sobota, 5 marca 2016

2. Let it Sleep

https://www.youtube.com/watch?v=QnDZphSDhr8&ebc=ANyPxKqIoY47BvuA4WnHwnPYVIafHThXEYcEp88Su1QOOoLzToPKoiVhWP1NooJat0HrndmknCjBl2LI1_RuOIEu7joEyqk8ig


I can't remember the last time I smiled 
So much hate I've held inside
Behind these eyes there's a devil inside 
Let it sleep
My evil thoughts can't hide
And I am trapped in my own mind
Trapped in hell I'm all alone
With my sins staring through my soul
Let it sleep
And beg he won't wake up
Let it sleep, let it sleep

***

Z zamyślenia wyrwało Rebeccę zderzenie z jakimś mężczyzną nadchodzącym z drugiej strony. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że podczas biegu raczej nie powinno się wyłączać mózgu. 

Skręciła gwałtowni w prawo, wbiegając w wąską uliczkę między dwoma wieżowcami. Była już daleko od Stark Tower, ale wiedziała, że w tej części Nowego Jorku nie będzie bezpieczna. Spróbowała skojarzyć, w jakiej części miasta jest. Nie miała pojęcia, w którą stronę biec, żeby znaleźć się tam, dokąd zmierzała. Zatrzymała się i spróbowała się skupić. Zamknęła oczy. Nagle jej uszy zalała fala dźwięków. Kakofonia rozmów, krzyków, warkotu samolotów i odgłosów silników samolotu startującego na pobliskim lotnisku. Skupiła się na tym ostatnim. Dźwięk dochodził zza jej pleców, mniej więcej z odległości dwudziestu mil. Sądząc po odgłosie, samolot był dość duży, dalekiego zasięgu. W najbliższej okolicy Stark Tower znajdowały się dwa lotniska, ale tylko jedno obsługiwało loty do Europy.

Otworzyła oczy. Już wiedziała, gdzie jest. Ruszyła dalej biegiem do końca uliczki i skręciła w lewo. Znalazła się w ślepym zaułku. Jedyną drogą wyjścia było małe okienko piwniczne wystające spod poziomu jezdni. Usłyszała ciche mruczenie dobrego samochodu. 

Znaleźli ją. 

Kopnęła szybę, nie chcąc marnować czasu ani sił na otwieranie okna siłą woli. Wsunęła się do środka, lekko tylko zacinając się o pęknięte szkło. Rana natychmiast się zasklepiła. 

Była w ciemnym pomieszczeniu. Nawet ona nie była w stanie nic w nim dostrzec. Nie musiała. Miała inne zmysły. 

Pobiegła przed siebie. Biegła po schodach w dół, potem długimi korytarzami i znowu po schodach.

Nagle poczuła lekki powiew zimnego wiaterku na skórze. Razem z nim jej nozdrza podrażnił ledwo wyczuwalny smród stęchlizny. 

Poszła w tamtą stronę. Słyszała skrobanie pazurków szczurów biegnących wzdłuż ścian tunelu. 

Królowa Podziemi była w domu.

Przystanęła na chwilę, nasłuchując. Kilka pięter nad nią szumiały wodociągi. Żadnych odgłosów kroków. 

Położyła dłoń na karku i pomasowała. Mały guzek niemal niezauważalnie zarysowywał się na kręgach. 
- Jak wy kochacie mnie pilnować - wysyczała pod nosem. 
Powolnym ruchem odsunęła dłoń od karku tak, jakby jej palce się do niego przykleiły. Krótki ból przepłynął wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy nadajnik wielkości mszycy został wyrwany spod jej skóry przez niewidzialne szpony. Obejrzała go, po czym wyrzuciła za siebie.

Już wolniejszym krokiem ruszyła do przodu. Szła bezszelestnie, cały czas słuchając.

Tunel został wykopany specjalnie dla niej. Hydra dbała o swoich pracowników. Wyryli sieć tuneli pod całym Nowym Jorkiem, żeby Królowa Śniegu mogła przemieszczać się niezauważalnie jak duch.

