niedziela, 9 lutego 2014

9. Almost human.

Obudziła się. Tym razem - całe szczęście - słońce nie raziło jak popaprane. Było schowane za chmurami, ale mimo to było... jasno. Zbyt jasno.
Ignorując silne przyciąganie grawitacyjne kanapy, uniosła lekko głowę by wyjrzeć przez okno.
Śnieg. Śnieg. Śnieg!

Miała ochotę zacząć się drzeć ze szczęścia. Kochała zimę. Kochała każdą porę roku, ale zima... 
Uwielbiała mróz lekko wygryzający się w delikatną skórę jej twarzy, malutkie, idealnie symetryczne płatki śniegu wpadające w jej zmierzwione przez wiatr włosy.
To jeden z powodów, dla których zaczęto nazywać ją Frozen. Oczywiście zaraz po fakcie, że co druga żyjąca istota, która miała wątpliwą przyjemność poznać Susan, uważała ją za zimną i nieczułą. Dziewczyna się tym jednak nie przejmowała. Ten brak uczuć był efektem wieloletnich ćwiczeń i zmagań ze swoją wrażliwą i bardzo sercową naturą. Wyszkoliła się na maszynę. Tak jak marzyła. Owszem, czasem emocje brały górę i dawała im upust, ale rzadko zdarzało się, że robiła to publicznie. 
Z resztą Frozen to nie jedyne określenie, jakie jej nadano. To, jak się przedstawiała, zależało od części świata, w której się znajdowała.
Na przykład w Chinach nazywano ją Srebrną Krwią i praktycznie nikt nie wiedział, jak brzmi jej prawdziwe nazwisko. 
Indianie zaś mówili na nią Rosa, chyba nawet oni sami nie byli pewni dlaczego. Po prostu, tak się przyjęło i tyle. 
W krajach słowiańskich wołano na nią Maugrim, czego szczególnie nie lubiła, bo to imię męskie. W Ameryce przyjęło się właśnie Frozen i...
No właśnie. 
Wadera.
Tej nazwy używali albo ci, którzy wiedzieli o niej ciut za dużo, albo ci, którzy wiedzieli tylko tyle, że istnieje i że jest żołnierzem idealnym, czyli stosunkowo niewiele.

Kiedy już trochę ochłonęła, zdała sobie sprawę, że leży na niej coś bardzo ciężkiego. Była pewna, że to młotek Thora, ale okazało się, że nie. Wielki płaszcz Lokiego.
No czyli wagowo na jedno wychodzi. Prawie. 
Zastanowiła się po kiego grzyba on ją przykrywał tym swoim pancerzem.
Przecież miała kost...
Ej... dlaczego jej kostium leżał przerzucony przez oparcie kanapy?
Zajrzała pod czarną, pomiętoloną masę służącą jej za kołdrę.
Nabrała powietrza w płuca i wywrzeszczała:
- Loki, możesz mi wyjaśnić, dlaczego moim jedynym ubraniem jest bielizna i twój płaszczyk?!
Mężczyzna zajęty oglądaniem książek Susan (znajdujących się na piętrze) niechętnie zszedł na dół.
- Rozumiem, że wolałabyś, żebym operował cię przez kombinezon i najlepiej jeszcze przez mój płaszcz. - Rzucił, zatrzymując się na przedostatnim schodku i opierając się o poręcz. Patrzył na nią z politowaniem.
- Rozumiem, że konieczne było zdjęcie góry, skoro grzebałeś w mojej nodze.
- Rozumiem, że wciskając się w to wdzianko nie zauważyłaś, że jest jednoczęściowe.
- Rozumiem, że nie rozumiesz słów "urwać kawałek".
