niedziela, 29 grudnia 2013

1. Alive Dead Sister

KSIĘGA PIERWSZA

FROST HELL


***
~~~~
Skillet - Rise
~~~~

- Halo? - Tony odebrał swój prywatny telefon w całkowitym i paraliżującym szoku. Nikt, ale to nikt nie znał jego prywatnego numeru. Oprócz Pepper. Ale ona to inna bajka. Nawet jego "znajomi" z S.H.I.E.L.D.'u go nie mieli. Więc kto i skąd...?
- P-pan Stark? - No jasne, pomyślał. Oniemiała, jak każda.
- Tak, przyjemność po pani stronie. O co chodzi?
- P-pana siostra... Podczas zajęć... S-sportowych... No... Dostała jakiegoś... Ataku, czy czegoś. Strasznie nią trzęsie i... I... Ma żółte oczy. - Wait, what? Sios... Co?

Jak na pstryknięcie palcem, wszystkie najgorsze wspomnienia jakie próbował (szczerze mówiąc niezbyt skutecznie) w sobie zdusić od... No, bardzo dawna, ożyły.

Dom. Ten, który mimo, że nie był zbyt piękny, ba, który koło urody to nawet nie stał na półce, był wspanialszy od wszystkich jego willi razem wziętych. Jego rodzinny dom. W nim on. Dziewiętnastoletni, dość niski chłopak. Obok niego rodzice. Smukła, wątła kobieta o brązowych włosach i piwnych oczach. Matka. Wysoki, niezbyt umięśniony, ale piekielnie silny mężczyzna, blondyn o kawałkach węgla zamiast tęczówek. Ojciec. I ona. Stark poczuł dreszcz. Jego siostra. Dwuletnia blondyneczka, ale nie taka jak wszystkie. Jej włosy miały głębszy, ciemnozłoty, w półmroku szatynowy kolor. Niebieskie, ciemne oczy. Większe niż jego czy ojca. To były oczy matki. Barwa inna, to prawda, ale rozmiar i to, w jaki sposób nimi patrzyły, identyczny.

A potem oni. 

Ludzie w czarnych płaszczach do kostek, wyłamujący drzwi ich domu, obezwładniający najpierw jego, a potem próbujący wyrwać Susan, jego najukochańszą siostrzyczkę z objęć rodziców. 
Ktoś się dowiedział. Ktoś się dowiedział. Tony był w miarę normalny, tyle tylko, że inteligentniejszy, nieprzeciętny. Dwulatka zaś... U niej to wyglądało inaczej. Stark to widział, ale starał się ukryć. Nawet przed rodziną. Nie odczuwała bólu tak, jak inni. Urodziła się niemal uodporniona na cierpienie fizyczne. I potrafiła hipnotyzować, przynajmniej w pewnym sensie.

