskoczyła. Chciałam spojrzeć na nią przepraszająco, ale Sheera miała moje "chciałam" bardzo głęboko w nosie. 
Pobiegłam w stronę Bifrostu. Słyszałam rozkazy Lokiego, nakazującego wojownikom zablokować mi przejście. 
Co mu się stało? Dlaczego mnie nie rozpoznał? Dlaczego Einherjarzy wykonują jego polecenia, skoro już jutro sam trafi do lochów? I co to za kobieta przybrała moją postać i podszywa się pode mnie?
***

Heimdall chciał przepuścić wilczycę. Wiedział, co się stało. Znał prawdę i szczegóły intrygi. Ale nie zdążył. Loki rzucił na zwierzę zaklęcie, które je unieruchomiło. 
Wilk zmienił kształt. Stał się tą dziewczyną, która mu groziła. Nie tą miłą, niebieskooką. Tą z żółtymi, dzikimi ślepiami. 
Wojownicy zabrali ją i wtrącili do lochów.
*
- Naprawdę myślałaś, że uda ci się uciec? - szydził Loki do skulonej i drżącej z wyczerpania Sheery. Widać było, jak jej mięśnie pracowały. Jak konwulsyjnie spinały się i rozluźniały. 
Nie odpowiedziała. Schowała głowę w ramiona, zupełnie jak nie ona. 
- Nie sądzisz, Loki, że powinieneś ją ukarać? - zapytała Susan. 
Kłamca przeniósł na nią wzrok. Uśmiechnął się kąśliwie. Stary Loki wracał.
- Tak, Susan. Tak sądzę. Masz jakiś pomysł?
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wykonała palcami ruch sugerujący zamykanie ust na kluczyk.
- Tak wiesz, żeby więcej nie mogła kłamać. 
Loki zrozumiał. Przypomniał mu się jego sen, w którym to on miał zaszyte usta. Sen przepowiadał zdradę Sheery, a nie atak Enchantress. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Bez problemu przestąpił przez barierę, jakby wcale jej nie było.
Pstryknął palcami. Ręce Sheery zostały przymocowane do świeżo wyczarowanych belek po obu stronach jej ciała, a ona sama zawisła między nimi. 
W dłoniach Laufeysona pojawiła się igła nawleczona na giętki, gruby i twardy drut ze srebra. Srebro to symbol zła i kłamstwa. Loki uwielbiał takie symboliczne drobiazgi. 
Podszedł bliżej i przykucnął przed kobietą. Lewą ręką uniósł jej twarz za podbródek. Uśmiechnął się złośliwie. 
Przyłożył igłę do kącika ust Sheery. Nacisnął mocniej, a szpilka przebiła dolną wargę. Wilczyca nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Ale z jej zaciśniętych oczu pociekły łzy.
Loki przestał przeciągać drut przez usta. Zaczął coś sobie przypominać. Słowa Susan.
"Dziwne jest to, że Sheera nie potrafi płakać."
Dziewczyna otworzyła oczy.
Były żółte, ale spokojne. 
Żółte oczy nie miały prawa płakać.

Loki nabrał powietrza przez usta. 
To była Susan.
Więc kto..?
Nie.