- Daj już spokój. Gdybym chciał oglądać cię w takim stanie to już dawno jakoś bym cię do tego przekonał, powiedzmy sobie szczerze. - Błysnął zębami. - Myśl sobie co chcesz, ale naprawdę nie miałem czasu na sprawdzanie, czy prawdą są plotki o twoim rozmiarze. Tak nawiasem mówiąc, zainwestuj w szpicla. Byłem zbyt zajęty siłowaniem się z twoją kością, która za każdym razem, jak udało mi się ją wepchnąć na swoje miejsce, odskakiwała jak sprężyna i rozpruwała ci udo jeszcze bardziej. A kiedy już udało mi się to jako tako naprawić, pozszywać, połączyć i zdezynfekować, musiałem wyciąć ci nadajnik z ramienia, który jakiś totalny debil zamontował tuż przy żyle ramiennej, a właściwie na jej ścianie. Jakim cudem się nie wykrwawiłaś i nawet nie zauważyłaś, że ktoś wszczepił ci czip, nie mam pojęcia. Masz tu do ubrania coś, co byłoby na mnie w miarę dobre? Bo widzisz, przez przypadek dziabnąłem cię w tętnicę udową i, no, troszkę tryskało. Troszkę bardzo. A czuję się niekomfortowo w twoim puchatym niebieskim szlafroku. 
- Ładnie ci w niebieskim. - Zakpiła. - Zdejmuj go. To moje. Możesz mi podać, bo chcę się ubrać.
- Marzyciele zawsze cierpią najbardziej. - Westchnął i wszedł z powrotem po schodach, ignorując jej prośbę. - Pożyczam ten duży męski T-Shirt. Ten z taką żółtą buźką i jakimś napisem. Nevrana, czy coś.
- Nirvana, idioto. - Wymruczała pod nosem. - I to jest damska koszulka! - Dodała głośniej. - W życiu w nią nie wej...
Loki zeskoczył z drugiego schodka i obrócił się wokół własnej osi z rozłożonymi ramionami jak baletniczka.
- Mówiłaś coś? - Zapytał słodkim tonem.
Dziewczyna parsknęła śmiechem widząc go w swojej starej koszulce. Z bidą sięgała mu do bioder, więc kiedy unosił ręce, odkrywała mu połowę brzucha. Ku zdziwieniu Frozen miał całkiem ładny sześciopak. 
Opatuliła się szczelnie płaszczem i podeszła do Laufeysona. 
- To od jazdy konnej? - Zapytała, dźgając go w twardy brzuch.
- Między innymi. - Zaśmiał się. - Trafiłaś mi w bliznę po jednym niefajnym... panu.
- Tym takim podrasowanym elfie? 
- Tak. Przedziurawił mnie takim wielkim gównem.
- Zaraz po tym, jak ty przedziurawiłeś jego. A potem upozorowałeś swoją śmierć. Thor mi opowiadał. Tak brata stresować, wstydziłbyś się. Biedny prawie zapadł w depresję.
- Raczej w niekontrolowany napad radości. Chociaż, nie powiem, minę miał piękną jak mu zacząłem sinieć na rękach i strzeliłem jakąś gadkę, że to nie dla ojca się poświęcam, tylko dla niego, i takie tam. Czołowy manipulator Asgardu, miło mi. - Ukłonił się.
- Czołowa manipulatorka Midgardu, mnie również. - Dygnęła w odpowiedzi.
Zaśmiali się, po czym Loki wyszedł do kuchni, a Susan na górę. Loki chyba bardzo lubił kuchnie. Z resztą, trudno mu się dziwić. W kuchni jest przecież lodówka, a lodówkę to chyba każdy lubi. 
Frozen czuła się dziś bardzo w nastroju do drażnienia boga kłamstwa, więc oprócz ukochanej koszuli w kratkę (co do której była pewna, że wciągnęła ją pralka, co swoją drogą nie miałoby żadnego racjonalnego wytłumaczenia) i dżinsów założyła piętnastocentymetrowe lity (z ćwiekami na noskach i piętach), żeby choć raz spojrzeć Lokiemu w twarz, a nie w mostek. Na powiekach narysowała długie, dość grube i zadziornie wywinięte kreski. Powoli zeszła po schodach, ani na moment nie tracąc równowagi, co w przypadku takich butów było sztuką. 