Po kilku godzinach wdrapała się na drabinkę wystającą z sufitu. Otworzyła właz i znalazła się w kanałach. Z nich z kolei wyszła na ulicę. 

Znalazła się w ciemnej uliczce z trzech stron zabudowanej blokami. Jedna ze ścian była niemal całkowicie zastawiona kontenerami na śmieci. Poznała je. 

Kilka lat temu zdarzyło jej się w jednym z nich przenocować. No, może "przenocować" to nienajlepsze słowo. Właściwie to wrzucono ją tam zaraz po tym, jak została pobita do nieprzytomności. Przeżyła tylko dzięki mężczyźnie, który ją znalazł i się nią zaopiekował. 

Teraz szła do niego, by znów ją poratował.


Wspięła się na piąte piętro, chwytając się różnych rur, szczebelków i tym podobnych. Zrobiła to bez najmniejszego wysiłku. Oparła się na framudze dużego okna, zaglądając do środka. 

Postarała się maksymalnie obniżyć temperaturę swojego ciała, żeby nie zostać zauważoną przez mężczyznę przechodzącego akurat przez mieszkanie.
Nie chciała go wystraszyć. Stwierdziła, że bezpieczniej będzie zapukać.

Na dźwięk cichego stukania w okno mężczyzna poruszył lekko głową w jej stronę, jak nasłuchujące zwierzę. Zapukała głośniej. 

Pozwoliła krwi znowu krążyć swobodnie, żeby tym razem mógł ją dostrzec i poznać. Znał termiczny obraz jej twarzy bardzo dobrze. Wiedziała to.

Powoli podszedł do okna. 

- Wpuścisz mnie? - Zapytała. Nie musiała się wysilać. Usłyszałby ją nawet, gdyby szeptała. Miał nadludzko wyostrzone zmysły.

Jego twarz na chwilę przybrała zszokowany wyraz. Po chwili jednak otworzył okno i wpuścił Rebeccę do środka. 

- Susan? Co ty tu robisz? - Zapytał.
- Przyszłam prosić cię o pomoc. Wiem, że uciekłam, ale...
- Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie żyjesz. Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo tak było. Wtedy, kiedy uciekłam, oni... oni mnie znaleźli. Zabrali mi wszystko, co miałam i zmienili w potwora. Ja nie żyłam, Matt. Ja tylko istniałam. 
- A ty uznałaś, że nie ma potrzeby mnie o tym informować. - Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Nawet na nią nie patrzyły. Nie mogły. Matt od dziecka był niewidomy. Mimo to widziała, że jest zły. Znała go prawie tak dobrze jak Lokiego czy Bucky'ego. Umiała czytać go jak otwartą książkę nawet bez zaglądania do jego umysłu.
- Wiesz, w jakim ja byłam stanie? Z resztą, nawet gdyby mi to zwisało, i tak nie miałabym jak ci powiedzieć. Cały czas trzymali mnie w Hydrze. Wypuszczali mnie tylko na misje. W trakcie ostatniej zaufali mi za bardzo i uciekłam. Ale wtedy z kolei znalazłam się w równoległym wszechświecie czy czymś takim. Nie chce mi się tego tłumaczyć. 
- Susan...
- Teraz mam znowu moje moce - przerwała mu. - Mutacja się odnowiła. Chciałbyś...
- Nie - tym razem on wszedł jej w słowo. - Za dużo mnie to potem kosztuje. Za bardzo za tym tęsknię. Już raz obiecałaś, że nie będę tęsknił, bo zawsze będziesz przy mnie. A potem odeszłaś, a ja musiałem przechodzić przez to wszystko od nowa. 
- Ale teraz moje moce są silniejsze. Ja jestem silniejsza. Mogę przywrócić ci wzrok na stałe. Nie będę musiała cały czas kontrolować twoich oczu. Uleczę je permanentnie.
- A potem odejdziesz. 
Rebecca westchnęła.
- Matt... nie wracaj do tego. Jestem mężatką. 
- Jesteś... co? 
- No dobra, wdową. Ale nie chcę, żebyś dalej traktował mnie tak, jak kiedyś. 
- I co jeszcze? - Parsknął. - Może mam udawać, że nie byliśmy zaręczeni?
- Ciszej. I, jak sam zauważyłeś, "byliśmy". Nie "jesteśmy". Przecież miałeś już jakieś inne dziewczyny, prawda?
- Mieć dziewczynę a chcieć się z nią ożenić to co innego.
- Boże, Murdock, opanuj się. To było prawie dziesięć lat temu. 
- Dla ciebie to nic, prawda? Też bym może tak do tego podchodził, gdybym był nieśmiertelny. 
- Chętnie się zamienię, nie ma problemu.
Zamilkli. Oczy Matta skierowane były w stronę okna. Rebecca patrzyła na jego twarz, szukając jakichkolwiek zmian. 
- Chciałaś, żebym ci pomógł - odezwał się w końcu. - Jak?
- Ja... nie mam gdzie przenocować. Tylko na jedną noc. Nie będę zaprzątała ci głowy do wieczora i rano, muszę pozałatwiać parę spraw na mieście. Przyjdę, kiedy już będziesz spał, zostaw mi tylko uchylone drzwi, bo nie mogę nadużywać mocy.
- A czy przywracanie mi wzroku nie należy do nadużywania mocy?
- Są rzeczy ważne i ważniejsze - uśmiechnęła się. - Jeśli mogłabym cię o coś jeszcze prosić... Możliwe, że kiedyś przyjadą tu ludzie z T.A.R.C.Z.Y. Powiedziałam im prawdę. Wszystko. Wiedzą, że cię znam i mogę mnie u ciebie szukać. Zareaguj tak, jak dzisiaj. Bądź w szoku, że w ogóle żyję.