Zabrali ich. Mama płakała, tata wrzeszczał na obcych ludzi. A on się wyrywał. Chciał za wszelką cenę ratować Sue. 
Ale się nie udało.
Zabrali ją, zabrali jego.
Ale oddzielnie.
Otrząsnął się. Nie był pewny, czy nie zeszkliły mu się oczy, więc odwrócił się twarzą do okna, żeby całą winę zrzucić na ostre wczesnopopołudniowe słońce. Kto jak kto, ale jego więzień nie miał prawa widzieć jego słabości. I tak już widział i słyszał za dużo. 
- Przepraszam, ale obawiam się, że... To... Pomyłka. Ja nie mam siostry. 
- Kłamczuszek. Jestem z ciebie dumny. - No i się zaczęło. Loki. Zawsze musiał coś dorzucić od siebie. A sposób, w jaki to powiedział... Tony'emu aż ścierpła skóra na karku. Taki niby słodki, ale ociekający jadem, toksynami, kwasem i całą tą resztą ton. Nic tylko iść i rzygać.
- Kiedy miała jeszcze na to siły, poprosiła, żeby zadzwonić do pana. Nie znam innego Anthony'ego Starka. Proszę po nią przyjechać. 
- Skąd mogę wiedzieć, że to nie jakaś psychofanka? - Zapytał przezornie, lekko podirytowany. 
Za plecami usłyszał parsknięcie. Zasłonił mikrofon ręką i wywarczał: - Zamkniesz się, koziorożcu, albo kajdanki nie będą jedynym środkiem bezpieczeństwa, jaki wobec ciebie zastosujemy. Cele aż płaczą z tęsknoty za tobą. Słyszysz to? Loki, Loki, chodź do nas. - Zajęczał z udawanym przejęciem. - No jak to? To co mówią w telefonie słyszysz a tego już nie? No kto by pomyślał. - Odwrócił się do telefonu. - Już jestem. Więc?
- Ma takie samo nazwisko jak pan. A raczej go sobie nie zmieniła. 
No dobra, wygrała. 
-Dobrze. Już jadę.
▪▪▪
Pojechał. Wsiadł w swoje chromowane Lambo i udał się pod wskazany adres. Nie wiedział, dlaczego uwierzył tej kobiecie. Kiedy patrzył na to z perspektywy czasu, to nieźle mu to zalatywało zamachem. Ale z drugiej strony, czuł, że to naprawdę może być jego "zmarła" siostra. 
Sala gimnastyczna. Skoro dostała padaczki, ataku wścieklizny, czy czegokolwiek właśnie na wuefie, to musi tam być.
Liceum było całkiem ładne. Z początku zdziwił się, że jego siostra jest w liceum. Była od niego siedemnaście lat młodsza, on miał lat trzydzieści siedem. Więc ona miała dwadzieścia. Dwudziestolatka w średniej? Proszę? 
Dopiero później okazało się, że to specjalna szkoła dla młodzieży uzdolnionej. Uczęszczało się do niej pięć lat, żeby mieć większą wiedzę i niemal zagwarantowane wejście na najlepszy uniwerek. Ta informacja bardzo go usatysfakcjonowała.
Wszedł na halę. Dużą, okropnie jasną, aż mroczków dostał. Na środku woalka z uczennic. Przez szczerbę między nimi wystawały chude, blade kostki i stopy w czarnych converse'ach.
Podszedł do zbiorowiska. 
- No już, rozstąpić się, jak tamto morze, wiecie o co chodzi. Tony Stark, ten od tej takiej fajnej wieży, na którą się lampicie dzień w dzień, przechodzi między wami a wy stoicie jak kołki. Ruchy, ruchy, na wuefie jesteście, nie? - Udawany dobry humor. Jego specjalność. 
Tłum rozszedł się. 
I ją zobaczył. 
Wiedział, że to ona, mimo, że nie widział jej od osiemnastu zasranych lat. 
Jego siostra żyje.
Już się nie trzęsła. Patrzyła na niego jaskrawożółtymi oczami. Po kilku sekundach straciła przytomność.
▪▪▪
Zaprzągł Thora do wnoszenia Susan po schodach. Od czego w końcu on tu niby jest?