I akurat kiedy dostojnie stąpała na przedostatni schodek, z kuchni wyszedł nasz Kłamca.
Spojrzał na Susan.
Głowę miała wysoko uniesioną, a brodę zadartą, co nie przeszkadzało jej patrzeć pod nogi. 
Wreszcie wyglądała tak, jak powinna. 
Groźnie. Jak seryjny zabójca. Zawodowy morderca. Maszyna bez uczuć, zdolna zrobić wszystko, byle by ocalić skórę swoją i ewentualnie kogoś bliskiego. 
Podobała mu się. 
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust i powiedział:
- Lewa jest nierówna.
- Sam jesteś nierówny. - Parsknęła. Trochę było jej smutno, bo mimo znacznie większego wzrostu nadal była niższa. I to dużo. 
- Skąd ta zmiana? - Zapytał, rozsiadając się na kanapie. - Zazwyczaj widywałem cię w trampkach i w najlepszym wypadku pomalowanych rzęsach, a tu o. Schodzi miss make-upu.
- Jeśli chodzi o wygląd, to i tak nie mogę się równać z twoją promienną, lśniącą nieśmiertelnym blaskiem twarzą. Mówiłam ci już, że zrobiłbyś furorę w reklamach kremów przeciwzmarszczkowych? - Zakpiła.
- Tak, mówiłaś. Tak poza tematem, w lodówce jest tylko woda i przeterminowany jogurt. Wypadałoby użyć tej twojej cudotwórczej zwinności i coś upolować, nie?
- Spoko, upoluję ci wodę w leśnym źródełku. A od czego są sklepy? - Powiedziała takim tonem, jakby rozmawiała z lekko opóźnionym w rozwoju człowiekiem. Lekko. 
- Masz zamiar pójść do sklepu? Jasne, nikt nie zwróci uwagi na faceta, który rozwalił Nowy Jork i dziewczynę, która zdradziła swój świat. 
- Mnie nikt nie zna. A ty to tam, wytworzysz sobie jakiś hologram czy coś.
- A na pewno ta woda nie starczy do końca miesiąca? - Zapytał smutnym tonem, potrząsając na w pół pustą butelką.
- Jak ofiarujesz mi twój mózg, wątrobę i grasicę, to nie ma sprawy. A nie, czekaj. Ty już nie masz grasicy. Grasica zanika po dwudziestce, a tu już biedaku masz ze dwa tysiące. Szlag by trafił. Za dużo Harrisa, stanowczo za dużo.
- Nie dwa, tylko tysiąc, przepraszam bardzo. A Harris to świetny pisarz. Jeden z niewielu Midgardczyków, którzy piszą z sensem. 
- Och, toć to jeszcze młodość! - Zaśmiała się, ignorując drugą część jego wypowiedzi, ale w duchu ciesząc się, że nie tylko ona czyta "Hannibala". - Tak czy inaczej. Nie będziesz łaził mi tu w za krótkiej koszulce z Nirvany, obrzyganych krwią skórzanych spodniach, a już na pewno nie w moim niebieskim szlafroku. Trzeba by było cię jakoś ubrać. I cię wyedukować.
- Wyedukować? - W jego głosie słychać było lekką niepewność. - Co masz na myśli? 
- Pokażę ci, jak tu się żyje. No wiesz. Kino, Broadway, centra handlowe, McDonald's, i takie tam. 
- Yyy... nie, wiesz, wolę posiedzieć w twoim słodkim domeczku w lesie. 
- A czy ja cię pytam, co ty wolisz? Idziesz i koniec. Znalazł się buntownik. - Prychnęła. - Weź załóż lepiej tamtą koszulkę, co wisi na krześle. Ta przynajmniej jest męska. No, może nie licząc koloru. 
- To twojego chłopaka? - Zapytał, unosząc bladoróżowy T-Shirt z napisem "LA". 
