wtorek, 18 listopada 2014

3. Oh, Sweet Catastrophe...

https://www.youtube.com/watch?v=qOsb57f-ylw
https://www.youtube.com/watch?v=1izctHJ7FAQ



"Oh, sweet catastrophe
Where have you been?
I've looked for you so desperately
Inside of this pen
You're the answer I've needed
The question I've feared
I know light is your mother
But darkness I fear
Sits inside of you silently
Just waiting to crawl
It's way back to the surface
Like an infected scar
I feel balance is over
The balance is gone
Please somebody save us
Please somebody come
Oh, catastrophe
Leave me to fade out the light
And uncage the night"

***


Susan otworzyła oczy. Jaskrawe światło paliło, więc odwróciła twarz, krzywiąc się. Podniosła się, ale ból w żebrach zmusił ją do ponownego ułożenia się na leżance. Warknęła.
- Jak się czujesz?
Słysząc to zerwała się z miejsca, tym razem ignorując wszelkiego rodzaju uciski i kłucia. Fury. Niedobrze.
- Czego chcesz? - zapytała, zadziornie unosząc brodę.
Czarnoskóry zaśmiał się, wstając z krzesła.
Znajdowali się w białym pomieszczeniu z jednym łóżkiem i jednym krzesłem pośrodku. Niezliczona ilość jarzeniówek prawdopodobnie służyła jako wstęp do tortur.
- Myślę, że winna jesteś nam wyjaśnienia. Mnie, twojemu bratu i przyjaciołom.
- Nic nie jestem nikomu winna. Robię co muszę, tyle.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? Najpierw zdradziłaś nas dla Lokiego, okazałaś się Wiedźminką i czymś a'la wilkołak, potem umierająca opuściłaś Ziemię, chociaż wyraźnie tego zabroniliśmy, a teraz przedstawiasz nam się jako Królowa Śniegu, ikona morderców. Jeszcze jakieś plany na przyszłość?
Susan zaśmiała się perfidnie.
- Jak już się zacznie, to trudno przestać.
- Wzruszające. Jaśniej poproszę.
- Odpyskowałabym ci, ale nie jestem rasistką, więc się powstrzymam.
- Miło z twojej strony. Więc?
- Myślę, że najprościej będzie, jeśli powiem to tak: to wszystko jest wypadkową istnienia Sheery. Ona mnie do tego zmusza. Ja nie jestem zła, Fury. Nie naprawdę. Ale jeśli nie będę takiej udawać, to ona mnie pożre. A do tego nie mogę dopuścić.
- Fajnie masz. Nie sądzisz, że mimo wszystko byłoby ci łatwiej, gdybyś komuś powiedziała? Pomoglibyśmy ci.
- Jasne. Nie pomogła mi Hydra, to i wy nie pomożecie. W porównaniu z nimi to jesteście jeszcze w średniowieczu. - Stark prychnęła i wstała z łóżka.
- Zatrzymaj się. - rzucił Nick.
Dziewczyna wykonała polecenie, zadziornie przewracając oczami.
- Coś jeszcze, panie dyrektorze? - zapytała, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa.
- Tak. Dlaczego?
Susan zaśmiała się, tym razem naprawdę paskudnie. Śmiała mu się w twarz, trzymając się za brzuch i zginając się w pasie. Kiedy skończyła, powiedziała:
- Wybacz, ale to było tak bardzo śmieszne... - otarła niewidzialną łzę spod oka - Dlaczego? Dlaczego? Nie udawaj nieporadnego bachora, Fury. - jej głos zmienił się w warkot. - Bo tak mi się podobało. Ja nie jestem taka jak mój brat. On jest przejrzysty, można z niego czytać jak z popularnej książki, którą ciągle ktoś wypożycza w bibliotece. Na jego życiu są tysiące odcisków palców, zagięć, plam po jedzeniu i zagubionych włosów. Ja? Ja jestem białym krukiem. Mnie nikt jeszcze nie przeczytał. I nikt tego nie dokona. Jestem sobie w antykwariacie, ukryta gdzieś pod stertami innych pozycji, które bardziej zachęcają okładką i tytułem. Nikt mnie nie czyta, bo nikt o mnie nie wie. Z drugiej strony jestem też jedną książką występującą pod tysiącem różnych nazw. Mówisz, że przesadzam? Nie Fury. To wy macie za słabą głowę, żeby mnie pojąć. Nie wiecie nawet o jednej dziesiątej tego, co mogę. Zdziwiliście się, że to ja jestem Królową Śniegu? A kto inny mógłby nią być? Kto byłby lepszy niż pozbawiona serca mutantka, która od czasu do czasu zmienia się w dziką, pozbawioną rozumu, żyjącą tylko dzięki instynktowi wilczycę? Jeszcze nic o mnie nie wiecie. I niech tak zostanie.
I odeszła, trzaskając drzwiami.



Wpadła do dawniej swojego pokoju i zaczęła się pakować. Wrzucała do torby wszystko, co wpadło jej pod rękę. Dopóki nie usłyszała szmeru przy drzwiach. Wyprostowała się i spojrzała w tamtą stronę.
Natasha.
- Nie boisz się mnie? - zakpiła Susan. - Słyszałam, że Królowa Śniegu to twój największy koszmar.
- Boję się jej, nie ciebie.
Odpowiedziała spokojnie, bez mrugnięcia okiem.
- Przyszłam, żeby ci coś powiedzieć. - kiedy nie doczekała się odzewu ze strony wiedźminki, zaczęła mówić dalej. - Właściwie... to bardziej prośba. Zostań. Nie idź stąd. Jesteś nam potrzebna.
- Jako kto? Jako Enigma? Ktoś, kogo postawicie na przedzie legionów, żeby zmieniając się co chwilę w kogoś innego, odwrócił uwagę przeciwnika od reszty?
- Nie. Po prostu cię kochamy. Nie chcemy, żebyś odchodziła.
- Ty nie chcesz, Tasha. To jedyne, w co jestem w stanie uwierzyć. Tony chyba wpadł w schizofrenię, kiedy po raz enty dowiedział się, że jego martwa siostra jednak żyje, Bruce już mnie nie lubi, bo chyba uszkodziłam mu kark, Clintowi zwisa wszystko co go otacza, łącznie ze mną, Thor ma focha, bo jako jedyny wiedział najwięcej, a był pewien, że wie najmniej, gdyż zabroniliście mu odwiedzać Jane, i nie wiedzieć czemu uważa że to moja wina. A o Steve'ie chyba nie muszę wspominać. Tak jak łasił się do mnie jak mnie poznał, tak teraz idzie rzygać jak mnie widzi. Bo co? Bo tyle razy mi się żalił, jak to on bardzo tęskni za Buckym, a ja ani słowa o tym, że da się załatwić, żeby wrócił. Jakieś pytania?
- Susan...
- A, zapomniałam jeszcze o tej nowej, jak jej tam było. Odkąd zaczaiła, że nikt nie będzie jej bił pokłonów za to, że umie czarować, chodzi nadęta jak ryba kolczasta, a jeszcze jak ja się zjawiłam i stałam się centrum zainteresowania, to już w ogóle ją szlag trafił.
Susan wrzuciła do torby ostatnią książkę i zarzuciła ją na ramię, podchodząc do Natashy.
- Przepraszam. - powiedziała już spokojniej. - Gdyby to chodziło tylko o ciebie, zostałabym. Wiesz, to, że cię tak przedziurawiłam pięć lat temu... byłam w pracy i musiałam robić, co każą.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Wiem. Z resztą byłaś wtedy jeszcze smarkulą.
- Tym bardziej powinnaś nad tym ubolewać. Przegrałaś z szesnastolatką.
Zamilkły na chwilę, po czym objęły się.
Susan odeszła.



- Zbieramy się, stary. - Susan weszła pewnym krokiem do miejsca, w którym znajdowała się szklana klatka w kształcie walca.
Zimowy Żołnierz uniósł głowę i spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
- No już, spierniczanko. - Susan pogmerała chwilę przy przyciskach, wyłączając zapadnię. Chwyciła jakiś stojak, który akurat miała pod ręką, i z zamachu uderzyła nim w szklaną ścianę. Rozległ się alarm. - Cóż. Można się było tego spodziewać.
Westchnęła i ruszyła wyjątkowo spokojnie w stronę wyjścia, po czym wcisnęła przycisk otwierający właz. Powietrze wdarło się do wnętrza z ogromną siłą, Susan jednak stała niewzruszona. Żołnierz mógł gołym okiem zobaczyć spięte mięśnie na jej nogach, odbijające się na idealnie dopasowanym skórzanym kombinezonie Królowej Śniegu.
- Idziesz? - odwróciła się, patrząc na Bucky'ego.
Podbiegł do niej, chwytając za rękę.
Skoczyli.
Dokładnie w momencie, w którym do pomieszczenia wbiegł Tony.



- I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytał Bucky, rozcierając korzonki i strzepując z siebie grudkę ziemi.
Wiedźminka podniosła się z ziemi i rozciągnęła ramiona.
- Uciec tam, gdzie nikt mi już nie będzie zawracał dupy.
- Nic nie rozumiem.
Dziewczyna westchnęła i podeszła do Zimowego Żołnierza, chwytając go za zdrową rękę. Ani trochę jej to nie krępowało. Był dla niej jak brat. A na pewno był jej bliższy niż Tony.
- Wracam do Asgardu, do Lokiego. Nie mogę tu zostać. W sumie i tak czeka mnie zdrowy ochrzan, bo uciekłam bez jego zgody. Ale mam na niego argumenty, więc jakoś dam sobie radę. Może i jest bogiem kłamstwa, zła i nieoficjalnie ciętej riposty, ale ja i tak go zaginam. - zaśmiała się.
- Skoro nie możesz tu być, to... po co wróciłaś?
- Wiesz, gdyby zapytał mnie o to kto inny, to powiedziałabym tylko o jednym powodzie. Bo chciałam uwolnić ciebie. Mi udało się uciec, nie chciałam, żebyś ty dalej gnił w Hydrze. Ale skoro mówię o tym tobie, to jest jeszcze jeden powód. - spojrzała w bok, lekko spuszczając głowę. - Tęskniłam za rozgłosem, Bucky. Znasz mnie. Zawsze podobało mi się to, że mówi się o mnie z szacunkiem i strachem. Królowa Śniegu, ta, która pokona każdego. Chciałam tylko przypomnieć światu, że istnieję. Nie spodziewałam się, że przy okazji ujawnię, że połowa "most wanted" S.H.I.E.L.D.u to ja.
Bucky patrzył na nią chwilę, po czym mocno przytulił ją do siebie. Wiedział, że więcej jej nie zobaczy.
- Moja mała Królewna Śnieżka - zaśmiał się cicho prosto do jej ucha. Zawsze ją tak nazywał, kiedy się z nią droczył.
- Nie pozwól już więcej się złapać, Bucky. Z początku będzie ci ciężko. Będziesz chciał wrócić, byle tylko wymazali wspomnienia, wiem. Ale musisz to zwalczyć. Dasz radę. Skoro ja dałam... - Pocałowała go w policzek. - Weź te rzeczy i je sprzedaj, będziesz miał trochę kasy. Sama nie wiem po co się stamtąd spakowałam, ale byłam tak wściekła, że nie myślałam, co robię. Żegnaj, Bucky.
Kiedy spojrzała w niebo i powiedziała coś, co nie do końca zrozumiał, widział łzy szklące się w jej ciemnoniebieskich oczach.
Po chwili spadł na nią snop światła, coś a'la tęcza, a ona zniknęła.
Wtedy przestał się hamować i z całą siłą, jaką dawała mu proteza ręki, uderzył w najbliższe drzewo, łamiąc je wpół.




Susan szła z udawanym spokojem przez asgardzką część Bifrostu. W rzeczywistości wszystko się w niej gotowało. Już rozgrzewała rękę, żeby przyłożyć Lokiemu.