Weszli na piętro, na którym znajdował się pokój zebrań łamane przez salon. Odynson położył dziewczynę na jednej z kanap. Nie umknęło to uwadze wszystkich zebranych Avengersów, jednego nie-Avengera i Jarvisa.
Natasha przyglądała się jego siostrze podejrzliwie zza wielkiego, szklanego stołu.
Clint robił to samo zza barku, za którym uwielbiał siedzieć, chociaż nigdy nie pił.
Thor stał koło sofy i marszczył brwi.
Steve wyglądał na bardzo zainteresowanego zaistniałą sytuacją. Też siedział przy stole, ale bliżej niż Czarna Wdowa.
Jarvis zaczął coś bełkotać o identyfikacji danych i innych pierdołach.
A Loki stał zakuty w kajdany opierając się o przeszkloną ścianę, z rękami założonymi na piersiach i lekkim, niemal niezauważalnym zaintrygowaniem na twarzy.
Tony zanotował, że musi zadbać o skrócenie łańcuchów przy kajdanach Laufeysona, żeby nie mógł przybierać tej irytującej pozy.
Kłopotliwą ciszę przerwał Thor.
- Nie wiem, Tony, czy przyprowadzanie jej tutaj było dobrym pomysłem. Wygląda na wiedźmę.
- Ej, nawet jej jeszcze nie poznałeś. Skąd wiesz, że jest niemiła? - Żachnął się Stark.
- Nie o tym mówię. Wiedźmą, czyli... no... kobietą posługującą się czarną magią. Tak zwanym seidem.
Parsknięcie. Wszystkie oczy jak na gwizdek odwróciły się w stronę Lokiego. Miał wyjątkowo paskudną minę. Uśmieszek obejmujący tylko jeden kącik ust, wredne, nieprzyjemne spojrzenie...
- Naprawdę jesteś tak głupi bracie, by nazywać seid czarną magią? - Zapytał dość cicho, niemal mrucząc, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa. - Seid to typ szamanizmu, nie magii. I to, że jej aura wygląda jak wygląda, nie czyni jej jeszcze dłużniczką diabła.
- To wy sobie może pogadajcie o aurach, a my spędzimy czas w towarzystwie ludzi bez chorób psychicznych, w porządku? - Zapytał Tony.
- Wy, śmiertelnicy, nie znacie prawdziwego znaczenia tego słowa. Wydaje się to wam śmieszne za sprawą wróżbitek i jasnowidzów, układającym wam karty, które rzekomo mają przepowiadać przyszłość. Dla nas, nieśmiertelnych, ma to zupełnie inne znaczenie. Wyczuwamy aury, odczuwamy jej kolor, typ, dźwięk, jaki wydaje, w jaki sposób otacza osobę. Nie widzimy jej. My ją czujemy. - Wyjaśnił Kłamca, patrząc na zebranych jak na średnio bystre dzieci.
- Loki. Ona ma moc magiczną. Nie czujesz jej? - Gromowładny wyglądał na co najmniej zagubionego.
- Ma, to prawda. Ale powtarzam ci kolejny raz: seid to nie magia. Zapytaj ojca, skoro mi nie wierzysz.
- Nie mieszaj w to ojca!
- Jak to? Przecież on zajmuje się seidem, nieprawdaż? On objaśni ci to lepiej.
- Odezwał się.
- O, przepraszam bardzo. Ja jestem magikiem i tricksterem, nie szamanem.
- Ciekaw jestem po kim.
- Uważaj na słowa. A tak jak już jesteśmy w temacie, to zdradzisz mi, po kim ty jesteś taki tępy? Bo raczej nie po matce. Po ojcu... no, w sumie nawet on cię przewyższa jeśli chodzi o zdolności intelektualne. A bycie głupszym od niego, to już jest nie lada wyczyn.
- Przepraszam bardzo? Są tu też inni. Wiem, trudno zauważyć małe istotki kulące się pod wielkością waszej chwały, ale naprawdę. - Natasha nie wytrzymała. Nienawidziła być ignorowana.
- Jasne. W ogóle, zmazałaś już to czerwone z twojej księgi? - Zaszydził Loki, na co Romanov, Barton i Rogers krzyknęli karcąco jego imię.