- Nie, no co ty. Nie mam czasu na chłopaków, zwłaszcza, że dziewięćdziesiąt osiem procent z nich to idioci. Przynajmniej ci, którzy do mnie startują. Reszty nie znam. Albo wiesz co, zdejmij to. Wyglądasz jak... no, źle wyglądasz. Mam jeszcze taką bluzę, weź zobacz. Lepiej już, żebyś wyglądał jak dres niż jak... no, wiesz...
- Wiem o kogo ci chodzi. - Spojrzał na nią z radosnym błyskiem w oku. Dopiero po chwili dotarł do niej fakt, że już drugi raz przebiera się przy niej. I że już drugi raz widzi nie tylko jego brzuch, ale... no, całą górę. 
- Bladziutki chłopino jesteś. - Powiedziała, mierząc go wzrokiem, żeby ukryć zakłopotanie. - Chyba cię zabiorę tam, gdzie chodzi trzy czwarte mojej starej szkoły. A może nie? Nie, lepiej nie. Nie wiem, czy dobrze wyglądałbyś po solarce. Nie, nie, nie, nie myśl o tym. - Chwyciła się za głowę i zaczęła chodzić szybkim krokiem po całym pokoju, teraz już zalanym słońcem. W końcu opadła na kanapę ze spojrzeniem szaleńca. 
- Co się stało? - Loki pochylił się nad nią, a kaptur bluzy spadł mu na oczy. 
- Wyobraziłam sobie ciebie po solarium. Boże, nie, nie, nie. Nie będę mogła o tym zapomnieć. Dlaczego ja?
Mężczyzna wyprostował się. 
- Daj spokój. Nie wiem, co to solarium, ale opanuj się.
- No i całe szczęście, że nie wiesz. Choć. Idziemy cię ubrać.




Taaak, Lokiemu z całą pewnością dobrze było w Bossie. Trochę ją to kosztowało, ale cel uświęca środki. Tylko szkoda, że jak tak dalej pójdzie, to cel nie będzie miał czego uświęcać. 

Asowi nie zajęło zbyt długo wtopienie się w zakupy. Tak jak myślała, to był ten typ, co jest w stanie wydać miliony za jednym podejściem. Przez pół godziny stali pod oknem wystawowym Very Wang i kłócili się o złotą kieckę, której Susan nigdy w życiu nie miałaby gdzie założyć. Ale Loki się uparł.
A jak on się uprze, to nie ma ratunku. 
Siłą wepchnął ją do przymierzalni (dzięki Bogu nikt nie patrzył) i wrzucił za nią sukienkę.
- Żartujesz sobie? Mam wejść w rozmiar "0"? Zidiociałeś do reszty? - Doszedł go głos zza kotary.
- Wybacz, mniejszych nie było, anorektyczko. 
- Nawet jeśli jakimś cudem moja tłusta dupa się w to zmieści, to i tak nie mam tyle kasy. Znaczy mam, ale musi jeszcze starczyć na jedzenie. A to, co miało być na ciuchy dla mnie musiałam wydać na ciebie, bo ci się letnich koszulek zachciało. Mamy zimę, człowieku! - I gadała tak jeszcze pięć minut, a Loki stał oparty o ścianę z rękami założonymi na piersiach i czekał cierpliwie, aż skończy.
- Już? - Zapytał, kiedy przestała mówić. - Czy życzy sobie pani coś jeszcze dodać?
- Zamknij się, gówniarzu.
- Oj, chyba cię wkurzyłem tą anorektyczką. Wybacz, jestem tu od niedawna, nie odróżniam tych wszystkich anoreksji, bulimii i tych innych gówien. Czyli jednak bulimia, tak? - Zawiesił głos, czekając na satysfakcjonujący go dźwięk. Usłyszał pełen zniecierpliwienia ryk. Uśmiechnął się pod nosem. - A tak swoją drogą, to ja tu jestem starszy, smarkulo. Co ty tam robisz tyle czasu? Przecież to tylko sukienka. No ileż można włazić w sukienkę, i to pewnie jeszcze za luźną. - Zaśmiał się bezgłośnie, słysząc przeciągłe, dziwnie nieludzkie warczenie dziewczyny. 