- Nie byłem w szoku, że żyjesz. Wiedziałem, że żyjesz, bo trąbią o tobie na okrągło. Chodziło mi...
- Wiem, wiem. Ale zrób to dla mnie. Proszę. 

***

Wróciła w nocy. Słyszał, jak po chichu otwiera drzwi i chodzi po mieszkaniu. Wiedział, że Susan nie zauważy, że wcale nie zasnął. Susan przysięgła, że nigdy nie będzie czytała jego myśli. 

Usłyszał, że jej kroki się zbliżają. Drzwi od jego sypialni skrzypnęły. Starał się panować nad tętnem, żeby nie usłyszała, jak przyspiesza. 
Stała w drzwiach i patrzyła na niego, a potem poszła położyć się na kanapie.

Nad ranem znowu usłyszał, jak przychodzi. Niebo dopiero zaczynało szarzeć. Przynajmniej tak wnioskował z natężenia światła wpadającego przez okno. Tym razem podeszła bliżej. Oparła się jednym kolanem na łóżku tuż koło niego. Materac ledwo się wgiął.

Czuł jej zapach, dokładnie taki, jak zapamiętał. Słodki, ale jednocześnie cierpki. Lekko owocowy. Nachyliła się i pocałowała go w czoło. 

A potem odeszła.

***

Nie miała w planach opuszczać miasta tak szybko. Chciała zostać u Matta dłużej, ale nie sądziła, że on nadal tak przeżywa jej odejście. Nie chciała go bardziej męczyć. Ani jego, ani siebie.  

Musiała na poczekaniu wymyślić jakiś plan. Nie miała dokąd iść. Po świecie chodziły tylko dwie osoby, które znały jej tajemnicę od początku. Jedną z nich był Matt, a druga siedziała w więzieniu stworzonym specjalnie z myślą o tej właśnie osobie. 

Wsiadła do samolotu lecącego do Waszyngtonu. Niebo robiło się różowe. Rude włosy, ciemnobrązowe włosy i podrobione papiery skutecznie zapobiegły jakimkolwiek problemom. 