- No tak, to ja. Na waszym miejscu bym się tak nie pienił, bo ktoś się obudził. I chyba pieni się znacznie bardziej niż wy wszyscy razem wzięci. - Powoli przesunął wzrok w miejsce, w którym przed chwilą leżała siostra Tony'ego.
No właśnie.
Przed chwilą.
Stark obejrzał się przez ramię. Zobaczył niewiele niższą od niego, szczupłą dziewczynę. Z żółtymi oczami.
- Tak dla informacji, ten kolor oczu raczej nie wróży nic dobrego. - Wtrącił Loki, już mniej skory do żartów. W kajdanach z obroną mogło być raczej ciężko.
- Susan? - Wyszeptał Iron Man, już całkowicie odwrócony w stronę siostry.
- Nie. Susan znów przegrała. Teraz masz zaszczyt rozmawiać z Sheerą. - Uśmiechnęła się złośliwie.
- O chol... - Nie zdążył dokończyć. Żółtooka rzuciła nim o najbliższą ścianę.
Reszta Avengersów natychmiast ruszyła do walki. Nie minęła jednak minuta, a jedynymi osobami stojącymi na nogach byli Sheera i Loki.
Dziewczyna podeszła do Tony'ego powoli, z gracją czającego się drapieżnika. Bezszelestnie. Laufeyson, mimo że stał po drugiej stronie pokoju, dokładnie widział mięśnie delikatnie rysujące się na jej nieosłoniętych nogach.
Zatrzymała się niecałe pół metra przed bratem. Uniosła głowę w geście nasłuchiwania. Jej żółte oczy intensywnie wpatrywały się w przestrzeń przed nią. Powoli obróciła głowę w stronę Lokiego. Niesforny kosmyk ciemnoblond włosów opadł na jej twarz. Uśmiechnęła się złowieszczo do mężczyzny.
- Po tym co zrobiłeś w Nowym Jorku kilka lat temu nie spodziewałam się, że będziesz bronił brata Susan swoją asgardzką magią. - Powiedziała aksamitnym, dość niskim głosem.
- Ja go po prostu zatrzymuję dla siebie. Jedyną osobą, która ma prawo go zabić jestem ja. Ty możesz mi co najwyżej pomóc. Klucz do kajdanek jest w  prawej przedniej kieszeni Kapitana Ameryki. Nie żebym cokolwiek sugerował. - Odpowiedział bóg kłamstwa.
Sheera przez chwilę zastanawiała się, czy warto. Zdecydowała. Delikatnie przeskoczyła nad otumanionym Bartonem i potruchtała do Rogersa wyjmując klucz z jego kieszeni. Podeszła do Kłamcy i uwolniła go z więzów.
- Dziękuję. Teraz odsuń się i...
I nie skończył.
Do pomieszczenia wszedł Banner zapatrzony w swoje notatki. Loki zatrzymał się w pół kroku, zastygając w dość zabawnej pozie.
- Udało mi się namierzyć położenie złóż tego izotopu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinniśmy znaleźć go w Yellowstone przy najmniejszym kraterze. Potem połączę go tylko z jonem wolframu i manganianu potasu i... - Dopiero teraz zauważył, że coś jest jednak trochę nie tak. Z miną całkowitego zbicia z tropu popatrzył najpierw na zirytowanego Lokiego, a potem na spłoszoną Sheerę.
Natychmiast odepchnął wroga pod ścianę, zapominając niestety o założeniu mu z powrotem kajdanek.
Popatrzył na niedoszłą morderczynię Iron Mana.
- Susan? - Rozpoznał ją. - Susan, to ty?
Dziewczyną targnął silny dreszcz.
Po chwili patrzyła na niego już nie żółtymi, a niebieskimi oczami.
- Bruce? - Zapytała z niedowierzaniem w głosie.
Podbiegli do siebie i przytulili się, jak za dawnych lat.
- Myślałem, że nie żyjesz. Po tym, co ci zrobili... zniknęłaś. Gdzie byłaś? - Banner. Słowotok. Boże, do czego to doszło.
- Musiałam się ukrywać. Chcieli mnie dobić. Cały czas funkcjonowałam pod fałszywym nazwiskiem.