- Walczę z zamkiem. - Mruknęła pod nosem.
- No to było tak od razu. - Mężczyzna poderwał się z radością i bezceremonialnie wszedł Susan do kabiny. Nie zdążył dobrze się rozgościć, a już dostał w twarz. - Wy, Ziemianki, macie jakiś dziwny zwyczaj dawania nam w twarz. Ciągle. Weźcie zacznijcie nad tymi łapami panować, albo chociaż obetnijcie te pazury. Nie chcę mieć blizn do końca życia. 
- Krzycz głośniej. Na pewno nikogo nie zdziwi fakt, że nazywasz mnie Ziemianką. Przecież to normalne.
- I tak już wiecie, że nie jesteście sami, więc co za różnica. Mogę to zapiąć, czy chcesz chodzić z gołymi plecami? Matko, jaki masz odstający kręgosłup. - Dźgnął ją w plecy.
- Ej! - Syknęła. - Masz zimne ręce. No już zapnij, jak tak cię to ucieszy.
- Mówisz, jakbyś to ty mi robiła łaskę, a nie ja tobie. I, wiesz, nie za bardzo mogę mieć cieplejsze, bo kilka lat temu okazało się, że jestem...
- Tak, wiem, kim jesteś. - Przerwała mu. - Nie drzyj się. My naprawdę nie jesteśmy przystosowani do takich rzeczy.
Loki spojrzał na odbicie dziewczyny w lustrze. 
- Nie jest źle. - Powiedział. Ona nie odpowiedziała, ale widział na jej twarzy, że też się sobie podoba. Wiedział też, że ma wystarczającą ilość pieniędzy, by kupić tą kieckę.
Po prostu zakompleksione to biedactwo, no nie ma co. 
Włożył dłoń do jej torebki. A potem zrobił unik przed nadchodzącym prawym sierpowym z półobrotu. 
- Za co tym razem? - Zapytał.
- Czego chcesz od mojej torebki? 
- Pogadać, wygląda na samotną. - Zakpił. - Chcę coś kupić.
- Loki, naprawdę nie chcę tej sukienki. Gdzie miałabym ją założyć?
- A kto mówi, że to na sukienkę? - Oburzył się Kłamca. No właśnie. Kłamca.
- Kiedyś ci oddam. I kasę, i sierpowego. - Zaśmiał się, spoglądając na nią przez ramię i wychodząc.
Susan uznała jego zachowanie za trochę bezczelne, ale zaraz potem przypomniała sobie, że to przecież Loki. 

Wyszła z przymierzalni z sukienką przewieszoną przez ramię. Zaczęła rozglądać się za Laufeysonem, chociaż szczerze to chodziło jej bardziej o portfel niż o niego. Taa, jasne, kogo ty chcesz dziewczyno oszukać. Nie do końca mu jeszcze ufała, ale wiedziała, że bez niego nie ma szans na przeżycie. Mimo całej swojej siły.

Zobaczyła go odchodzącego od kasy z pustą torbą na zakupy. 
Coś jej zaczęło śmierdzieć. Podzieliła się swoim spostrzeżeniem z Lokim.
- Dopóki ciebie nie było nic nie śmierdziało. - Odparował. Wyrwał jej sukienkę z rąk i wepchnął ją do torby. - Możemy iść. - Pomachał sprzedawczyni zakupami i wyszedł ze sklepu.
- Ty chyba żartujesz. Ukradłeś to? - Zapytała. Bóg wrzucił jej portfel do torebki.
- A czy ja ci wyglądam na złodzieja? - Urwał. - Tylko w swojej odpowiedzi nie sugeruj się tą debilną mitologią, to kupa ściemy. Po prostu urwałem kartonik z kodem kreskowym i poszedłem zapłacić, a ty, nawet niczego nie podejrzewając, przyszłaś do mnie ze swoją już sukienką. Proste, logiczne, oczywiste i zbyt rozbudowane dla twojego słabo rozwiniętego, ledwie dziewiętnastoletniego mózgu. 