Weszła do miasta, będąc stale obserwowana przez oglądających się za nią nieśmiertelnych. Rozpoznawali jej twarz, ale dziwne, skórzane ubranie i zmierzwione, przycięte do obojczyków włosy kazały im myśleć, że to ktoś inny, niż im się zdawało.
Nie fatygowała się do Odyna, od razu poszła w kierunku komnaty, którą od jakiegoś czasu dzieliła z Lokim.
Weszła do niej, zastając wszystko dokładnie tak, jak było, kiedy pod nieobecność Kłamcy uciekała z Asgardu.
Oprócz tego, że tym razem na łóżku z twarzą w poduszkach leżał Loki.
- Nie wiem, jak ty, kimkolwiek jesteś, ale ja nie słyszałem, żebym mówił proszę.
- Nie wymagam proszę, wymagam przepraszam.
Kiedy usłyszał głos Susan, zerwał się i obrócił w stronę drzwi. Widząc jej twarz podbiegł do niej i przytulił ją, tylko po to, żeby zaraz zacząć się wydzierać, krzycząc o tym, jak to się bardzo o nią martwił i jak to głupio postąpiła.
Przerwała mu, uderzając go z liścia w twarz.
- A to za co? - zapytał zdziwiony.
- Takie pozdrowienie, na Ziemi używamy go, kiedy chłopak powie o swojej dziewczynie, że jest martwa. - warknęła, wymijając go.
Loki pobladł, otwierając szerzej oczy.
- Nie chciałem, żeby więcej cię ranili... - powiedział cicho.
- Ale mogłeś sobie wymyślić lepszą historyjkę.
Patrzyli na siebie przez dłuższy czas. Loki obserwował, jak złość w oczach Susan powoli znika.
Dziewczyna przymknęła powieki i westchnęła głośno.
- Chyba mam wahania nastrojów. - zaśmiała się cicho, spuszczając nieśmiało wzrok.
Również się zaśmiał, podchodząc do niej.
- Moja mała Katastrofa.
Mocno ją przytulił. Susan odchyliła się i delikatnie pocałowała go w policzek. On uśmiechnął się i wkrótce wiedźminka poczuła jego zimne wargi na swoich. Resztki złości natychmiast się ulotniły. Nie umiała się na niego gniewać.
Czuła, jak powoli przestaje się czymkolwiek przejmować. Jak wszystkie problemy znikają. Zapomniała o swoim bracie, eks-przyjaciołach, o Buckym i o całym Midgardzie. Była tylko ona i Loki.
I zapach asgardzkich kwiatów passiflory.

Tamtej nocy opowiedziała mu o wszystkim, co stało się w Midgardzie.
A Loki coraz bardziej się w niej zakochiwał. Może to głupie, ale wydawała mu się idealna. Z każdą kolejną postacią coraz bardziej perfekcyjna.
Po raz pierwszy, odkąd ją znał, otwarcie powiedział jej, że ją kocha.
I że kiedyś będzie królem, a ona jego królową.


*********************

No to napisałam. Przepraszam, naprawdę przepraszam, że musieliście tyle czekać. Ale wiecie - kartkówki, wejściówki, sprawdziany, egzaminy i konkursy. Huehuehue.

Ten rozdział to przejściówka, nie jestem z niego przesadnie dumna, ale jest niezbędny i czasami takie być muszą, żeby później było co rozkręcać.

Tak jak obiecałam, odpowiadam na komentarz Neluki. Co prawda pisałam już dwa razy, ale blogger stwierdził, że mogę napisać jeszcze raz.

Przyznaję bez bicia, że z początku myślałam, że Mary Sue to przezwisko, które wymyśliłaś dla Susan. Dopiero później przez przypadek trafiłam gdzieś na terminologię ff i zobaczyłam, że Mary Sue to taka trochę moja Susan: wszystko w jednym.
Wiem, że może to być trochę irytujące. Pisząc rozdziały zastanawiałam się nad tym, czy nie przesadzam, ale w końcu stwierdziłam, że końcowy efekt tego wszystkiego jest tego warty. Bo mimo tego, że napisałaś, iż wygląda to na niezaplanowane działanie, wszystko ma swój cel - ostatnie rozdziały czwartej księgi. To, że Susan jest tym wszystkim - jest metaforą, której sensu nie mogę teraz zdradzić. Aha, i jeszcze jedno - Ciri nie była wiedźminką, nie przeszła Prób i Zmian. tak się na nią tylko mówiło ;)
Napisałam w komentarzu, że rozważę, czy pogmatwać trochę osobą Odyna - nie wiem, dlaczego myślisz, że to dowód niezaplanowania. Mam gotowy zarys, ale zawsze mogę go zmienić - jako autor mam do tego prawo. J.K. Rowling (chociaż nie śmiem się do niej porównywać) przepisywała połowę jednej z części Harry'ego, bo zrobiła błąd w fabule. Każdy autor kilkukrotnie zmienia treść swojego opowiadania/powieści.
Przeczytałam sobie dokładnie dwa ostatnie rozdziały, żeby sprawdzić, gdzie rzeczywiście zrobiłam jeden z wytaczanych przez Ciebie błędów. I chciałam zapytać, kiedy kapitan olewa Żołnierza dla Susan?
Kapitan znał Susan nie kilka miesięcy, lecz ponad dwa i pół roku.
Kapitan Ameryka popełnił samobójstwo, bo nie był w stanie skrzywdzić przyjaciela? Przecież kiedy Steve wpakował samolot w warstwę lodu/wody, Bucky już dawno nie żył.
I jakie 30 mln ludzi?
Oprócz tego, nie pisałam nic o tym, że Steve wyszedł spokojnym krokiem z sali przesłuchać, gwiżdżąc wesołą melodyjkę i odbijając piłeczkę tenisową. tam była m a s a ludzi. Go wypchnięto.
Na pytanie dlaczego Bucky wrócił odpowiadam tak - on nie wrócił. Go znaleziono i zniewolono siłą. I to Susan wróciła dla niego.
W momencie,w którym Bucky został sam z walczącymi, zapomniałaś o jednym. Bucky też człowiek. Zmodyfikowany ciutkę, ale zawsze. Kaszlał histerycznie - kto by nie kaszlał widząc zielonego potwora jakieś dwa i pół raza wyższego od siebie i wilka mierzącego metr siedemdziesiąt uszy wliczając?

W każdym razie dziękuję za komentarz. Przynajmniej widzę, jak dokładnie i starannie czytacie rozdziały ;)

Pozdrawiam, Sheera.

niedziela, 24 sierpnia 2014

2. "This Is Your Wilderness."

https://www.youtube.com/watch?v=l1CTbE3u0PQ




- Co to miało być? - Bucky był wyraźnie wściekły. - Mało brakowało a leżałabyś tam martwa! Myślisz, że co, że nieśmiertelna jesteś? .
- Daj mi spokój. - Elsa również nie była w najlepszym nastroju. 
Szybkim krokiem weszli do siedziby Hydry, w rękach niosąc maski. 
Dziewczyna wyciągnęła metalowe ramię w stronę mężczyzny.
- Teżbym chciał móc swoje odczepić. - powiedział, zdejmując srebrną powłokę i uwalniając chudą, bladą jak śnieg rękę.
Elsa nie odpowiedziała. 
- No proszę, proszę, kogo mu tu mamy.
Zacisnęła zęby. Mogła się tego spodziewać.
Restless, szkoleniowiec. Zarządca jej działu. Działu zabójców, potworów i żywych tajnych broni.
- Nasza Covergirl wróciła. - podbił zgiętym palcem jej podbródek, na co ona odpowiedziała gardłowym warczeniem. - Łołołoł, spokojnie, dzikusko. To jak brzmi twoja historia?
- Nie twój interes, Sheißless. - Celowo przekształciła jego pseudonim. 
Uderzył ją w twarz.
Rzuciła się na niego, znacząc jego policzek krwią za pomocą długich, zaostrzonych paznokci.
Bucky chwycił ją i odciągnął, próbując jakoś unieruchomić jej wierzgające nogi. 
- Spokój. - Zebrani zamarli, słysząc władczy głos przełożonego Lacroixa. 
Królowa Śniegu uniosła oczy. 
- Wróciłaś. - powiedział Francuz. - Dlaczego?
- Bo chciałam pomóc Buck... Zimowemu Żołnierzowi. 
- I myślisz, że uda ci się uciec drugi raz? - zakpił Restless, przykładając białą szmatkę do rozoranego policzka. 
- Oczywiście. Jesteście zbyt głupi i słabi, by utrzymać tu mutantkę. Musielibyście zrozumieć mój tok myślenia i znaleźć kogoś, kto byłby w stanie mnie pokonać.
Bucky jęknął.
- To była najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek przy mnie powiedziałaś. - powiedział.
Na twarz Lacroixa wpełzł złowieszczy uśmieszek. 
Pstryknął palcami. Do Żołnierza natychmiast podbiegli ludzie odpowiedzialni za zabiegi medyczne na bestiach Hydry. Szarpnęli nim, odciągając w stronę gabinetu, który był mu aż do bólu dobrze znany.
Z gardła Elsy wydobył się okrzyk wściekłości. Dziewczyna rzuciła się w stronę przyjaciela. 
Jednego z medyków uderzyła łokciem w skroń, drugiego ścisnęła mocno za szyję. Tymczasem otaczali ich następni i następni.
Dostali rozkaz wymazania pamięci Żołnierza i wzmocnienia go, więc musieli go wykonać.
Ktoś chwycił Elsę za włosy, szarpiąc nimi tak, że poleciała z impetem na podłogę. 
Wtedy to poczuła.
Znajome mrowienie w oczach.
Nawet się ucieszyła. Nie miała sił po ostatniej walce z S.H.I.E.L.D.em. 
Nie zdążyła jednak uwolnić Drugiej. Rozległ się głośny huk. 
Razem z Żołnierzem odruchowo założyli maski.
Wszyscy stanęli jak wryci. Na salę wbiegli agenci.
S.H.I.E.L.D.
Ostatnią rzeczą, jaką Elsa zapamiętała, był ból pod żebrem. Ból zatrutej neurotoksyną strzały na wiedźminów.