Potem wszystko działo się błyskawicznie.
Kłamca zaklęciem przerwał więzy na nadgarstkach dziewczyny, a igła zamieniła się w sztylet.
Fałszywa Susan nie spodziewała się tego, bo Loki zasłaniał całą pracę swoim ciałem. Była pewna, że zszywa swojej ofierze usta. Laufeyson obrócił się, jednocześnie podnosząc się z kucków i z półobrotu rzucił nożem w kobietę. Trafił nad obojczyk. Czyli praktycznie chybił. Co innego, gdyby nóż wbił się pod kość. Wtedy przeciąłby żyłę podobijczykową i byłby zgon jak nic. A tak? Tak to trza poprawić. 
Rzucił jeszcze raz, ale na to kobieta była już przygotowana. Jednym ruchem wyczarowała przed sobą niewidzialną tarczę.
"Jak w Harrym Potterze" - pomyślała Susan. 
Loki się wściekł. Tak naprawdę. Na porządnie. 
Enchantress musiała skupić się na magicznym zasklepieniu rany, przez co zaklęcie rzucone na Susan zostało osłabione. Zaklęcie tarczy też. 
Frozen z kolei doszła już do siebie po przemianie w wilka. Nietrudne stało się wyrwanie z czaru.
Oczy znów stały się niebieskie, a rysy złagodniały. 
Loki stał odwrócony do niej plecami, więc nie widział, co robi. A szkoda. 
Dziewczyna szybkim ruchem doskoczyła do czarodziejki i zaatakowała ją sztyletem Lokiego z bliska. Loki po raz kolejny udowodnił, że bystrzy też mają gorsze dni, i nawet nie zauważył, że wyciągnęła mu go z pochwy przy pasku. Chociaż istnieje jeszcze możliwość, że po prostu zrobiła to tak szybko i zwinnie, że nie zdążył się połapać.
Nieeee, przyjmijmy, że miał zaćmienie. Tak będzie śmieszniej. 
Susan wbiła sztylet w gardło Enchantress. Kobieta spojrzała na nią zdziwiona, po czym upadła na ziemię. 
Coś za łatwo poszło.
Jej ciało zaczęło się zmieniać. Zwłoki przybrały prawdziwą postać - długie szatynowe włosy, zamarłe zielonkawoorzechowe oczy i spiczasta broda.
Loki zaklął. 
- To Sylvie. - powiedział. - Czyli najgorsze przed nami.
Miał rację. Nie zdążyli ruszyć się ze swoich miejsc, a dwie pozostałe Enchantress spokojnym krokiem zastąpiły im drogę ucieczki. Jedna była wysoką blondynką z nienaturalnie zielonymi oczami, druga była ruda i miała brązowe tęczówki. 
Susan nie wiedziała dlaczego, ale coś jej mówiło, że ta cała Sylvie to był pryszcz. 
Blondyna spojrzała na ciało leżące u stóp Frozen. Potem jej wściekły wzrok powędrował na twarz wilczycy. 
- Ty to zrobiłaś? - zapytała niskim, aksamitnym głosem.
Susan się nie odezwała. Wiedziała, że w takich sytuacjach rękoczyn jest najlepszą odpowiedzią.
Dosokoczyła do zielonookiej i zamachnęła się na nią zakrwawionych sztyletem, ale ta z łatwością odrzuciła ją na przeciwległą ścianę. 
- No, Loki - powiedziała niemal w tym samym momencie - zawiodłeś mnie. Pozwoliłeś tej Ziemiance zabić Sylvie? Swoją ukochaną uczennicę? 
Kłamca prychnął, wywracając oczami.
- A ona kim niby była? Na pewno nie ukochaną uczennicą. Ziemianką, która próbowała się do was upodobnić. Szarą myszką, usiłującą dorównać swoim koleżankom-boginiom. Też mi strata. Była strasznie tępa. Jeszcze straszniej niż wy, a to już jest wyczyn.
Susan zaczęła podnosić się z podłogi. Loki schował ukradkiem rękę za plecy i uformował ją w odpowiednią runę. Dziewczyna zaczęła znikać.
Kiedy zorientowała się, co Laufeyson robi, natychmiast zerwała się i - ku zdziwieniu Lokiego - odbiła zaklęcie. Rozmyte ciało znów wyostrzyło swoje kontury. 
Amora kontynuowała.
- Z nasz trzech ona najbardziej cię podziwiała. Sylvie kochała cię z całego serca.
- I dlatego postanowiła mnie zabić.
- Nie ciebie, tylko ją. Każdy pozbywa się konkurencji jak może. Najpierw zaszyłaby jej usta twoimi dłońmi, a potem pchnęłaby ją nożem, znajdującym się w twoich rękach. A potem żylibyście długo i szczęśliwie, bla, bla, bla.
- Oj raczej nie. - Wszyscy zebrani odwrócili się w stronę, z której dochodził głos. W kącie sali stała przyczajona kobieta. Loki ją poznał. To była prawdziwa Sheera.
Enchantress wiedziały kto to, ale nie znały umiejętności tej dziwnej, żółtookiej istoty. 
Dziewczyna wydała z siebie głęboki warkot, sprawiający wrażenie, jakby pobudzał powietrze do drżenia. Loki uśmiechnął się. 
- Niemiło było poznać. - rzucił beztroskim tonem do czarodziejek, odwracając tylko głowę. Resztę ciała cały czas miał zwróconą w kierunku Sheery.
Enchantress spojrzały po sobie.
- Myślisz, że pokonasz nas swoimi sztuczkami, Kłamco? Znamy je wszystkie. Sam ich nas nauczyłeś. Nie jesteś w stanie z nami wygrać! - wrzasnęła ruda.
- Spokojnie, Lorelei. O to się nie martw. Po pierwsze, nie jestem i nie byłem na tyle głupi, żeby uczyć was wszystkich moich zaklęć, po drugie... Kto mówi, że to moje sztuczki? 
Sheera nie musiała pytać. Wiedziała, że to sygnał do ataku. Skoczyła w stornę Enchantress, z całej siły powstrzymując się przed przemianą w wilka. 
Wyczarowała barierę równocześnie, ale tym razem nic im to nie dało.
Sheera z łatwością się przez nią przebiła. Ta tarcza była znacznie cieńsza niż więzienne pole elektryczne. Grzbietem dłoni uderzyła Amorę w wgłębienie pod uchem, tuż za miejscem, w którym kończy się kość żuchwy. Ta zatoczyła się i z wyciem bólu chwyciła za ucho. Tak jak Sheera zamierzała, słyszała dzwonienie i niedające spokoju dudnienie, a potem także głosy. Takie tam techniki walki.
- Miłej schizofrenii, blondie. - rzuciła wilczyca.
Lorelei zaatakowała Sheerę od tyłu, ale ta natychmiast obróciło się i wbiła jej kciuk we wcięcie szyjne mostka. Ruda złapała się za gardło i zaczęła się krztusić. 
Wtedy do akcji wkroczył Loki. Najpierw zaatakował dochodzącą już do siebie Amorę, przejeżdżając jej sztyletem po szyi. Kobieta osunęła się na podłogę, drżąc jeszcze chwilę, po czym zamarła.
Tak samo z resztą stało się z Lorelei.

Sheera szybko pozowoliła Susan wrócić. Dziewczyna zachwiła się. Loki złapał ją w ostatniej chwili, czyli tuż przed spotkaniem jej skroni ze ścianą. 

Jedną ręką podpierał ramiona dziewczyny, a drugą zagarnął jej nogi. Rozejrzał się. Martwe Enchantress. Uśmiechnął się do siebie. Było nie zadzierać.

Zaniósł nieprzytomną Susan do uzdrowicielek.