- Aż tak ci zależało, żeby kupić mi jakąś kieckę?
- Przyda się. - Rzucił, siadając na ławce. - Co to jest? - Wskazał palcem na rożek, który przechodzący koło nich facet trzymał w ręce.
- Lody. Chcesz posmakować?
- Jadalne to chociaż? - Loki zrobił minę pełną powątpiewania. 
- Nie wiem jak zniesie to twój nadwrażliwy organizm, królewiczu, ale ja to jem od małego i zobacz jakie cudo wyrosło. - Wstała.
- To ja jednak podziękuję. - Uniósł oczy na twarz Susan i poczekał, aż się uśmiechnie. Kiedy to zrobiła, on również się zaśmiał. - Nie, żartuję. Trzeba spróbować tej waszej niezdrowej żywności, słynnej we wszystkich Dziewięciu Królestwach. 
- Serio jest słynna? Wow, jesteśmy sławni. Jaki chcesz smak? - Zapytała, ale kiedy mężczyzna popatrzył na nią z niepewną miną, wodząc oczami to na cukiernię, to na nią, dodała: - Dobra, wybiorę ci coś. Mam nadzieję, że nie wyprzedali rzygowych. 
Loki uśmiechnął się do niej miło, jednak zaraz uśmiech spełz mu z twarzy, a on sam pobladł. Przerażenie wjechało na jego twarz z całym orszakiem. - Czekaj, co? Wracaj! 
I już chciał wstać, żeby tylko nie kupiła mu rzygowych lodów, ale zobaczył jej pobłażliwe spojrzenie i domyślił się, że go nabrała. Rozparł się wygodnie na ławce. 
- No no no, jestem pod wrażeniem. Okłamałaś mnie. 
- Nie pierwszy i nie ostatni raz. - Westchnęła, podając mu rożek. - Tylko tego nie...
Urwała. Za późno. Laufeyson wgryzł się w kulkę sorbetu, czy co to tam było. Zamknął oczy i na jego twarzy pojawił się grymas najczystszego bólu.
-...gryź. - Dokończyła. - Zjechane szkliwo. Też to mam. To się liże, jak coś.
Loki spojrzał na nią oczami torturowanego niewolnika i wyjęczał:
- Że językiem?
- Nie, dupą. Nie załamuj mnie, proszę.
Z początku patrzył na lody dość nieufnie, jak na konia, który już raz go kopnął. 
Ale mu minęło i w sumie zjadł osiem porcji.


Siedzieli w zupełnej ciszy, którą dopiero po dłuższym czasie przerwała Susan:
- Dziękuję. - Powiedziała bardzo, bardzo cicho. Nie lubiła dziękować. Nie w tak poważnych sprawach. Ale musiała. Zrobił dla niej naprawdę dużo i nie mogła udawać, że tego nie widzi. 
Loki zakrztusił się.
- Co? To znaczy... za co? - Naprawdę go zdziwiła. Może i nie wyglądał na takiego, ale liczył na te podziękowania. Tylko, że... już stracił nadzieję, że je usłyszy. 
- Za wszyst... to znaczy, za nogę i za... no, za to, że zabrałeś mnie ze sobą. Dzięki, Loki.
Bóg kłamstwa zaś na chwilę się zawiesił. Rzadko ktoś mu dziękował. Prawie nigdy. Nie ważne, czy ratował komuś życie, czy pomagał jakiemuś dzieciakowi zdjąć piłkę z drzewa w Asgardzie, nikt nigdy mu nie dziękował. Po prostu oni wszyscy myśleli, że on na to nie zasługuje, że jego zasranym obowiązkiem jest im usługiwać. Nikt poza nim, Odynem, Thorem i nieżyjącą już Friggą nie wiedział, że Loki nie jest Asem, ale wszyscy w pałacu uważali go za odludka i "tego złego". A poza pałacem... no, poza nim było trochę lepiej, dlatego tak często z niego uciekał. Tam wszyscy kłaniali się przed nim tak, że mało nosami nie zamiatali ulicy, pozdrawiali go, młode kobiety uśmiechały się do niego zalotnie. Tam mógł robić, na co tylko miał ochotę. Mógł się garbić, chociaż rzadko to robił, mógł rozmawiać z kim chciał i kiedy chciał. Był wolny i uwielbiany.