***

Obudziło ją mocne uderzenie w twarz. Kolejne już, z resztą. Warknęła. Oprawca był wysokim, czarnoskórym mężczyzną. Zaraz za nim stała krucha dziewczyna, z wyglądu Angielka, z wyrazem jednocześnie przerażenia i współczucia w oczach. Kurczowo przyciskała jakieś papiery do piersi. 
Elsa rzuciła się w krześle, ale powstrzymały ją kajdany ściskające jej ręce za oparciem. Spojrzała na Bucky'ego. Też był przytomny. Jego wzrok wyrażał smutek. 
Rozejrzała się. Byli w dość dużym jak na salę przesłuchań pomieszczeniu, wyłożonym granatowymi sześciokątami tak, że nie można było znaleźć drzwi. 
- Zdejmij maskę. - usłyszała z ust mężczyzny.
- Ciekawe którą ręką. - Wraknęła w odpowiedzi. 
- Nie obchodzi mnie to. 
- Zdejmj ją sam. 
Angielka zmarszczyła brwi i nerwowym krokiem podeszła do Królowej. Delikatnym ruchem zdjęła maskę. Jej ręce drżały.
- Jemma, uważaj. Ona gryzie.
- Drapie i wbija noże w plecy też. - odpowiedziała Elsa. 
Jemma, jak nazwał ją facet, podeszła do Żołnierza. Jemu też zdjęła maskę. Również nie bez strachu.
Wtedy do pomieszczenia wparował agent Coulson i zamarł.
Elsa wywróciła oczami.
- Co... Ty... O Boże. 
- No co pan, wystarczy Wasza Wysokość. - udała nonszalancję.
- Simmons, dzwoń po Starka. I po resztę. 
Angielka przytaknęła i wytruchtała z sali. 
Coulson wziął głęboki wdech i stanął przy stole oddzielającym przesłuchujących od przesłuchiwanych.
- Masz zamiar to wyjaśnić? - zapytał prawie szeptem, siadając.
- Nie w tym towarzystwie. 
- Triplett, wyjdź. 
Czarnoskóry wyszedł.
Coulson spojrzał na Elsę wyczekująco.
- Co, że już niby? - zaśmiała się. - Nie ma mowy. Nie będę się spowiadać przy nim. 
Kiwnęła głową w stronę Bucky'ego, który spojrzał na zdziwiony.
- Nie masz wyboru. Jeśli nic nie powiesz z własnej woli, to podamy ci serum prawdy.
- Dobrze wiesz, że i tak na mnie nie działa. Jak nic, co ludzkie, prawdę mówiąc.
- Nie zapominaj, z kim masz do czynienia. 
- Ty też nie. - szarpnęła do przodu, zrywając kajdanki i opierając się łokciami o stół.
Phil wstał i odszedł kilka kroków, wyciągając z kieszeni Icera i celując nim w nią. 
- Nie karz mi tego robić, Frozen.
- Przesłuchujesz mnie jako Frozen czy jako cholerną morderczynię stulecia?! - wrzasnęła, zbliżając się do niego.
- Boże. - dobiegło ich ciche westchnienie od strony wejścia. Spojrzeli tam. 
Elsa przymknęła oczy i odchyliła głowę. 
- Ty... Ty... 
- Może. - powiedziała, a na jej twarz wpełzł naprawdę paskudny uśmiech.
Stojący w drzwiach Tony sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał jednak przestać stać. I jakby bardzo mocno potrzebował krzesła.
- Ktoś mi wyjaśni, co tu się dzieje? - po raz pierwszy odezwał się Żołnierz.
- Nie. - warknęła Elsa, zdejmując gumkę z włosów i zarzucając nimi mocno. Były idealnie proste. Jak od żelazka. i ścięte na krótko.
- Chyba jednak będziesz musiała, Susan. - powiedział Coulson. Do sali przesłuchań zaczęli wchodzić kolejni ludzie. Natasha, Clint, Bruce, a na końcu Steve. 
- Wiedziałem. - powiedział.
- Słucham? - zapytali prawie wszyscy w pokoju równocześnie.
- Wiedziałem, że znam ten wzrok. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć skąd.
- To już wiesz, królewiczu. - Powiedziała Elsa i powolnym, bardzo kobiecym krokiem zaczęła zbliżać się do drzwi. 
Bucky chrząknął, jako jedyny będąc osobą siedzącą i czując się dość niezręcznie. Metalowe ramię ześlizgiwało się po kajdankach i uniemożliwiały ich zerwanie.
Elsa nie zareagowała.
- Zdziwieni, prawda? - zaczęła, a jej głos zjechał o co najmniej pół oktawy w dół. - Nie chcieliście tu więcej Asgardczyków, a tu bum. Zleciała do was jedna i od razu robi party hard z flakami zamiast konfetti i krwią w roli bitej śmietany. Co teraz zrobicie? - stanęła tuż przed stojącym na czele Rogersem, patrząc mu jacowicie w oczy. - Zabijecie mnie? 
- Dlaczego mielibyśmy...
- Nie udawaj debila większego niż jesteś, padalcu! - przerwała bratu, najwyraźniej próbującemu wyjaśnić sprawę. - Dobrze wiesz o czym mówię! Leżałam ledwo żywa, przezroczysta jak papier, a wy zostawiliście mnie, wyraźnie przy tym zaznaczając, że nie chcecie mnie tam więcej widzieć. Dobrze wiedzieliście, że po przebudzeniu stanę się Azyną, i wykorzystaliście to jako świetną okazję do pozbycia się problemu! 
- Zostawiliście? Zostawilście?! - ryknął Bruce, wyłaniając się zza tłumku Avengersów. Przy drzwiach sali zaczęli zbierać się gapie. - Twój ukochany powiedział nam, że nie żyjesz i kazał nam wynosić się z Asgardu! To dlatego nie pozwolił nam zabrać ciała! Bo ty żyłaś! Ta świnia okłamała nas wszystkich, łącznie z tobą!
Susan zamilkła na chwilę. Jej oczy powoli robiły się żółte.
- Dla mojego dobra. - rzuciła w końcu, ale jej głos nie był jż taki stanowczy jak przedtem.
- Dla twojego dobra?! - wrzasnął Banner. Stojący dookoła niego ludzie powoli zaczęli go uspokajać. 
Zimowy Żołnierz już nie chrząkał znacząco. Zamiast tego kaszlał histerycznie, próbując w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę. Bez skutku.
- Niech ktoś przyniesie kaftan. Trzeba ją zamknąć. - Powiedział ktoś z korytarza bardzo cichym głosem. Na jego nieszczęście Elsa usłyszała. 
Rzuciła się na Coulsona i wykręcając mu rękę, zaczęła na oślep strzelać Icerem. 
I tak oto, drodzy Państwo, robi się chaos.
Banner ryknął (znowu), tym razem znacznie głośniej i znacznie mniej ludzko.
Zielona bestia rozpechnęła na boki ludzi ją otaczających i ruszyła na Susan. 
- Wszyscy wyjść z pomieszczenia! Teraz! - padały komendy. 
Sufit znajdował się jakieś dziesięć centymetrów nad głową Hulka.
Z gardła Frozen wydobyło się przeciągłe warknięcie. Parę osób odwróciło się, by popatrzeć.
W momencie, kiedy Hulk robił zamachnął dziewczynę, ta znikła, a na jej miejscu pojawił się wielki wilk o sierści czarnej jak smoła, a oczach żółtych jak jad. 
Wtedy gapie rozmyślili się, decydując, że jakoś wytrzymają bez patrzenia, i pouciekali. 
Został tylko Hulk i Sheera.
I Żołnierz.
Wilczyca, widząc strach w oczach przyjaciela, rzuciła się w jego stronę, tym samym sprawiając, że Bammer zarył w ścianę. Szarpnęła zębami, a kajdany uległy jak zrobione z nitki. Bucky przez chwilę patrzył wilczycy w oczy, po czym przejechał dłonią po jej futrze na pysku. Ta wskazała łbem na drzwi.
Żołnierz chciał pomóc, ale znał Sheerę. Znał tą wilczycę chyba bardziej niż ktokolwiek inny. Walczył z nią wiele razy, jeszcze jako trener Susan w siedzibie Hydry. I wiedział, że jak każe iść, to trzeba zbierać dupę w troki i spieprzać w te pędy.
Tak też zrobił, zamykając za sobą drzwi.

Hulk wykorzystał moment nieuwagi Sheery i chwycił ją za kark, ciskając o ścianę. Z gardła wilka wydobył się cichy pisk, który zaraz potem przekształcił się w głośne, agresywne szczekanie. 
I tu go miała. Znała Bannera długo i wiedziała, że Hulk jest bardzo wrażliwy na donośne, krótkie dźwięki.
Zielona bestia zgięła się, zakrywając uszy wielkimi dłońmi. 
Wilczyca odbiła się od ziemi i skoczyła Hulkowi do gardła.

***
Kamery w sali przesłuchań przekazywały obraz walki prosto na wielki ekran, przed którym zebrało się już chyba z pół budynku.
- Rozpylcie tam gaz usypiający. - zakomenderował Fury, który dopiero co pojawił się w centrum dowodzenia. 
Agent Fitz posłusznie nacisnął przycisk, a widzowie wstrzymali oddech.
Niemal od razu można było zauważyć, jak ruchy walczących spowalniają się, jak czas reakcji jest coraz dłuższy, aż w końcu jak Hulk pada na ziemię. Jak Sheera próbuje jeszcze do niego doskoczyć, ale również uderza z impetem o ziemię w pół kroku.





wtorek, 19 sierpnia 2014

1. Snow Queen.

                                                         KSIĘGA TRZECIA
                                                    Sempiternal






https://www.youtube.com/watch?v=HV2aZV_HTY0
https://www.youtube.com/watch?v=Jr5rzSMNmRM

"No matter how far, or how fast you run. The world isn't big enough to hide you from me."
"To fight evil, a hero will turn to darkness."
"Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody"






Steve patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie. Od śmierci Susan minęło już pół roku, a on dalej nie mógł się pozbierać.
Przed nim stał Nick Fury, cierpliwie czekając na jakąkolwiek oznakę zainteresowania ze strony Kapitana Ameryki. 
W końcu odchrząknął.
Rogers zwrócił oczy w jego kierunku. 
- Chcę go odnaleźć. - Powiedział na dzień dobry.
Fury wiedział o kim mowa.
- Myślę, że będziesz miał okazję. - do pomieszczenia weszła Czarna Wdowa. - Ale najpierw będziesz musiał rozprawić się z tą panią. 
W odpowiedzi na pytające spojrzenie dyrektora podsunęła mężczyznom teczkę. Kapitan otworzyłpatrząc to na Nicka, to na Natashę. 
Na zdjęciu była kobieta. I Bucky. Jego najlepszy przyjaciel, którego mu odebrano. 
Oboje zamaskowani w ten sam sposób, oboje z metalowym ramieniem - on z lewym, ona z prawym. I tak jak spojrzenie Zimowego Żołnierza było spokojne i skupione, tak wzrok dziewczyny wyrażał wściekłość i dzikość, desperacko zasłaniającą tęsknotę za wolnością. 
- Kto to? - zapytał.
- Królowa Śniegu, przez Hydrę nazywana Elsą. Na pewno nie jest to jej prawdziwe imię, tylko raczej kryptonim czy coś w tym stylu. Jej aktywność datuje się na dwa tysiące dziewiąty - jedenasty rok. Zniknęła tuż przed twoim odmrożeniem. Według biegłych działała od piętnastego do siedemnastego roku życia. Poza tym nie wiemy o niej wiele. Myśleliśmy, że zginęła, albo że ją zamrozili. Może uciekła, bo od zawsze sprawiała Hydrze problemy. Nie była taka posłuszna jak Żołnierz, a zawsze było po niej więcej sprzątania. Była jak ci Berserkerzy, których niedawno udupiła ekipa Coulsona. Kiedy dostawała do ręki sztylet, wpadała w amok i siała rzeź. - Wdowa opowiadała to ze śmiertelnie poważną miną.
- Teraz wróciła i znów zabija. Razem z twoim ukochanym Żołnierzem. Działają tak jak kiedyś: on strzela, ona dźga. Jest mistrzynią sztyletów, mieczy, noży kuchennych i wszystkiego co jest choć trochę ostre. Mówi się o niej, że jest w stanie zabić golarką do zarostu albo kartką z zeszytu. - Dokończył Fury.
- Jak wygląda? - zapytał Steve.
- Trudno powiedzieć. Nikt nie widział jej z bliska, a to zdjęcie, które widzisz, to jedyne wykonane z odległości mniejszej niż trzysta metrów, na którym widać fragment twarzy. Zbliżenia bardzo się rozmazują. Reszta fotografii to głównie jej plecy. Tutaj mamy profil, więc też nie jest to spełnienie marzeń, ale możemy określić parę cech. Wiemy tyle, że ma niebieskie oczy i żółtozłote włosy obcięte przy ramionach, zwykle w stanie podobnym do włosów Żołnierza, czyli, nazwijmy to, "artystycznie zmierzwionym". Wiemy jeszcze jedną rzecz. Wydał nam to członek Hydry, którego udało nam się przechwycić. Powiedział, że oboje, to znaczy Zimowy Żołnierz i Królowa Śniegu, mają taki sam tatuaż. Jest to coś, co nazywają kwiatem życia, mierzący niecałe dziesięć centymetrów okrąg wypełniony mniejszymi okręgami. Tatuaż jest ledwo widoczny i jego środek znajduje się mniej więcej na mostku. Jednak z później uzyskanych informacji wiemy, że Bucky'emu tatuaż usunięto lub zasłonięto po zniknięciu Elsy. 
Steve milczał przez chwilę.
- I ja mam ją złapać, tak? 
- Nie sam i nie tylko ją, ku twojej uciesze. Pomoże ci w tym ekipa Coulsona, Agenci S.H.I.E.L.D.u. Waszym celem jest parka, nie jedno. Ważna rzecz, nie próbujcie ich rozdzielać. Są niesamowicie zżyci. Prawdopodobnie razem byli szkoleni, albo Bucky szkolił Elsę. I nie obracajcie ich przeciwko sobie. I tak nic wam to nie da. - Mówiąc to Natasha odwróciła się i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia znajdującego się za plecami Kapitana.
- Dlaczego? - Steve odwrócił się w krześle.
Romanov uśmiechnęła się do niego przez ramię.
- Bo znają swój każdy ruch. Są wyszkoleni tak, że żadne nie jest w stanie zabić drugiego.

I wyszła.

***

*Perspektywa Steve'a*



Może nie było tego po mnie widać, ale nie przepadałem za tym kostiumem. Przypominał mi o starych czasach, których nie chciałem pamiętać. Ten jaskrawy błękit, krwista czerwień zdawały się być coraz bardziej kiczowate w moich oczach, a ja coraz częściej dopytywałem się, kiedy odnowiona, całą granatowa wersja wróci z naprawy.
No ale cóż.
Razem z Melindą May i Coulsonem wysiedliśmy z samochodu - komputera, zostawiając Skye i duet Fitz-Simmons samym sobie. Niby nie brali udziału w walce, ale pełnili niemal tak samo ważną jak my funkcję: mieli nadzorować wszystko dzięki dronom i informować nas o nagłych zmianach zachowań czy frontów walki naszych celów.
Odetchnąłem głęboko. Dziś znów miałem spotkać się z Buckym. Ciekawe, czy znowu wyprali mu mózg i czy znowu będzie próbował mnie zabić. Mam nadzieję, że nie. Jest dla mnie jak brat i każda krzywda, którą mu zadaję, odbija się na mnie podwójnie. 
Rozejrzałem się. Byliśmy w środku lasu, ktory od kilku dni był odizolowany i zamknięty. Czekaliśmy ukryci przy wejściu na polanę. Wiedzieliśmy, że tu będą.

***

*Perspektywa Elsy*



- To nie jest dobry pomysł, S. - Bucky wydawał się być bardziej zdenerwowany niż ja. Ręce trzęsły mu się przy zapinaniu obudowy z vibranium na moim ramieniu. 
- To, że nie walczyłam od jakiegoś czasu, nie zmienia faktu, że nadal jestem tą samą osobą. Nie ma się o co martwić. Ci idioci zostali przechytrzeni przez Hydrę już kilka razy. Co było z Wardem? "Najlepszy z agentów Coulsona, bla bla bla". - zakpiłam. - Pokazali mi swoje sztuczki. Ufali mi. Nikt się nie spodziewał, że ja to ja, mimo że było to niemal oczywiste. Tak samo jak nikt się nigdy nie skapnął, że "Hannibal" rymuje się z "kanibal". 
- Daj spokój. 
Drzwi ciężarówki otworzyły się. Wyostrzony słuch zanotował szmer dronów nad naszymi głowami, kilka komend w krótkofalówkach, dźwięk ładowania broni.
Założyliśmy maski.
Warknęłam, wychodząc po opuszczonej klapie przyczepy. Powstrzymałam rosnącą wściekłość, zamykając już mrowiące oczy. Nie, kochana, nie teraz. Wracamy do historii.