Razem pomogli dojść do siebie obezwładnionej części Avengersów. Nie wszyscy byli skorzy do współpracy, nie ufali dziewczynie, która najpierw pobiła ich co najmniej jak członkini Navy Seals, a teraz im pomaga.

Po jakichś dziesięciu minutach wszyscy już stali o w miarę własnych siłach i wiedzieli o co mniej więcej chodzi z napadami furii siostry Tony'ego. Dziewczyna przypomniała sobie o Lokim. Podeszła w jego stronę i już chciała się z niego pośmiać, że mu znowu nie wyszło i w ogóle, kiedy... no właśnie. Uprzedził ją. To on się roześmiał, to on parsknął jej śmiechem w twarz. Nie miał kajdanek. Niby tylko dwa kawałki metalu krępujące jego ruchy, ale w rzeczywistości były to bardzo silnie namagnesowane urządzenia blokujące jego magiczne zdolności. Bez nich znów był w pełni sił.

Z szyderczym uśmiechem na ustach rozpłynął się w powietrzu.

Susan podniosła palec wskazując na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Kłamca.
- On... chyba nie miał uciec, nie? - Zapytała ze skruchą, ale tak, jakby się tylko upewniała.
- No coś ty. Przecież po to miał kajdanki, żeby móc sobie spokojnie zwiać. Co nam po nim? - Ironizował Iron Man. - Odkrywcze, że aż dech zapiera, kochanie.
- Nie mów tak do mnie. - Odpyskowała.
Tony już miał wysunąć dla niej jakąś ciętą ripostę, ale przerwał mu Jarvis.
- Panie Stark, dyrektor Fury dzwoni.
- Nie ma mnie.
- Za późno. Jest już w windzie.
- Nigdy nie dadzą spokoju windzie Pepper. Nigdy.
Do salonu wszedł czarnoskóry mężczyzna z przepaską na lewym oku. Susan widziała go już kilka razy w telewizji, więc go rozpoznała.
- Mam dla was zadanie. Musicie... - Urwał widząc nową twarz.
- Dzień dobry. - Skorzystał z okazji Clint. - Może pan teraz mówić dalej.
- Kto to jest? - Zapytał lekko zdezorientowany Nick.
- Moja siostra. - Tony podszedł do Susan i objął ją ramieniem. - Susanne Stark.
Dziewczyna wywróciła oczami. Nie lubiła pełnej wersji swojego imienia.
- To ty masz siostrę? - Fury wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. - Od kiedy?
- Na dobrą sprawę to od dzisiaj. Rozdzielono nas w dzieciństwie i niedługo po tym otrzymałem informację o jej śmierci. Jak widać, nieprawdziwą.
Dyrektor powoli wychodził już z szoku.
- Dobrze. Czy ona...?
- Tak. Przeszkolę ją. Daj mi dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie na co? - Po raz pierwszy od pojawienia się Fury'ego Susan zabrała głos.
- Na szkolenie właśnie. - Zaśmiał się Tony.
- Zdążyłam zauważyć. Nie zapominaj, że ja zawsze byłam tą mądrzejszą.
- Chciałabyś. Chodzi o szkolenie przygotowujące cię do walki. Zostaniesz jedną z nas. Avengerem. - Frozen patrzyła na swoje stopy, tak samo z resztą jak połowa zebranych. - A Lokim się nie przejmuj. Złapaliśmy go dwa razy, złapiemy i trzeci.
- W takim razie, panno Stark, zapraszamy na nasz hellicarrier.



sobota, 28 grudnia 2013

Prolog

No więc mamy Prolog. Chciałam tytuł posta strzelić runami, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Po dramatycznym i jakże niespodziewanym końcu ILoveYou Kedavra nadszedł czas na dramatyczny i jakże niespodziewany początek Frost Hell. Inna tematyka, inne czasy, inna fabuła, inna rzeczywistość. Wszystko zupełnie inne. Jak nie ja po prostu. W związku z tym, że moje nowe fanfiction jest tak całkowicie inne (jak już zdążyłam wcześniej delikatnie zaznaczyć), inne jest też moje bloggerowe nazwisko. Susan Beck = Sheera Laufeyson. Odmieniona, odświeżona i jeszcze mroczniejsza zasługuję na lepszy pseudonim.
Skończyłam też z ciągle tą samą muzyczką w tle. Teraz jak muzyczka będzie, to w linku.
Do Prologu bardzo bardzo bardzo pasuje mi utwór z soundtracku do "Thora": "Prologue", ale to by chyba było mało oryginalne, dawać soundtrack z "Thora" do fanfiction opartym na "Thorze", zwłaszcza, że tytuł to "Prologue", tak samo jak tytuł posta. Ale daję linka, jak kto woli.
Drugi podkład to Skillet - "Falling Inside the Black".
No to. *Głęboki wdech*.
Czas zacząć Zamarzanie Piekła.

▪▪▪

Susan leżała nieruchomo na twardym blacie przypominającym jej stół operacyjny, na którym w ramach zajęć często przeprowadzała sekcje.

Tyle że rozkrawanych przez nią trupów nie trzeba było przywiązywać kajdanami i opaskami uciskowymi z najtwardszych włókien.

Musiała cierpieć katusze związane z niemożnością poruszenia choćby nadgarstkiem, który tak bardzo lubiła sobie wykręcać.  Jakkolwiek to brzmi. Celowe wybijanie sobie palców czy inne tego typu czynności nienależące do normalnych i typowych dla zdrowego umysłowo człowieka nie sprawiały jej zbyt wielkiego problemu.  Nie czuła w związku z tym żadnego bólu, a kiedy tego nie robiła, miała wrażenie, że kości i stawy zastygają, tak, jak krzepnie niemieszany beton.


Nieznane jej osoby w szarobiałych kitlach i okularach chroniących ich oczy przed promieniowaniem plątały się po pomieszczeniu zajęte swoimi sprawami. Każdy miał w ręku co najmniej jedną podkładkę z notatkami.
Wodziła za nimi wzrokiem, ale nie poruszała głową. Raz, że nie mogła, dwa, że nie chciała. Usłyszała czyjś głos, znacznie donośniejszy od otaczających szmerów. Dobiegał z czegoś w rodzaju balkonu znajdującego się ponad poziomem, na którym ona leżała.  Stał tam mężczyzna, niski, ale mocno zbudowany i komenderował resztą. Mówił po angielsku, ale mimo, że był to jej rodzimy język, nie rozumiała ani słowa.