Koło niej usiadł mężczyzna. Na oko miał około siedemdziesięciu lat, ale był jednym z tych siedemdziesięciolatków, którzy trzymają się lepiej od niejednego trzydziestolatka. 
Przedstawił się jej jako Forni Mittag. Ubrany był w ciemnoszary garnitur, a białe włosy i brodę miał starannie przystrzyżone. Mimo, że zachowywał się wobec niej bardzo sympatycznie, Rebecca nie czuła się swobodnie. Coś jej w nim przeszkadzało. I bynajmniej nie było to tylko bielmo na jednym z oczu mężczyzny. 

Chciała spróbować przeczytać jego myśli, ale coś cały czas odciągało ją od tego pomysłu. Męczyło ją to. 

***

Kiedy tylko wylądowali, popędziła jak najszybciej w stronę wyjścia. Chciała jak najszybciej znaleźć się daleko od mężczyzny. 

Kiedy wybiegła z lotniska pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, było wyrastające na środku parkingu drzewo. Nie było na nim żadnych liści. Za to siedziały na nim dwa kruki.

Poczuła, jak kolana uginają się pod nią. Dwa kruki. Forni Mittag. Odyn.

***

Szła powoli wzdłuż ciemnych kolumn ogromnego hallu. Przed nią stał tron, a za nią strażnicy blokowali przejście czekającym na osądzenie zmarłym. 

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała mężczyznę opierającego się o jedną z kolumn. 
- Dobrze wiesz, dlaczego. Obiecałaś mi coś. 
- Bądź cierpliwy. Nie mogę naruszać zasad. Czekam na dogodny moment. 
- Czekaj szybciej. Nudzi mi się tu. Chciałbym znowu sobie trochę pożyć. 

*********************************************************************************************************

No więc jestę. 
Zacznę od tego, że przepraszam za długą nieobecność, ale inżynieria genetyczna się sama nie wstuka. 
Druga rzecz, cytat na początku rozdziału nie jest z piosenki, którą wstawiłam jako podkład. 
Trzecia rzecz: tam na końcu, przy fragmencie "dwa kruki, Forni Mittag, Odyn". Już spieszę i wyjaśniam. Dla osób niewtajemniczonych w mitologię nordycką: dwa kruki to sługusy Odyna, które mu wszystko mówią (w dużym skrócie). Z resztą pojawił się już w tym ff. Forni to jedno z imion Odyna, oznacza "Starożytnego" czy coś takiego. Po polsku to kijowo brzmi więc, no, wiecie. Mittag to po dojczowemu środa, czyli dzień Odyna. I tak to.

Następne rozdziały będą utrzymane w podobnym klimacie jak ten - Susan/Rebecca będzie się szlajać po świecie szukając guza. 

No i to by chyba było tyle.
Do następnego! :*




czwartek, 21 stycznia 2016

1. My name is Hatred.

KSIĘGA CZWARTA

Eyes of Death


https://www.youtube.com/watch?v=bF5X_-gJa5c

My name is worthless as you told me I once was.
My name is empty cause you drained away the love .
My name is searching since you stole my only soul.
My name is Hatred and the reasons we both know. 


Peter patrzył przez szybę na leżącą w w przeciwległym krańcu sali kobietę. Z daleka nie widział zbyt dobrze, ale nie wyglądała na specjalnie pełną życia.
A tak bardziej precyzyjnie, to leżała nieruchomo.
Od pół roku.

Peter westchnął. Rozumiał Tony'ego. Po części. To znaczy, rozumiał że tak bardzo walczy o utrzymanie Susan przy życiu, ale nie rozumiał, dlaczego to robi.
Ta dziewczyna dosłownie - proszę wybaczyć - rozpieprzyła wszechświat. Terra oberwała najbardziej, to prawda, ale, kurde, nawet inne planety niebiorące udziału w wojnie wyglądają jakby przeleciało po nich stado Ronanów. Pieprzone stado. 

Peter odwrócił się i poszedł do swojego pokoju.

***

Bucky patrzył przez szybę na leżącą w przeciwległym krańcu sali kobietę. Widział dobrze. Jej serce ledwo biło.
Od pół roku.