Rozległ się dźwięk karabinów. Jeden dochodził tuż zza moich pleców. Bucky mnie osłaniał. 
Odpięłam zza paska granat dymny i rzuciłam nim o ziemię.
Kiedy dym opadł, trzymałam May za gardło.

***

*Perspektywa Steve'a*



Zamurowało mnie. Dym unosił się w powietrzu przez nie więcej niż piętnaście sekund, a ta dziewczyna już zdążyła zaatakować May. A to jest sztuka. Nie wiem, czy komukolwiek kiedykolwiek udało się tak załatwić Kawalerię. 
W słuchawce słyszałem okrzyki i piski technicznych, zwłaszcza Skye. 
I wtedy zobaczyłem jego. 
Celował prosto we mnie z ogromnej broni, powoli się zbliżając, chociaż zdawał się mnie nie widzieć.
Rozległ się dźwięk ostrzału.
Posiłki.
Bucky skulił głowę gwałtownym ruchem i doskoczył do Elsy, ciągnąc ją za metalowe ramię. Zmusił ją do puszczenia May i pociągnął w stronę drzew. Na chwilę zniknęli z polany.
- Co, do cholery? - warknął głos Fury'ego w słuchawce. - Gdzie oni poleźli?!
Nikt mu nie odpowiedział, więc można było spodziewać się masowych zwolnień po zakończeniu misji. 
Dokładnie w momencie, w którym o tym pomyślałem, rozpętało się piekło.

***

- Co ty robisz? - Elsa syknęła. - Już ją miałam! Nie pamiętasz, czego cię uczyli? Kawaleria z głowy, S.H.I.E.L.D. z głowy! 
- Nie mogę, rozumiesz?! Ostrzelają nas z góry. Zabiją cię!
- Dlaczego tylko mnie? - warknęła. - Puść mnie. 
Wyrwała się i pobiegła w stronę polany. Bucky uniósł oczy ku niebu i ruszył za nią. Nie mógł jej pozwolić dać się zabić.

Dogonił ją i wbiegli na polanę równocześnie, on strzelając, mogłoby się zdawać, że na oślep, ona rzucając shurikenami i sztyletami. 

Po chwili May wskoczyła jej na plecy. Elsa zaczęła rzucać się i kłapać zębami, co wyglądało dość przerażająco.
Kapitan ledwo powstrzymał się przed wyjściem z ukrycia.
Towarzyszka Bucky'ego z całej siły rzuciła Melindą o ziemię. Rozległ się dość głośny, nieprzyjemny trzask. Co najmniej cztery żebra. 
Wtedy do akcji wkroczyły posiłki lądowe. Mnóstwo wyspecjalizowanych wojowników S.H.I.E.L.D.u zaatakowało Królową Śniegu równocześnie. 
Ku przerażeniu Steve'a, żaden z nich nie utrzymał się na nogach dłużej niż trzydzieści sekund.
Obezwładniała i zabijała ich kolejno, jakby nie byli dla niej żadnym kłopotem. W jej ciemnoniebieskich oczach malowała się wściekłość.
- Teraz. - Kapitan usłyszał w słuchawce i wybiegł z ukrycia.
Walcząca z kolejną porcją agentów Elsa zamarła w miejscu, unikając obezwładnienia wyłącznie dzięki interwencji Bucky'ego. Mężczyzna warknął coś do niej po rosyjsku.
Przez kilka sekund jej wzrok wyrażał zdziwienie. Zaraz potem przybrał jednak wyraz zimnej furii. Jakby przeskoczyła w nich jakaś nakładka.
Jakby coś sobie przypomniała.
Ruszyła biegiem na Kapitana. W biegu wyjęła z cholewy buta długi sztylet i już brała zamach, kiedy Zimowy Żołnierz chwycił ją mocno za ramię i zawrócił. Nad nimi zawisł helikopter, z którego po chwili wypadła drabina linowa. Bucky pomógł wejść Elsie, po czym oboje wdrapali się na górę.
Kapitan stał bez ruchu, zbyt zszokowany by strzelać, a tak się złożyło, że był ostatnią osobą z karabinem, która trzymała broń o własnych siłach. 
Bucky go pamiętał. Zawrócił Elsę, żeby nie zaatakowała Steve'a. Obronił go.

Rogers nie słuchał wrzasków wściekłego Fury'ego, który właśnie wypadł z ciężarówki. Nie słyszał nic. Myślał tylko o tym, że Bucky go pamięta i o tym, jaki wyraz miały oczy Elsy. 
Zdawało mu się, że gdzieś już te oczy widział. 
Ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć gdzie.

niedziela, 17 sierpnia 2014

8. Aesina.

"Jeśli nie namówię niebios, to poruszę piekło."
"Jedni się rodzą dla radości, inni dla nocy i ciemności."

http://www.youtube.com/watch?v=ohXmIcCHT9o
"Hold me close, don't let go, watch me burn."

http://www.youtube.com/watch?v=mxxWhEY8Z2o
"We stare at broken clocks, the hands don't turn anymore.
The days turn into nights, empty hearts and empty places.
The day you lost him, I slowly lost you too.
For when he died, he took a part of you.

If only sorrow could build a staircase, our tears could show the way.
I would climb my way to heaven, and bring him back home again.
Don't give up hope, my friend, this is not the end.

Death is only a chapter, so let's rip out the pages of yesterday.
Death is only a horizon. And I'm ready for the sun, I'm ready for the sun, to set.

We would do anything to bring him back to you.
We would do anything to end what you're going through.
If only sorrow could build a staircase, our tears could show the way.
I would climb my way to heaven, and bring him home again.
I would do anything to bring him back to you.
Because if you got him back, I would get back the friend that I once knew."

http://www.youtube.com/watch?v=_NFzDSudw10
"Do you think the silence makes a good man convert?

We all have our horrors and our demons to fight.
But how can I win, when I'm paralyzed?

They crawl up on my bed, wrap their fingers round my throat.
Is this what I get for the choices that I made?

Don't go
I can't do this on my own
Don't go
No I can't do this on my own

Save me from the ones that haunt me in the night.
I can't live with myself, so stay with me tonight.

Don't go
Don't go

If I let you in
You'll just want out
If I tell you the truth
You'll fight for a lie
If I spilt my guts
it would make a mess we can't clean up.

If you follow me
you will only get lost.
If you try to get closer
We'll only lose touch
But you already know too much
And you're not going anywhere

Tell me that you need me cause I love you so much
Tell me that you love me cause I need you so much
Tell me that you need me cause I love you so much
Say you'll never leave me cause I need you so much

Don't go
I can't do this on my own
Don't go
No I can't do this on my own
Save me from the ones
that haunt me in the night.
I get scared so stay with me tonight

Don't go
I can't do this on my own
Don't go
Save me from the worst
And hold me in the night.
Save me from the ones that haunt me in the night.
Don't go."


Cytatów dużo, bo to ostatni rozdział tej części, więc musi być z pompą. 
Dałam adresy do trzech piosenek, każdy jest na początku tekstu do niej. Pierwsza i trzecia są lżejsze, druga jest mocniejsza, ale najsmutniejsza i bardzo mi tu pasowała. 

No to jedziem.

P.S. W tekście ukryty jest spoiler do Trzeciej Księgi ;) 😈

***************************


Gdyby paparazzi wiedzieli, że Iron Man jest w Asgardzie, i gdyby mieli jakikolwiek pomysł, jak się tam dostać, Einherjarzy mieliby mnóstwo roboty. Bo w końcu nie zawsze widzi się wielkiego Anthony'ego Starka we łzach, prawda? 
Albo Kapitana Amerykę.
Albo wspaniałego Hulka.
Albo Czarną Wdowę.
Albo Sokole Oko. 
Albo Lokiego. Tego złego, okropnego półboga bez serca. 
Tak, on wyglądał najgorzej. Wory pod oczami jak po ziemniakach, włosy rozpaczliwie błagające o szczotkę. Oczy ledwo widoczne spod nisko opuszczonych, sinych i zapuchniętych powiek.
Tak to jest, jak umiera antybohater. Niby taki zły i w ogóle, a i tak wszyscy ryczą. 
Ale Susan nie umarła, więc nie powinno być tak źle, prawda? A było. Było gorzej.

- Możemy ją zobaczyć? - Tony zmusił się do wyduszenia z siebie tego krótkiego pytania. 
Loki powoli skinął głową i usunął się na bok, odgradzając przejście do ogromnych, złotych drzwi.

I oto ona. Piękna, z wyrazem niezmąconego spokoju na twarzy. Z czarnymi żyłami prześwitującymi przez cienką jak papier skórę na przedramionach. Z powoli i nisko unoszącą się klatką piersiową. Z zamkniętymi oczami. Z włosami układających się w koronę dookoła jej głowy. Otoczona ogromną kopułą ze złotego pyłku. Susan. Sheera. Wiedźminka. Mutantka. Królowa Podziemi. I Bóg raczy wiedzieć, kto jeszcze. 

Przez chwilę w sercu Starka zaiskrzyła nadzieja. Zobaczył, że prawe ramię siostry jest wysunięte w stronę krawędzi łóżka bardziej niż lewe. Liczył, że to ona nim poruszyła. Kłamca jednak szybko strącił wzlatującą radość. Usiadł na fotelu obok łoża i wsunął dłoń w rękę Susan. To on ją tak ułożył, nie ona.

Do sali wszedł Thor, trzymając za ramiona trzęsącą się od płaczu Jane. Ona płakała najbardziej. Wyrwała się i przytuliła do nieruchomego ciała. Natasha zaczęła głaskać ją po plecach. 
- Ta bariera... - zaczął Steve.
- Utrzymuje ją przy życiu. Nie blokuje ani nie broni. - uciął Loki. Fragment jego ramienia też znajdował się wewnątrz kopuły.

Stali tak dość długo. Odyn patrzył na nich, ukryty pod iluzją. 

Potem wyszli.
Loki został sam. 
Chciał spać, ale wiedział, że chcieć to on sobie może. Bał się zamknąć oczy. 
Więc siedział.
Wspominał.
W jego głowie pojawiła się myśl, że wolałby już, żeby Susan umarła. Zaraz potem jednak potrząsnął głową i znów zaczął płakać. 

Gdzie wtedy była siła Sheery?
Pewnie, był wilczycy wdzięczny. Gdyby nie ona, Susan nie wyrzuciłaby Kethersaru tak szybko. I byłoby jeszcze gorzej. Sheera wypchnęła Poąty Artefakt. Kłamca wiedział jednak, że żółtooką stać było na więcej. Był na nią zły.
Sheera.
Sheer...
Jego oczy otworzyły się szerzej. 
Sheera.
Sheera! 
Zerwał się i wybiegł z komnaty. 
W ułamku sekundy teleportował się na Ziemię i nałożył na siebie iluzję wypoczętego i beztroskiego faceta. Wiedział, gdzie iść. Nie miał pojęcia skąd, ale wiedział.

Norwegia. 
Zimno jak cholera. 
Ale co to dla Lodowego Olbrzyma?
Jego oczom ukazał się ogromny bunkier, zasypany śniegiem i ukryty (przynajmniej jak na oczy bóstwa) niezbyt starannie między świerkami. 
Nie pukał. I tak nikogo nie było. Nie próbował wejść. Po prostu się teleportował. To nie S.H.I.E.L.D., żeby mieć zabezpieczenia antymagiczne.
Na chwilę przystanął. To tutaj. To tutaj Susan stała się Sheerą. 
Srebrne szpitalne łóżko, mnóstwo wyłączonych wskaźników i monitorów, jakiś syf obcy dryfujący w żelowatej wodzie, którą wypełnione było coś na kształ akwarium wbudowanego w ścianę. 
Na łóżku kilka stalowych kajdan, w miejscach, gdzie miały znajdować się nadgarstki, kostki u nóg, głowa i brzuch. 
Loki wzdrygnął się. Podszedł do lodówek wypełnionych fiolkami. Starannie czytał etykiety na każdej z nich, szukając znajomej nazwy.
Jest.
Gen Enigmy.
Srebrna, gęsta ciecz.
Zaraz obok DNA27. Pływające w bliżej nieokreślonym czymś maleńkie, połyskujące niteczki. 
Wziął po jednej probówce z obydwóch rodzajów. 
Mógł wracać. 

W Asgardzie znów przybrał swoją zmęczoną, żałobną skórę.
Minął kilka kłaniających mu się i paplających o współczuciu kobiet. 
Zganił się, że za mocno trzyma fiolki. Rozluźnił pięść, zamiast tego zaciskając szczęki.
Poszedł przez ogrody. Chciał zerwać dla Susan jej ulubione kwiaty. Błękitno-czarne kwiaty passiflory. Frozen zawsze sie nimi zachwycała, bo, jak mówiła, w Midgardzie mają tylko fioletowe.
Kłamca uśmiechnął się na myśl, że praktycznie odkąd zaczęli współpracować, Susan rzadko kiedy nazywała swoją planetę Ziemią. Zawsze mówiła 'Midgard'. 