Jedyną osobą, która kiedykolwiek mu dziękowała, była jego matka.
I Susan.
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się smutno, co nie umknęło uwadze dziewczyny. Nie roztrząsała jednak tego tematu. Wiedziała, że to tylko schrzani humor Lokiego, a tym samym i jej resztę dnia.
- Dlaczego pytałeś mnie, czy starczy wody akurat do końca miesiąca A nie na przykład... nie wiem, do jutra? - To pytanie nurtowało ją cały dzień.
- Bo tylko tyle tu zostaniemy. - Spojrzał na nią. - Czekam tylko, aż moja moc całkowicie się zregeneruje.
- Dokąd chcesz pojechać? 
Trickster milczał przez chwilę.
- Daleko. - Wyszeptał. Frozen po raz kolejny zdecydowała nie kontynuować. 
- Chodź. - Rzuciła. - Pokażę ci, jak tu jest. - Pociągnęła mężczyznę za nadgarstek i ruszyła w stronę ruchomych schodów.


Weszli do mieszkania i oboje natychmiast rzucili się na kanapę, zjechani jak kalosze po deszczu.
W ciągu tego jednego popołudnia zaliczyli lodziarnię, McDonalda, kino 5D (w którym Loki mało nie zszedł ze strachu), lodowisko, basen i Broadway. 
- Czekaj, muszę wstać. - Susan westchnęła.
- Masochistka. - Ziewnął Loki.
- Dla nutelli zawsze.
Mężczyzna uchylił powieki, żeby zobaczyć, o czym ona znowu gada.
W ręku miała szklany słoik z brązową masą, która bardzo przypominała mu...
- Fromasj! - Krzyknął i rzucił się na dziewczynę, która zamarła z łyżką pełną nutelli w połowie drogi do ust.
Loki wyrwał jej słoiczek i łyżkę z rąk i w minutę pożarł zawartość pojemniczka. No, może nie w minutę, ale w trzy na pewno.
A Frozen patrzyła na niego zszokowana, cały czas zastygła w tej samej pozycji, w której była podczas "ataku".
- Wiedziałam, że Wikingowie mieli skłonności no łupieżczych napadów, ale weź, myślałam, że ty jesteś inny. - Powiedziała.
- Wybacz, ale uwielbiam to. Jak byłem mały, fromasj był jedyną potrawą, jaką jadłem dobrowolnie. Resztę trzeba było mi wpychać siłą. Wiesz, z przywiązywaniem do krzesła i całą resztą. 
- To jest nutella. Krem czekoladowy. 
- Nie, to sjokoladefromasj. Mus czekoladowy. Chociaż, rzeczywiście, ta jest trochę bardziej gładka. Nasze strzela, jak się to weźmie do ust. Tak jak te cukierki, które kupiłaś w PirateWorld. 
- Dobra, to było dziwne. A nutelli ci nie podaruję. Była moja.
- Nie jadłem tego od prawie roku! - Wyjęczał piskliwym, błagalnym głosem Laufeyson. 
Susan już szukała jakiejś ciętej riposty, ale coś odwróciło jej uwagę.
Przechyliła głowę w geście nasłuchiwania.
Opadłe liście szeleściły rytmicznie, raz głośno, raz cicho. Usłyszała dźwięk łamanej gałązki. Ptaki zamilkły. Loki też zaczął nasłuchiwać, ale bez skutku.
Charakterystyczne kliknięcie ładowanego karabinu maszynowego. Uczyła się je rozpoznawać przez kilka lat. Wiedziała, co oznacza.

- Na górę. - Wyszeptała. - I ani słowa. Prawdopodobnie będziemy musieli się wynieść wcześniej, niż nam się zdawało.