Bucky oparł się czołem o szkło i zamknął oczy. Tak bardzo chciał tam wejść. Chciał trzymać ją za rękę. Jedyna osoba, której kiedykolwiek naprawdę ufał leżała umierająca, a on nie mógł nawet być wtedy przy niej. 
Była dla niego jak siostra.
A on był dla niej jak brat.
Bardziej niż Tony.
Wiedział o tym.

Bucky odwrócił się i poszedł do swojego pokoju.

***

Widziała stających kolejno za szybą ludzi.
Najpierw był Peter, ten facet, który próbował ją ratować.
Potem Bucky. Był smutny. Zrozpaczony.
Później przewijały się też inne osoby: Tony, Natasha, Bruce.
Każdy pełen innych emocji.
Nie patrzyła na nich. Miała zamknięte oczy. Jej świadomość była uśpiona. Ale czuła, jak przychodzą. Rozpoznawała ich, mimo, że żaden z jej zmysłów nie pracował. A przynajmniej żaden z tych, którymi dysponują normalni ludzie.

W jej głowie szalały myśli. Jej podświadomość malowała na wewnętrznych ścianach jej powiek obrazy nie tworzące żadnego sensu, ale wystarczające, by umiała wyciągnąć z nich wnioski.

W skroniach czuła pulsowanie wieży. Cała aparatura, która ją otaczała, wszystkie komputery stojące w pracowniach, każdy szept pracowników i odgłos uderzenia z sali treningowej. Wszystko to płynęło przez jej umysł, dając jej obraz tego, co dzieje się w Stark Tower.

Uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała, czy zrobiła to tylko mentalna część niej czy fizyczna także. Nie obchodziło jej to. Teraz była tylko umysłem, a ciało służyło jej wyłącznie do wykonywania poleceń. Znowu była taka, jaka się urodziła.

Wolna.

I tym razem nikt jej tego nie odbierze.

***

Tony po raz kolejny spróbował połączyć reaktor ze stojącym przed nim komputerem mimo iż wiedział, że i tak nic z tego nie będzie. Robił to tylko na pokaz.

Cały czas wmawiał sobie i innym, że praca nad nowymi modelami sztucznych inteligencji i ulepszaniem zbroi uspokaja go. Że tylko w swojej pracowni potrafi myśleć o czymś innym, niż o siostrze.

Ale zarówno on, jak i wszyscy jego współlokatorzy wiedzieli, że to jedna wielka ściema.
W momencie, kiedy Tony brał do ręki jakiekolwiek narzędzie, natychmiast zaczynał rozmyślać. Doszło już do tego, że uznał, że to wszystko rzeczywiście jest jego wina. Że mógł nie próbować jej pomóc na siłę i że to przez niego Sheera stawała się silniejsza.

Skarcił się w myślach. Przecież wszyscy wiedzieli, że to przez Lokiego. Gdyby go wtedy trzymano w celi, nigdy nie zobaczyłby Susan, a raczej Sheery. Nie wiedziałby, do czego jest zdolna i nie wybrałby sobie jej na pomocnika. Susan żyłaby szczęśliwie z Tonym, znalazłaby sobie chłopaka, stałaby się członkinią New Avengers i świat by ją kochał.

A nie nienawidził, jak teraz.

Tak, przez ostatnie kilka miesięcy Susan stała się czymś w rodzaju tarczy strzeleckiej dla dziennikarzy i polityków. Napisano tysiące artykułów o "demonicznej siostrze wizjonera Tony'ego Starka, która połączyła siły z jeszcze bardziej demonicznym bożkiem pogan by razem zniszczyć świat".

W związku z tym oczywiste było, że informacja o próbach wskrzeszenia Susan Stark musi być ściśle tajna. W przeciwnym razie zaraz znalazłaby się grupa idiotów, którzy chcieliby dokonać na niej linczu.

Rozmyślania Tony'ego przerwał dziwny dźwięk dochodzący z jego reaktora łukowego. Odłożył śrubokręt i postukał lekko w pierś. Brzęczenie ustało.