Już miał skręcić w stronę pałacu, kiedy coś przykuło jego uwagę. 
Kobieta.
Drobna, niemal białowłosa, tańcząca między drzewami z koszem złotych jak słońce jabłek.
Iduun.
Przygryzł dolną wargę, walcząc ze sobą. Nie chciał tego robić, ale perspektywa spędzenia wieczności z Frozen była zbyt kusząca.
Przełknął ślinę i ruszył w stronę niczego nieświadomej bogini.
Poczekał, schowany za drzewem, aż kobieta się odwróci w jednym ze swoich piruetów.
Błyskawicznie skoczył w jej stronę. Chwycił ją jedną ręką za głowę i uderzył nią mocno o pień drzewa. Kobieta zjechała po chropowatej korze, opadając na ziemię.
Loki rozejrzał się i chwycił szybko jedno jabłko. 
Wbiegł do komnaty, upewniając się, że Susan oddycha i że nic się nie zmieniło pod jego nieobecność.
Teraz musiał działać szybko. 
Bariera zdusiłaby działanie jakiegokolwiek podanego dożylnie leku. Wziął głęboki wdech i dłonią zmusił ją do opadnięcia.
Klatka piersiowa Susan natychmiast zastygła w miejscu. 
Loki rzucił się do niej, wyciągając z kieszeni zabraną z Midgardu strzykawkę. Jednym z podstawowych zaklęć zmienił jabłko w sok, mieszając go z Genem Enigmy i DNA27.
Zacisnął powieki i wbił igłę w przedramię Frose. Nacisnął na tłoczek.
Otworzył oczy.
Nic. 
Panika to pierwsze, co poczuł.
Szybko zaczął podnosić barierę, licząc, że naprawi błędy.
I wtedy zobaczył, że pięść Susan się zaciska.
Zamarł w bezruchu. Patrzył, jak powoli, jakby odmrażając się, Frozen zaczyna się poruszać. 
Na jego twarzy pojawił się szeroki, niemal szaleńczy uśmiech. Chwycił Susan za przedramię. Czarne żyły stopniowo wracały do dawnego koloru i przestawały być widoczne.
Zobaczył piękne, ciemnoniebieskie oczy i już chciał się cieszyć, gdy uświadomił sobie, że są pełne bólu.
Z ust Susan wydobył się krzyk. Kręgosłup wygiął się, by zaraz potem rozluźnić się bezwładnie. Jej oczy nadal były otwarte, z tym że żółte. Dziewczyna oddychało ciężko, cały czas cierpiąc. 
Przeniosła wzrok na Lokiego. 
- Co... się stało? - zapytała łamiącym się, zmęczonym głosem.
Trickster uśmiechnął się, głaskając Susan po włosach.
- Nic, kochanie, nic. Po prostu... Bardzo mocno spałaś. Bardzo mocno i bardzo długo. Wszystko w porządku. - Obawiał się, że zacznie beczeć jak koza, a w obecności przytomnej Susan nie mógł sobie na to pozwolić, dlatego profilaktycznie mówił szeptem. 
Usłyszał szybkie kroki na korytarzu.
- Nic teraz nie mów, dobrze? Zaraz wracam. 
Wybiegł na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
Zobaczył biegnących w jego stronę Avengersów. Wszystkich z wyjątkiem Thora. Pewnie siedział gdzieś z Jane, próbując ją pocieszyć. 
W głowie boga kłamstw natychmiast ufromował się zgrabny plan. 
- Nigdy więcej już jej nie skrzywdzicie, (tu padło niecenzuralne słowo). - Mruknął pod nosem, przybierając twarz męczennika i wymuszając kilka łez.
- Co się stało? Słyszałem jej wrzask! Co się... - Tony miał wyraźne objawy histerii.
Loki przerwał mu.
- Susan... - powiedział łamiącym się głosem. - Susan umarła.

Wewnętrzne dziecko śmiało się w nim szaleńczo, ale jego twarz pozostawała godna żałobników nad żałobnikami. Nad żałobnikami. 

Napawał się zszokowanymi minami tych "bohaterów", tym, jak ich oczy powoli napełniają się łzami, jak ich twarze bledną.

- Oddajcie nam ciało. - Zarządał cicho Iron Man.
- Nie. Tu odeszła, więc tu zostanie pochowana. A wy precz. Nie chcę was więcej widzieć. Dobrze wiecie, że to przez was. Celowo czyniliście ją słabszą, dlatego nie przeżyła. To wasza wina! - ostatnie zdanie wykrzyczał.
Nie mógł, po prostu nie mógł sobie odmówić zrzucenia winy na nich. W oczach Starka była wściekłość, ale nie protest.
- Nigdy... Nigdy więcej żaden Asgardczyk nie postawi nogi na Ziemi. Łącznie z Thorem. Nie zabierzecie nam już nikogo więcej. - Banner wtrącił się. Był zły, a to dobrze nie wróżyło. 
Loki piszczał w środku ze szczęścia. Jeszcze tylko paniusia Foster i...
- Co się stało? - zapytała Jane, wbiegając między zebranych. Thora przy niej nie było, o dziwo.
Kłamca, mimo całej swej sławy aktora i perfekcyjnego kłamcy, ledwo zdusił w sobie wrzask radości i to pełne wyższości, dzikie "HA!" człowieka, który dał popalić drugiemu człowiekowi.
- Idziemy. - warknął Rogers. 
- Ale...
- Susan nie żyje, koniec tematu. Wracamy. 
Oczy Jane stały się wielkie jak spodki, z jej gardła zaczął wydobywać się płacz. 

I odeszli. Pełni smutku i wściekłości. 

Loki uśmiechnął się pobłażliwie i wrócił do komnaty.
Susan siedziała na łóżku.
Ku uciesze Lokiego miała niebieskie oczy.
- Co się stało? - zapytała.
- Twoi kompani odeszli. Powiedzieli, że nigdy więcej nikt z Asgardu nie ma prawa pojawić się w Midgardzie. A ty teraz jesteś jedną z nas. Jesteś Azyną, Susan. 
- Jak to? - zapytała z niedowierzaniem.
- Zasłużyłaś się dla państwa. Wiesz, zniszczyłaś Kethersar i te sprawy. 
Tu akurat nie kłamał. Odyn już w drodze powrotnej z wojny obiecywał, że jeśli tylko Frozen przeżyje, stanie się pełnoprawną obywatelką Asgardu. Może tylko żeby pocieszyć zawodzącego Lokiego, ale co tam. Pierwsze słowo do dziennika. 
Do sali wbiegł Thor.
- Jest tu Ja... Susan! Ty...
- Żyje. Powiem nieskromnie, że dzięki mnie. - wtrącił Loki.
- Dlaczego miałabym nie żyć?
- Ten sen, o którym ci opowiadałem, był niebezpieczny. Zapadają na niego tylko nieśmiertelni, to dzięki niemu żyjemy tak długo. Wszyscy bali się, że coś ci sie stanie. 
- Nie wszyscy, jak widać. - mruknęła Frose, spuszczając oczy. 
- Gdzie wszyscy? - zapytał Thor.
- Mógłbyś być bardziej taktowny, bracie. - syknął trickster. - Odeszli, razem z twoją Jane. Powiedzieli, że nigdy więcej nie chcą tam widzieć nikogo z nas. Pod groźbą śmierci.
Gdyby Loki nie był zbyt zajęty byciem bogiem kłamstwa, pewnie zostałby objazdowym bajarzem.
Susan wtuliła się w jego pierś. Uśmiechnął się i pocałował ją we włosy. 

Show skończone. Reżyser jak zwykle niezawodny. A główna aktorka tylko jego. 


                             
                                                           KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ



sobota, 26 lipca 2014

7. "The Wolves are at my door, waiting for my Empire to fall."

https://m.youtube.com/watch?v=GaYS1yRyiYo

https://m.youtube.com/watch?v=sA5hj7wuJLQ

"To jest ten moment, to jest ta chwila, gdy dobro jak dzień się kończy, a zło jak noc zaczyna!"

"To fight evil, a hero will turn to darkness."

"The wolves are at my door, waiting for my empire to fall."





Metalowe naramienniki wbiły się mocno w skórę, zatrzaskując nakładki na nałokietnikach. Chwyciła do ręki miecz. Wybrała najlżejszy, żeby przypominał ten wiedźmiński. Zbroja z czystego srebra ciasno oplatała jej brzuch, a ostro zakończone, spiczasta pióra sterczały na boki z jej ramion. Na Zeimi były jej znakiem rozpoznawczym: to w tych piórach zdradziła swoją planetę. 
Zarzuciła włosami i ruszyła w stronę przejścia. Heimdall patrzył na nią sceptycznie. Ostatnio, kiedy jej oczy były żółte, nie za bardzo mu się podobało jej zachowanie. A teraz też były.
Poptarzyła na niego wyczekująco.
- Zaufałeś mi, kiedy byłam wilkiem. Potencjalnie śmiertelnym niebezpieczeństwem dla Odyna i innych Asgardczyków. A zwykłej kobiety nie przepuścisz? - Pytając, obróciła głowę i zmrużyła oczy.
Strażnik zawahał się, ale nie na długo. Westchnął i przepuścił Sheerę.

***

Loki zamachnął się mieczem na elfa, próbującego podciąć nogi Thorowi. Ostrze z łatwością przebiło się przez zbroję, a spiczastouchy padł na ziemię, przez piętnaście sekund trzęsąc się jeszcze. 
Kłamca odwrócił się w poszukiwaniu następnej ofiary. Bez mrugnięcia okiem przyjżał się rzezi. Zadawanie ciosów mieczem nigdy nie sprawiało mu żadnej trudności, ani fizycznej, ani psychicznej. Nie miewał wyrzutów sumienia, nie rozdrapywał ran i nie śnił po nocach o twarzach zabitych jego ręką. 

Usłyszał opętańcze wycie, wysokie, typowo elfie, a zarazem przerażająco niskie, płynące strachem. Strachem? Paniką. To był głos osoby, która zobaczyła śmierć.

Następnym dźwiękiem, który doszedł do jego uszu, były krzyki: "To ona! Wiedźma! Wybranka! Bestia!". Krzyki pełne przerażenia, ale i szacunku. ,

Laufeyson obrócił się w stronę, w którą patrzyli już wszyscy. Jak zobaczył powód chwilowego zawieszenia broni niemal zemdlał.

Ogromny, czatprny wilk z żółtymi ślepiami biegł w dół najbliższego wzgórza, aż jego gardła wydobywała się warczenie słyszalne nawet z tak dużej odległości. W połowie kroku wilczyca zmieniła się w kobietę. Smukła, średnio wysoka wojowniczka. Nie zwolniła biegu, co musiało być trudne, biorąc pod uwagę, jak bolesne były przemiany. Wzięła zamach trzymanym w dłonią mieczem i pozbyła się trzech elfów równocześnie. 
Wtedy walka rozpoczęła się znowu. 
Kiedy Sheera znalazła się blisko Lokiego, ten zwrócił się do niej, musząc przekrzykiwać szczęk metalu i  wrzask walczących. 
- Boli. - rzucił. - Obeicałaś mi. 
Jego głos był pełen wyrzutu.
Dziewczyna wbiła miecz w pierś leżącego u jej stóp elfa. Stała plecami do niego. Odwróciła głowę, mówiąc do Kłamcy przez plecy. Nawet na niego nie patrząc. 
- Ja nic ci nie obiecywałam. 
Uśmiechnęła się paskudnie i zaatakowała kolejnego wroga, święcie przekonanego, że dobiegnie do niej niezauważony. 
- Susan pozdrawia. - Dodała i mrugnęła do niego żółtym okiem.
- Powiedz jej, żeby zbierała dupę w troki i razem z tobą stąd spieprzała! - Wrzasnął i przybił piątkę jakiemuś wyrostkowi. Tyle że w mordę, nie w dłoń. I sztyletem. Auć. 
- Okeja. - Sheera pisnęła potulnie i w podskokach pobiegła w stronę jednego ze wzgórz. 
Loki popatrzył za nią chwilę oczami przepełnionymi zdumieniem, po czym, cały czas patrząc za mutantką, wbił miecz w boegnącego w jego stronę elfa. 




Walka stawała się coraz bardziej męcząca. Przedłużała się. Asowie byli silniejsi, ale elfów było coraz więcej i więcej. 
I wtedy stało się to.

Z wzgórza, za którym zniknęła Sheera, dobył się dziwny, dzwoniący dźwięk, wwiercający się w uszy jazgotliwym bólem. 
Z pchyłości stoczył się ubrany w złotą zbroję elf, najwyraźniej dowódca czy władca. Za nim, kopiąc go po żebrach, szła Sheera. Na jej twarzy widać było wściekłość. 
Loki zaklął brzydko. 
Domyślił się, o co chodzi. 
To był Pan Kethersaru.