Wiedziała tylko jedno.

Dotyczyło to jej.

Podeszła do niej młoda, poważnie wyglądająca kobieta i przyłożyła dwa palce do jej tętnicy. Odruchowo wyrwała głową w bok, ale opaska nie pozwoliła jej na żaden większy ruch. Kobieta powiedziała coś do swojego kolegi i odeszła.

Znów spokój.

Jak dobrze.

Niestety, nie na długo. Po chwili zobaczyła faceta, tego od komend. Stał przy niej i śmiał się do niej szyderczo. Miał w ręku średniej wielkości strzykawkę wypełnioną srebrnym, gęstym płynem. Z początku myślała, że to rtęć, ale ciecz za bardzo się błyszczała. Prawie jak Edek ze "Zmierzchu". Kiedy myślała o tym parę lat później, doszła do wniosku, że to było niemal absolutne przeciwieństwo rtęci. Jak wiadomo, rtęć może zabić, kiedy zbyt długo wdycha się jej opary. Zabić.

Zabić.

A płyn w strzykawce? On dawał życie. Inne. Niebezpieczne. Można by powiedzieć:  podwójne. Bolesne.

Ale niezaprzeczalnie wspaniałe.


Rurki podłączone do jej ciała też zaczęły wypełniać się srebrną substancją. Poczuła dreszcz. Wmawiała sobie, że to od zimna, ale wiedziała, że to kłamstwo. Kiedy ten dość nietypowy rodzaj kroplówki zetknął się z jej żyłą poczuła mrowienie. Narastające, powoli, spokojnie, do bólu, który jej się nawet nie śnił. Słyszała gdzieś, że cierpienie człowieka może osiągnąć bardzo wysoki poziom, ale nie sądziła, że aż taki. Płyn ją rozrywał. Palił. Trawił od środka. Zamknęła oczy, żeby jakoś sobie ulżyć, ale niewiele jej to dało. Nie chciała płakać, nie robiła tego od bardzo dawna, ale tym razem nie wytrzymała.

W kościach ból był tępy, w mięśniach rozrywający, a w żyłach palący. Były chwile, kiedy czuła, jak jej mózg daje za wygraną, by zaraz potem znów obudzić się i walczyć.

Usłyszała wrzaski. Przerażające, raz wysokie, a raz niskie, wręcz warczące, sprawiające, że przedmioty wokół niej lekko wibrowały.

Wrzaski przeradzające się w wycie.

Jej wycie.

Wtedy, kiedy na chwilę udało jej się otworzyć piekące oczy, zobaczyła Bannera. Nie widziała go wcześniej, ale czuła, że tu jest. Teraz wyrywał się jak szalony by jej pomóc. Udało jej się zmusić spękane, lekko krwawiące gardło do zmienienia jednego wrzasku w jego imię. Spojrzał na nią, na chwilę zamierając. I wtedy stało się to, do czego nie chciała dopuścić. Z resztą on też nie. Bicie jej serca, które słyszała stanowczo zbyt wyraźnie, zostało zagłuszone przez ryk wściekłości ogromnego potwora.

Zielonej bestii.

Ludzie zaczęli strzelać do Hulka, ale on tylko miotał nimi jak laleczkami. Wszyscy ruszyli na pomoc tym, którzy z nim walczyli.

Wszyscy oprócz Pana od Komend, jak zaczęła nazywać go Susan.

Wiedział, że nie zdąży dokończyć dzieła, które zaczął. Jego ofiara warczała przy każdym wydechu, który ból wyrywał jej z płuc. Wziął do ręki pełną strzykawkę i wbił ją w jej tętnicę szyjną.

Pięć sekund potem już robił za średnio atrakcyjny gobelin na najbliższej ścianie, otoczony czerwoną ramką, wiadomo z czego. Na podłodze koło dziewczyny leżał Bruce w swoich spodniach, odrobinkę rozciągniętych przez Hulka.

Oddychał ciężko.

Powoli przeniósł wzrok na Susan i zamarł.

Patrzyła na niego nowa istota.

Nie niebieskooka Susan, którą i tak wszyscy nazywali Frozen.

Żółtooka istota, tak podobna do Sue, ale zupełnie inna.

Sheera.