Kiedy znaleźli się u stóp górki, wiedźminka schyliła się i zerwała coś z szyi elfa. Małą, burgundowo-czarną kulę kolczastą. 
Loki zobaczył błysk w jej oku. Zmieniły kolor. Znów były niebieskie. 
Pięść Susan zacisnęła się na wisorku, a ze szpar między jej palcami wystrzeliło bordowe światło. Otworzyła szerzej oczy, jej dłoń zaczęła drżeć. 
Najpierw jej ręka, potem reszta ciała zmieniła się w kamień, który po chwili zaczął pękać i odpadać. Pod nim jej skóra była alabastrowo biała. Z jej oczu i ust również wydobywały się promienie burgundy. 
Loki zaklął po raz drugi, jeszcze gorzej. 
Susan rozrzuciła ręce na boki i uniosła się w powietrze, powtarzając scenę z próby usunięcia Kethersaru. A potem spadła na ziemię. 
Jej oczy były całe czarne. Łącznie z białkami. 
Król elfów uniósł głowę i wystękał:
- Zabij, Kethersarze... Zabij... Potęgo! - Ostatnie słowo wywrzeszczał. 
Susan kiwnęła głową i ruszyła w stronę Odyna. 
W połowie drogi jej oczy szybko stały się żółte i znów przybrały czarny kolor. Barwy zmieniały się w zawrotnym tempie. "Wszystkie oczy" Susan przemijały przed oczami zszokowanych Asów i elfów. 

W końcu dziewczyna upadła twarzą na ziemię. 
Kłamca zerwał się i podbiegł do nieprzytomnej Susan, obracając ją na plecy.
Z jej ust uleciał purpurowy dym. 
Loki sprawdził puls dziewczyny. 
Pulsu nie było.

poniedziałek, 21 lipca 2014

6. I solemnly swear that I am up to no good.

"I solemnly swear that I am up to no good."
https://www.youtube.com/watch?v=EJSk2RySqKg

***

Lokiego obudził nieprzyjemny, warkliwy dźwięk. Ten sam, co zawsze. Odkąd Susan na stałe zamieszkała w Asgardzie.
Był ciemno. Nic nie widział. Nic, oprócz oczu, które kiedyś błagały o pomoc, ale teraz już nawet na to nie miały siły.
Jak co noc, podniósł Susan do pozycji siedzącej i przytulił ją do siebie, szepcząc zaklęcie odblokowujące płuca i drogi oddechowe. Frozen gwałtownie nabrała powietrza, jakby wynurzyła się z wody po latach nieprzerwanego nurkowania. Odetchnęła z ulgą. On też.
I znowu położyli się spać.
I tak co noc.

***

Susan miała dziś gorszy dzień. Tak już było, że w niektóre dni nie mogła nawet podnieść ręki, a w inne trzeba było ją trzymać, żeby komuś nie przypieprzyła. 
Sif siedziała koło niej na balustradzie balkonu. Patrzyły na ogrody. Oczy Frozen wyrażały znudzenie i zmęczenie. Jakby chciała mieć już wszystko za sobą. Móc już odpocząć. Tak zwane oczy basseta. Sif za to spoglądała na nią z niepokojem i smutkiem. 
Usłyszały kroki. 
Bogini wojny odwróciła się. Wiedźminka nawet nie drgnęła. Do czasu, gdy usłyszała głos Lokiego.
- Mamy go.
Te słowa sprawiły, że oczy Susan rozwarły się szeroko, a ona poderwała się i z miejsca stanęła na nogach. Zdusiła w sobie rosnącą moc i przełknęła ślinę.
- Gdzie?
- W Alfheimie. Einherjarzy przygotowują się już do wyjazdu.
- Do czego?
Kłamca miał minę, która nie mogła oznaczać niczego dobrego.
- Do wojny.

***

Żołnierze walczyli między sobą, zatrzymując pędzące ku sobie włócznie i miecze w ostatniej chwili. Midgardzki trening nigdy nie wyglądał tak imponująco.
Susan patrzyła na próbne walki z balkonu. Miedzy Einherjarami byli jej przyjaciele. Była Sif. Było Trzech Wojów. Był Thor.
Był Loki.
Z jednej strony Susan cieszyła się, że wszyscy chcą zgodnie walczyć w jej imieniu. Z drugiej chciało jej się wymiotować, jak myślała, ile z tych osób za nią zginie. 
Kłamca powoli przemierzał płac, poprawiając i zwracając uwagę popełniającym błędy wojownikom. Sif, Volstagg i Fandral uczyli młodszych walki mieczem, a Hogun maczugą. Gromowładny z kolei demonstrował uniki i zwroty. 
Frozen usłyszała szmer, który po chwili przerodził się w kroki. Ten, kto do niej szedł, był jeszcze daleko, ale Susan już go słyszała. 
Po minucie Odyn stanął koło niej i wyciągnął ramię, pozwalając wylądować na nim olbrzymiemu krukowi. Drugi ptak usiadł na balustradzie. 
- Wyruszamy za trzy dni. - powiedział, nie patrząc na nią. Może uda nam się zabić pana Kethersaru. Ale chcę cię tylko uprzedzić...
- Żebym się jeszcze nie cieszyła, wiem. - Susan przerwała Wszechojcu. - Mogę wiedzieć, o czym rozmawiałeś wczoraj z Lokim i Thorem tak długo, panie?
- Możesz. Moi synowie opowiadali mi o pewnym wydarzeniu, o którym nie miałem pojęcia.
- Mianowicie?
- Mianowicie jeszcze przed twoim przybyciem, Loki i Thor zostali zaatakowani przez oddział wojsk  Elfów Światła. Nikt im nie pomógł, sami musieli pokonać kilkudziesięciu wojowników. 
- Dlaczego nie dostali pomocy od Einherjarów?
- Bo w całej reszcie Asgardu zatrzymał sie czas. Wszystko wróciło do normy dopiero kilka minut po bitwie. To prawdopodobnie miało związek z twoim opętaniem. Pan Piątki w i akiś sposób dowiedział się, że Kethersar osadził się i w tobie, i w Lokim. A, no i skoro jesteśmy już przy tym, masz jakiś pomysł, jak to się mogło stać? - Odyn zrobił minę z serii "zostaw mojego małego synka w spokoju niecna wiedźmo" i spojrzał na Susan.
- No więc... Mam pewną teorię... Kiedyś, kiedy... Dobra, to może ja zacznę od początku. Kiedy Loki zmusił mnie do odzyskania dla niego włóczni i jabłka Iduun, ja to zrobiłam. To już wiesz, panie. Musieliśmy uciekać. Ukradliśmy myśliwiec. - Odyn spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem. - Takie do latania. - Susan wyjaśniła. - W każdym razie przy lądowaniu... Mieliśmy drobny wypadek. Loki musiał mi poskładać kości, a ja, będąc uśpiona, miałam jakiś atak i go ugryzłam. Wtedy prawdopodobnie nasza krew się zmieszała. W zeszłym roku, w momencie, gdy mój brat zabierał mnie siłą z Asgardu, Loki mówił, że zostaliśmy połączeni. Dlatego Kethersar, opanowując mnie, część swojej mocy przekazał Lokiemu. 
Wszechojciec zamyślił się. 
- To wydaje się logiczne. - powiedział po chwili. - W takim razie trzeba będzie oczyścić was obydwu.
- Kiedy zniszczymy Kethersar, sam opuści obie dusze. Chyba. À propos zniszczenia. Czy mogłabym...
- Nie. - wciął się Odyn. - Nie pojedziesz na wojnę. 
- Ale ja...
- Nie. Musimy cię chronić.
- Nie sądzisz, panie, że jako główna nosicielka, to ja powinnam go rozpiep... zniszczyć?
- Wolałbym nie widzieć, co by się wtedy z tobą działo. Kumulacja i natychmiastowe rozładowania mocy... Tak jak teraz szanse na twoje przeżycie wynoszą około pięciu procent, tak wtedy wynosiłyby jakieś minus pięć.

Susan spasowała. I tak coś wymyśli. W końcu jest Wiedźminką, nie?

***

Trzy dni później Frozen z bólem serca patrzyła, jak wojska Einherjarów ustawiają się w szeregach, na których czele stali Odyn, Thor i Loki. Ona sama stała z tyłu, czekając na ich odejście. Miała złe przeczucia. Wiedziała, że idą na śmierć.

Loki podszedł do niej i wziął jej twarz w dłonie.
- Nie wyjdziesz stąd, prawda? - W jego głosie brzmiała ledwo słyszalna nadzieja. - Nie zrobisz mi tego?
Susan westchnęła.
- Dlaczego więc ty mi to robisz? Przecież wiesz, że nienawidzę być chroniona. Wolę walczyć sama za siebie.
- Susan, nie dyskutuj. Skończyliśmy ten temat dawno temu.
- To dlaczego znów go rozdrapujesz?
- Żeby się upewnić.
- I tak jakoś znajdę sposób...
- Jeśli naprawdę mnie kochasz, to nie znajdziesz. A nawet jak znajdziesz, to nie wykorzystasz. Jeśli ci na mnie zależy, to zostaniesz w pałacu i nie ruszysz się poza Asgard chociażby na milimetr.
Susan odezwała się dopiero po chwili.
- Szantażysta. - mruknęła. - Dobrze. Zostanę. Ale będziesz żył ze świadomością, że przez ciebie jestem strasznie smutna i będę słuchała dołującej muzyki.
Kłamca uśmiechnął się. Spojrzał na nią wyczekująco.
- Co znowu? - zapytała.
- Słowo harcerza?
- Nie jestem harcerką. - wywróciła oczami.
- To chociaż obiecaj.
Frose wydała z siebie ciche, gardłowe ryknięcie zniecierpliwienia.
- Obiecuję. Starczy?
- Kocham cię.
- Tak, tak, jasne. Akurat. Spadaj już.
- Liczyłem na coś w rodzaju "ja ciebie też" albo "OMG, to już oficjalnie jesteśmy parą? Jeju, jesteś taki wspaniały! Nigdy nie spodziewałam się, że pierwsze wyznanie mi miłości przez faceta, który tak na marginesie jest bogiem, będzie takie cudownie słodkie!" - Ostatnie zdanie wypiszczał głosem fangirlującej nastolatki. Oprócz wstawki "tak na marginesie jest bogiem". To powiedział normalnie. Efekt był prześmieszny.
- Dobrze, dobrze, nie rozklej się tylko.
- Przecież wiem, że udajesz. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
Susan uniosła na niego oczy i również wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Kłamca pocałował ją delikatnie.
- Obiecujesz? - jego głos zniżył się do szeptu. Opierali się o siebie czołami.
- Pytałeś już.
- Powiedz "obiecuję".
Stark westchnęła po raz kolejny.
- Obiecuję...
Laufeyson uśmiechnął się, szybko cmoknął ją w czoło i odwrócił się, kierując w stronę mostu, na którym już czekali żołnierze.
Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości, Susan uśmiechnęła się, unosząc tylko jeden kącik ust i patrząc na mężczyznę spode łba. Jej oczy stały się żółte.
-...że Susan nie przyjdzie.

środa, 9 lipca 2014

5. We were both blessed by a curse.

No hej :) *nieśmiało wychyla się zza wału obronnego*
Przepraszam Was, że tak długo mnie nie było. Naprawdę nie miałam kiedy pisać. Najpierw była gonitwa w szkole, końcówka roku i tak dalej, potem na początku wakacji musiałam jeszcze doprowadzić się do stanu zdalnego do użytku i pozamykać parę spraw (czytaj: ogarnąć pokój). Teraz mnie nie było przez tydzień , post piszę z samochodu. Strasznie tęskniłam za pisaniem. Próbowałam pisać one-shoty, bo wiedziałam, że pełnego rozdziału nie będę miała kiedy, a one-shot to prawie tylko dwa kliknięcia. Wrzuciłam jeden na stronie sheerathecollar.blogspot.com, ale potem mi się znudziło i czekają tam na mnie dwa napoczęte. W każdym razie na tym jednym będzie koniec, wiec nie czekajcie jeśli ktoś czytał i mu się spodobało :) jeszcze raz przepraszamy a nieobecność, teraz będę już grzeczna i systematyczna i w ogóle. Mam nadzieję, że nie straciłam przez przerwę Czytelników, a jeśli straciłam, to mam nadzieję, że wrócą, a jak nie wrócą, to niech idą czytać Drapple albo co tam chcą. No offence dla tych, co czytają Drapple. 
Tytuł posta bierze się z piosenki tego samego zespołu, którego piosenki służą za soundtrack do rozdziału, i którym Susan tak bardzo się w nim jara. Zmieniłam tylko osobę z "ja" na "my". Tak tylko mówię bo się jaram. 
Yyy...
Więc tak.
Sheera wróciła.
I już tak szybko się jej nie pozbędziecie. *złowieszczy śmiech*
Enjoy Your meal.
*************************

Can you hear the silence?
Can you see the dark?
Can you fix the broken?
Can you feel my heart?

https://www.youtube.com/watch?v=QJJYpsA5tv8
Lub jeśli ktoś nie lubi darcia mordy (huehuehue):
https://m.youtube.com/watch?v=-BKWMSdRZmM
Ale serio, spróbujcie najpierw pierwsze, a potem drugie, jak się nie spodoba. Nie od razu drugie. Albo w ogóle obie. Dobra, dobra, już się nie wtrącam. Czytajta.

*************************

Błysnęło. Chwilę potem rozległ się grzmot.
- Thor czy ty? - zapytał niespokojnym głosem Loki. 
- Prawdopodobnie ja, bo chyba skoczyło mi ciśnienie. 
- Coś ciekawego w tych twoich cyferkach?
- Nic, czego już nie wiemy. 
Kłamca właśnie nabierał powietrza, żeby odpowiedzieć, ale nie zdążył wypowiedzieć tego, co chciał. Zakręciło mu się w głowie, nagle widok zasłoniły mu czarne plamy. 
Upadł na ziemię. Stracił przytomność. 
Jemu też skoczyło ciśnienie. 

***

Otwierając oczy Loki zobaczył złote sklepienia ozdobione ornamentami. 
Asgardzik. 
Uśmiechnął się.
Usłyszał głos Odyna. A potem Susan. Rozmawiali. Wyjątkowo sympatycznie.
Kłamca celowo zaczął bardzo głośno kaszleć, żeby dać im do zrozumienia, że już nie śpi. 
Zadziałało. Przyszli. 
Susan w asgardzkich szatach. W bransoletach z dwimerytu. Oj, ojciec, grabisz sobie.
Zatrzymali się tuż przed jego łożem. Jako pierwszy głos zabrał Odyn.
- Jak się ojca i matki nie słucha, to się słucha psiej skóry. Po kij uciekałeś?
- Krąg życia. - Prychnął trickster. - Dlaczego zakułeś ją w bransolety?
- Sama tego chciałam. - Susan odpowiedziała, zanim Wszechojciec zdążył choćby otworzyć usta. - Dwimeryt tłumi działanie Piątego Artefaktu. 
- Zwykle nie działa na wiedźminów. 
- Bo rzadko kiedy wiedźmini są opętani przez tego typu zabawki. Dwimeryt pozwala mi normalnie funkcjownować. Jak przyjechaliśmy, Piątka zaczęła trochę wariować. Chyba macie tu silniejsze wi-fi. Albo coś takiego.
- Jak udało ci się nas tu przetransportować? - Loki podniósł się ociężale.
- Zawołałam Heimdalla. Spoko z niego gość. 
- Może już mu powiedz. - wtrącił Odyn.
Frozen zawahała się. Przygryzła dolną wargę. Trickster spojrzał na nią z zaintrygowaniem.
- Wiemy dlaczego straciłeś przytomność. Piątka zagnieździła się w nas obydwu.

***

Susan obudziła się, z początku ciesząc się wygodą asgardzkich łóżek i świeżością tutejszego powietrza. Dopiero po chwili przypomniała sobie, co ją dzisiaj czeka. Natychmiast zaczęła dygotać. Tak samo się czuła, kiedy szła na swój pierwszy koncert Bring Me The Horizon. Była wtedy tak zestresowana, że mało brakowało, a by nie poszła wcale. Ale dobrze, że jednak poszła. Dzięki temu do dzisiaj ma na tapecie selfie z Oliverem Sykesem. 
Wtedy to był tylko stres. Teraz był strach. Paniczny i gryzący kości jak pies.

Ubrała się i zeszła do sali wskazanej jej wczoraj prze Odyna. Loki już tam na nią czekał. Miał na sobie lnianą, ciemnozieloną wciaganą koszulę i skórzane spodnie. Czyli w Wiecznym Królestwie też mają ciuchy "do ludzi" i ciuchy "po domu". 
Kłamca miał zaciśnięte szczęki i skupione spojrzenie. 
Żadne z nich się nie odezwało. Susan spojrzała za siebie. Słyszała już kroki Odyna.
Tak jak się spodziewała, Wszechojciec wszedł do pomieszczenia równą minutę później. Skinął na Lokiego głową, a ten do niego podszedł.
Frozen odwróciła się twarzą do nich. Wyprostowała się i uniosła głowę. 
Ojciec i syn równocześnie skierowali swe lewe ręce w kierunku dziewczyny. Ich twarze wyrażały pełne skupienie. Przekręcili nimi lekko, a Frose uniosła się nad ziemię. Mimowolnie rozrzuciła ręce na boki, a jej głowa opadła do tyłu. Poczuła wyraźnie, jak jej krew przyspiesza. Jak lodowate, srebrne nici Genu Enigmy ocierają się o ściany żył. Jak Piątka boleśnie szarpie jej wnętrzności. Jak ciśnienie w jej czaszce rośnie razem z czystym, niczym nizmąconym bólem. 
Otworzyła usta, chcąc krzyknąć. Z jej ust wydobyło się tylko westchnienie. Jakby była niema. 
Loki uniósł również długą rękę, Odyn po chwili zrobił to samo. Ich mięśnie drżały. A czar nie działał.
Wręcz przeciwnie.
Z ust Susan wypłynął bordowoczarny obłok, który powoli zaczął otaczać jej ciało spiralą. Jej oczy przybrały kolor płynnej materii oplatającej dziewczynę. Całe. Nie tylko tęczówki. 
Świece w sali pogasły, a na zewnątrz zerwał się silny wiatr. Mimo silnego zaklęcia, mającego uyrzymać Piąty Artefakt w ryzach, Frozen spokojnie stanęła na ziemi, powoli zmierzając w stronę mężczyzn. Ci natychmiast zerwali czar, widząc, że i tak nie działa. Materia skumulowała się na dłoniach dziewczyny, tworząc kule mocy. Bransolety z dwimerytu pękły i rozkruszyły się na kawałki.
Loki szybkim ruchem rzucił czar usypiający. Susan gwałtownie się zatrzymała, a ciemny płyn powrócił do jej ust. Upadła na kolana i zemdlała.

***

- Nic z tego nie będzie. Musimy poczekać, aż zjawi się pan Artefaktu.
- To równoznaczne z zezwoleniem na jej śmierć. Widziałeś, co tam się działo. W niej jest więcej Piątki niż niej samej. One wie, co robić. Potrzebuje tylko dostępu do źródeł, których na Ziemi nie znajdzie. Wiem, bo przy mnie obliczała wartość liczb na rysunku Piątki. 
Odyn westchnął.
- Pozwól jej zostać. - Głos Lokiego zmienił się ze stanowczego w błagalny. 
- Chciałbym, Loki. Ale sam się zastanów: czy to ma sens? Skoro As i Wan, którzy też byli opętani Piątką, nie przeżyli, to jak oże przeżyć ona? Wiem, że jest silna. Wiem. E nie jest człowiekiem. Że w jej żyłach płynie krew wilka, płyną eliksiry Viedyminów, że wobec midgardzkich i asgardzkich broni jest niemal niezniszczalna, może nawet miałaby jakieś szanse wobec innych Artefaktów, ale Piątki nie przeżyje. Piąty Artefakt to potęga, której nie można sobie nawet wyobrazić. To coś więcej niż Tesseract, Aether czy Szkatuła Wiecznych Zim. To czysta, niezanieczyszczona dobrem moc Zła. 

***

Od tego czasu Susan spędzała w Asgardzkiej bibliotece cały czas. Z początku wychodziła w porach posiłków i na noc, ale potem też przestała. Nie musiała jeść ani spać. Piąty Artefakt coraz bardziej uniezależniał ją oś normalnych potrzeb. Loki próbował wyciągać ją czasem na spacery, albo chociaż z nią porozmawiać, ale rzadko kiedy kończyło się to sukcesem. 

Po kilkunastu dniach izolacji od świata Susan wyleciała z biblioteki jak poparzona. Wbiegła do Biesiadni, gdzie akurat spożywano posiłek. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
- To Kethersar.
Było to jedyne, co powiedziała.
Ale każdy zrozumiał.

***

- Kethersar to nazwa Piątego Artefaktu. Cyfry na ilustracji w tamtej książce nie oznaczały liter numerologicznych, tylko numery liter w każdym ze składników Kethersaru i jego skład procentowy.  Na przykład w skład Piątki wchodzi najwięcej Aetheru, dlatego prawie cała jego nazwa znajduje się w słowie "Kethersar". Rozumiecie mnie? Okej. Teraz tak. Na podstawie nazwy Artefaktu i tym razem przydatnej numerologii udało mi się obliczyć położenie Kethersaru. Nie wybałuszaj tak oczu, Loki. Nikt nie mowi, źe obliczyłam jego prawdziwe położenie. Litery utworzyły współrzędne geograficzne. Sprawdzalam je na mapach wszystkich dziewięciu światów, ale w każdym oprócz Midgardu współrzędne te po prostu nie mieściły się na mapie. Trochę to surreaistyczne, ale tak wyszło. Wasze mapy używają tych samych współrzędnych co nasze, ale nie pokrywają się. W każdym razie na midgardzkiej mapie współrzędne wskazały Oslo. 
- Skąd masz pewność, że to nie tam znajduje się Kethersar? - zapytał Loki.
- Bo kiedy Wektor znajduje się w tym samym świecie, co Artefakt, to czuje bardzo silny ciąg do miejsca, w którym źródło jego mocy jest umieszczony. Mimo woli, oczywiście. Co prawda przez jakiś czas bardzo chciałam pojechać do Norwegii, ale pojechałam i nic się nie stało. Jeśliby Kethersar rzeczywiście tam był, to już dawno nastąpiłoby przesilenie. Czytaj, ja umieram, a moc idzie do pana Artefaktu. Dlatego trzeba jakoś nałożyć punkty zbieżne na mapach z kilku światów. Ale to już zostawiam wam. 

***

- Widziałeś to, Ziemianinie?
- Widziałem. To już?
- Mogłoby być już, ale poczekamy. Dopóki wytrzymuje. Czym więcej mocy nam wyhoduje, tym lepiej dla nas. 
- Skąd będziesz wiedział, że to już? - zmartwił się Midgardianin.
- Panie. - poprawił go elf.
- Przepraszam, panie. Skąd będziesz wiedział, że to już, panie?
- Nie martw się. Będę wiedział. Sama do mnie wtedy przyjdzie. 

wtorek, 29 kwietnia 2014

4. Necklace.

http://m.youtube.com/watch?v=IliDDhhNGuI

"Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas." 



Susan otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. Na oparciu jej łóżka siedział czarny kot.
- Spieszyło ci się, nie? - zapytała, sięgając do niego rękami. Zwierzątko oparło się łapkami o jej ramiona i wskoczyło jej na brzuch, zwijając się w kłębek i patrząc Frozen w oczy.
Słyszała, jak Loki próbuje się z nią skontaktować. Tez próbowała, ale napotykała mur. Nie wiedziała, co się stało. Odruchowo dotknęła ręką naszyjnika Friggi, matki Lokiego.
- To nic nie da. - powiedziała na głos. - Po prostu się zmień. Już dawno podczepiłam kabelki Jarvisa pod inny pokój, monitoring tu nie działa.
Kotek zeskoczył na miejsce obok niej i po chwili już leżał koło niej pełnowymiarowy Kłamca.
Już nabierał powietrza, żeby coś powiedzieć, ale Susan mu przerwała.
- Buty. - zakomenderowała. Laufeyson wywrócił oczami i ściągnął ciężkie buciory ze stóp. - Teraz mów.
- Nie możemy tak tego zostawić. Musimy wymyślić coś, co zdejmie blokadę.
- A co proponujesz?
Kłamca popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Zdejmij naszyjnik. Może ktoś go zaczarował, albo coś.
- Mam go cały czas na sobie, nikt nie miałby jak tego zrobić. - powiedziała Susan, wyplątując łańcuszek z włosów.
Podała go mężczyźnie. Loki usiadł po turecku i zaczął skrupulatnie oglądać każdy diamencik.
Jego palce zamarły na największym szafirze. Podniósł wzrok.
- Miałem rację. - usłyszała w głowie. Z jednej strony ucieszyła się, że znów może rozmawiać z nim na odległość, z drugiej bała się czaru na naszyjniku.
- Chyba nawet wiem, kto to zaklęcie rzucił. - rzuciła z przekąsem. Rozmawianie przez myśli było dla nich bardziej komfortowe.
- Odyn? - zapytał Loki.
- Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Asgardu, Odyn dziwnie się na mnie patrzył. Z początku myślałam, że mimo wszystko po prostu ma mi za złe moje przybycie, ale potem zaczął mamrotać coś pod nosem, gapiąc mi się na obojczyki. Dopiero w komnacie zauważyłam, że nie schowałam naszyjnika.
Laufeyson zamyślił się.
- Popracuję nad tym. Na razie musisz jakoś bez niego przetrwać. - uśmiechnął się.
- A jaką mam teraz gwarancję, że nie czytasz mi w tych myślach, które nie są przeznaczone dla ciebie? - zapytała sceptycznie.
- Ukrywasz coś przede mną? - wymruczał, zbliżając się do jej twarzy.
Frozen uśmiechnęła się. Kiedy ich usta już prawie się stykały, gwałtownie odskoczyła do tyłu i zepchnęła Lokiego z łóżka.
- Co do... - Kłamca urwał, bo został bezceremonialnie zamknięty w szafie.
- Braciszek. - powiedziała Susan.
- Mój czy twój? - zapytał Loki.
- Niestety mój. 
- Sue? Mogę wejść?
- Nie.
- Ale...
- NIE.
Zza drzwi dobiegło przeciągłe westchnienie.
- Trudno.
Chwilę potem drzwi same odskoczyły i do pomieszczenia wszedł Tony.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś głupi, ale nie sądziłam, że aż tak. Znajomość znaczenia słowa "nie" to podstawa.
- Mój dom. Więc chodzę gdzie chcę.
- Czekałam aż to powiesz. To znaczy, że mogę już się wyprowadzić?
- Co najwyżej do więzienia S.H.I.E.L.D.u. Dobrze wiesz, że pozostajesz na wolności tylko dlatego, że jesteś pod moim nadzorem.
- Nadzorem? N a d z o r e m? Czy może raczej stałą obserwacją?
- Susan, kiedy do ciebie wreszcie dotrze, co zrobiłaś? Ludzie za mniejsze przewinienia idą na krzesło elektryczne!
- Ja mu zaraz dam krzesło elektryczne. - wtrącił Loki.
- A twoją jedyną karą jest zakaz komunikowania się z tym gnojkiem. - kontynuował Stark.
- Sam jesteś gnojek.
- Wiesz, Tony, gnojek gnojkiem, ale on przynajmniej próbował mi pomóc.
- Pomóc? W czym? W zniszczeniu świata?
- W pokonaniu Sheery! - Susan zrobiła krok w stronę brata. Czuła, jak zaczynają piec ją oczy. O wilku mowa. Dosłownie.
Iron Man prychnął.
- Jak? Narażając cię na śmierć?
- A ty to niby mnie nie narażałeś, tak?! Dobrze wiem, co mi robiliście. Wszystko mi powiedział. WSZYSTKO. O tym, jak Banner produkował prochy, a ty dosypywałeś mi je do kawy, żeby zredukować moją siłę.
Stark z początku nie odpowiedział. Dopiero po chwili otrząsnął się z szoku.
- Skąd to... nieważne. Prochy, jak nazwałaś nasze lekarstwa, służyły osłabieniu Sheery, nie ciebie.
- Jak widać nie wyszło! - Susan wyrzuciła ręce na boki. - Bo gdyby nie Loki, Sheera już dawno przejęłaby nade mną kontrolę!
- Widzę, że bardzo dużo ciekawych rzeczy się od niego dowiedziałaś. Co jeszcze? Może mamy jeszcze jakieś rodzeństwo? Albo S.H.I.E.L.D. spiskuje przeciwko nam? Komu ty dziewczyno wierzysz?! Bogu kłamstwa i obłudy? Gratuluję! Po prostu świetnie!
- Kiedy kłamca mówi prawdę, to widać. Widać. I choćby ta prawda była najgorszą rzeczą jaką w życiu usłyszysz, to boli mniej, niż kłamstwo z ust kogoś, komu się ufało! - Frozen niemal płakała.
- Susan, spokojnie. Nie warto. - Loki próbował uspokoić dziewczynę.
Zignorowała go.
- To, czego dowiedziałam się o tobie i Bannerze... to, że... że bez mojej wiedzy próbowaliście grzebać przy moich genach... to właśnie było to. Bruce'owi ufałam bezgranicznie, tobie też, choć nie pamiętałam cię dobrze. To było najgorsze, co usłyszałam. Wiecie, co mogliście zrobić?! Moje DNA jest zupełnie inaczej uformowane niż DNA normalnego człowieka. Próby zmian kodu genetycznego u zwykłej osoby jest niebezpieczne, a co dopiero, kiedy kod odpowiada za trzy różne istoty! Mogliście mnie zabić, albo zrobić ze mnie kolejnego Hulka. - łzy zaczęły ściekać jej po policzkach. - Nie mieliście prawa!

Loki zmusił się do pozostania w szafie. Chciał pomóc Susan. Nie chciał, żeby płakała. Ale wiedział, że ujawniając się, tylko pogorszyłby sytuację.
Wpadł na pewien pomysł.

- Chcieliśmy dobrze... - Tony wyraźnie się zawstydził.
- Też chciałam wiele rzeczy. - rzuciła Frose niemal szeptem.
Z szafy wyślizgnął się malutki, czarny kotek. Susan spojrzała na niego i uśmiechnęła się blado. Zwierzątko potruchtało do niej i zaczęło łasić się do jej nóg.
- Susan, błagam. - Jęknął z niezadowoleniem Tony. - Wyrzuć go.
- Wiem, że nie tolerujesz żadnego stworzenia w futrze, które nie jest elegancko ubraną kobietą, ale mnie to nie obchodzi.
- Zasyfi mi mieszkanie.
- To masz problem. Dasz premię pokojówkom.
Dziewczyna kucnęła i wzięła kota na ręce. Powoli zaczynała odzyskiwać panowanie nad sobą.
Tony patrzył na nią chwilę ze smutkiem, po czym odwrócił się i powoli wyszedł.
Ledwie pięć minut później można było usłyszeć głośny brzęk wielu części najnowszego stroju Iron Mana uderzających o podłogę, ściany i - kto wie - może nawet sufit.
- Choleryk. - rzucił Loki, przybierając z powrotem swoją ludzką postać.
- Trochę bardzo. - dodała Susan. 
Westchnęła głęboko i padła na kanapę. Myślała o naszyjniku i nad tym, jakim cudem mógł zostać zaczarowany. Byle by nie myśleć o Tonym.
I nadeszło olśnienie.
Przecież jest wiedźminką. 
Zerwała się jak poparzona, a zaraz potem zamarła.
- Pamiętasz domek w lesie? - uśmiechnęła się złowieszczo.
- Jeśli nadal masz tam tą waszą wersją musu czekoladowego, to jak najbardziej.





Loki od dwóch godzin spał na fotelu. Oczywiście na popielniczkę. 
Za każdym razem, gdy Susan go mijała, podnosił głowę i udawał głębokie zainteresowanie tym, co robi. I zaraz potem znowu zasypiał.
A Frozen latała jak wściekła w tę i z powrotem po całym domu, szukając jakiejś drobnej rzeczy. Loki akurat zasypiał, kiedy tłumaczyła mu, co to jest, więc nie za bardzo zapamiętał nazwę. Splądrowała wszystkie szuflady, szafki i  tajne skrytki pokazujące się po oderwaniu paneli albo deski w garderobie. I nie dość, że nie miała żadnego pomysłu, gdzie mogła tą rzecz schować, to jeszcze co chwilę musiała powstrzymywać wiązanki cisnące się jej na usta na widok zniszczonych przez najazd agentów S.H.I.E.L.D.u elementów jej domu. 
Zbiegła głośno po schodach. Aż się Loki obudził.
- Miałaś mi dać czekoladę. - wymamrotał nieprzytomnym głosem, zarzucając jedną rękę na oczy, a drugą zwieszając bezwładnie z fotela. 
Susan warknęła cicho i włożyła w już czekającą dłoń słoik nutelli.
- Dziękuję, kochanie. 
Zatrzymała się i spojrzała na niego niepewnym wzrokiem. Wzrokiem, który rozważał wysłanie go do psychiatryka. Nie mógł tego zobaczyć, bo nadal siedział z dłonią na oczach i wyciągniętą ręką z nutellą.
Westchnęła i poszła dalej.
Mogła wziąć miecz. Byłoby łatwiej. 
Usłyszała, że Kłamca wrzuca jakieś szkło do kosza. Ten to ma tempo. 
jakieś pięć minut później doszedł ją z partertu jego krzyk.
- Kto to jest Taewid? 
Zamarła.
Z godną wiedźmina prędkością zbiegła po schodach, ledwo hamując tuż przed Lokim.
Z jego dłoni zwisał medalion z rozwartą w wściekłości paszczą wilka. 
- Kolejny pseudonim. Daj. - chciała chwycić medalion, ale on był szybszy. 
- To tego szukasz? - zapytał.
- Tak. Oddaj. 
- A co mi za to dasz? - uśmiechnął się złośliwie, chowając ręce za plecami.
- Proszę. 
- Eee. Trochę mało. Wolałbym wyjaśnienia, dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś wiedźminką. - Jego głos powoli przeradzał się w krzyk.
- Przecież widziałeś miecz. Wtedy, kiedy zabierali mnie z Asgardu.
- Tak, ale zapomniałem, że miałem cię o to zapytać. - przyznał ze zbolałą miną.
Susan westchnęła po raz kolejny tego dnia. 
- Chyba muszę ci dużo opowiedzieć.






- Zabrano mnie z domu, kiedy miałam dwa lata. Zasada Dziecka-Niespodzianki. Oznacza ona dziecko, które jeszcze się nie narodziło, a które na skutek obietnicy złożonej jakiejkolwiek istocie, miało zostać związane z nią nierozerwalną więzią przeznaczenia. Tradycyjną formułą obietnicy były słowa wypowiadane w zamian za ofiarowaniu komuś pomocy: Oddasz mi to, co zastaniesz w domu po powrocie, a czego się jeszcze nie spodziewasz. I tak też było u mnie. Z tym że kiedy wiedźmini po mnie przyszli, już śledził ich S.H.I.E.L.D. Wyprzedzili ich i to oni mnie zabrali. Potem zostałam im odbita przez podziemne organizacje szkolące zabójców. Nie wiem, dlaczego tak bardzo im wszystkim na mnie zależało.  W każdym razie przez pięć lat wychowywano mnie na płatną morderczynię. Na jednym z testów, który miałam przejść w wieku siedmiu lat, wiedźmini odnaleźli mnie i zabrali do warowni, w której po sześciu latach wiedźmińskiego treningu przeszłam wszystkie Próby.
- Oprócz Próby Traw. - wtrącił Loki.
- Ją też. Mam normalne oczy przez Sheerę. Gdyby nie ona, miałabym kocie źrenice. Wtedy też Tomy dostał onformację o mojej śmierci. W każdym razie, zostałam pełnoprawną wiedźminką i jak każdy z nas ruszyłam w świat. Wtedy po raz kolejny zostałam porwana - wywróciła oczami - i zaciągnięta do laboratorium Hydry. Tam pogrzebano mi w genach i wszczepiono Gen Enigmy, inaczej nazywany DNA27, jak już wiesz. To był eksperyment, nie wiedziano, co się stanie, dlatego Gen nazwano Enigmą. W tej chwili i tak nie mam pełnej dawki Genu, bo Banner mnie uratował. Znaczy Hulk. Tak powstała Sheera. Przez sześć lat żyłam w miarę normalnie, o ile normalnym życiem można nazwać dzielenie się ciałem z inną osobą i jeżdżenie z kontynentu na kontynent w próbie ucieczki przed organizacjami, które chciały mieć w swoich szeregach niemal niezniszczalnego mutanta. W międzyczasie ukrywałam się z innymi mi podobnymi. Tak, jest więcej mutantów. Nikt nie ma za sobą tylu mutacji co ja, ale jest nas więcej. A potem Tony mnie znalazł. Resztę znasz. 
Loki nie odzywał się przez chwilę.
- A co z Piątką? - zapytał po jakimś czasie.
- Co masz na myśli? - odpowiedziała Susan, bawiąc się wiedźmińskim medalionem.
- Co się zmienia? Thor mówił, że masz jakieś... zdolności.
Frozen westchnęła.
- Zaczęłam władać prądem. Jednym ruchem wysadzam korki w całym domu. Nie potrzebuję żadnych środków do życia, jestem niemal samowystarczalna. W normalnym życiu słabnę, ale mam coraz większą siłę w walce. A tak poza tym to jest okej. 
Liczyła, że Kłamca się uśmiechnie, ale tak się nie stało.
Miał poważną, zmartwioną minę.
Wyciągnęła z torby książkę, którą zabrała z mieszkania Lokiego i podała ją jej właścicielowi. 
Laufeyson spiął usta w cienką linię. 
- Dopóki nie dowiemy się o Piątce czegoś więcej, nic nie będziemy mogli zrobić. 
- A jak chciałabyś się czegoś dowiedzieć? Udostępniłbym ci bibliotekę, ale Odyn wyczuje, jeśli przywiozę cię do Asgardu. 
- Na rysunku przy Piątym Artefakcie są cyfry. - Susan wstała i podeszła do fotela, na którym siedział trickster. - Są słabo widoczne, bo Piątka została narysowana jako czarna skrzynka, choć z podpisu wynika, że to tylko wyobrażenie. Ale cyfry... Cyfry są ponoć prawdziwe, bo słyszano je z ust pana Piątki przy ostatnim opętaniu wektora. Wydaje mi się, że możnaby w dość prosty sposób obliczyć ich znaczenie przez wykresy numerologiczne. 
Kłamca popatrzył na nią i położył swoją dłoń na jej palcach, spoczywających na rysunku Piątego Artefaktu. 
- To róbta te wykresy. - powiedział półgłosem.