Wzruszył ramionami i ponownie przystąpił do pracy.
Nagle usłyszał niski, cichy głos:
- Jeg er edder.
Odwrócił się gwałtownie.
Nikogo za nim nie było.
- Kto tu jest? - Zapytał podniesionym głosem.
- Jeg er edder.

Tony dokładniej rozejrzał się po pracowni. Oprócz niego nie było w niej nikogo.
Zrozumiał, że dźwięk dochodził z wewnątrz jego głowy.



Kiedy wywnioskował, że słowa, które usłyszał, zostały wypowiedziane w jakimś skandynawskim języku, natychmiast pobiegł do Vision i kazał mu je przetłumaczyć. Wyczytywał on usłyszane przez Tony'ego słowa z jego pamięci, bo ten sam nie był w stanie ich powtórzyć. Już po pierwszym zdaniu przestało mu się to jednak podobać.
- Co jest? - zapytał Tony, kiedy Vision się skrzywił.
- Nic. Wydaje mi się, że rozumiem, ale zdanie nie ma sensu. Szkoda, że nie ma z nami Thora.
Vision bardzo lubił boga piorunów i ciężko przeszedł jego śmierć.
- Co znaczy to zdanie? - dopytywał Tony.
- Thor mi o tym mówił, kiedy spotkaliśmy się przez przypadek na bitwie pod Chicago. Jego oczy były wielkie jak spodki. Nigdy nie widziałem go tak przerażonego. W chwili, w której zabił Węża Midgardu, zobaczył jakąś kobietę. Stała kilkadziesiąt metrów od niego i patrzyła, jak Jormungand umiera u jego stóp. Opowiadał mi wtedy, że do niego mówiła, choć nie poruszała ustami. Mówiła... powiedziała mu dokładnie to samo co tobie.
- Czyli? - Tony zaczynał się niecierpliwić.
- "Ja jestem jadem."
Z początku Tony nic nie mówił.
- Nie rozumiem - powiedział w końcu.
- Chodzi o to, że według mitów Thor miał zginąć od jadu węża, którego zabił. Po prostu mieli załatwić siebie nawzajem, rozumiesz? Ale wąż go nawet nie dziabnął. Wtedy Thor zobaczył tę kobietę i usłyszał, jak mówiła mu, że to ona jest jadem - mówiąc mniej poetycko, że to ona go zabije. A wiesz przecież, kto zabił Thora.
- Sheera - wyszeptał Stark.
- Na polecenie twojej siostry.
- Uważasz, że to był jej głos? - Tony zdawał się być rozgniewany.
- Nic nie sugeruję, ale...
- Panie Stark! - przerwał mu Phil Coulson, wpadając z zadyszką do pomieszczenia.
- O Boże - stęknął Vision. Nie dlatego, że nie pozwolono mu dokończyć, tylko dlatego, że już wiedział, w jakiej sprawie przybiegł agent Coulson.
- Co się stało? - zapytał Tony, patrząc to na jednego, to na drugiego.
Coulson pooddychał ciężko jeszcze chwilę, po czym powiedział:
- Obudziła się.

***

Siedziała na łóżku patrząc martwym wzrokiem przed siebie. Nie była już taka spokojna i pewna siebie jak przedtem. Świat był inny. Obcy. Zapomniała już, jak wygląda z tej perspektywy.
Tony podszedł i usiadł koło niej na łóżku. Spojrzała na niego. Nienawidziła go jeszcze bardziej niż przedtem.
- Susan...
- Nie odzywaj się do mnie - przerwała mu. - Nie po tym wszystkim, co mi zrobiłeś.
Iron Man westchnął.
- O czym ty mówisz? Co tym razem ci zrobiłem?
- Jakim prawem decydujesz o moim życiu i śmierci?! - rzuciła się na niego. Lekarze siłą wciągnęli ją z powrotem na łóżko. - Za kogo ty się uważasz?! Za Boga? Skoro umarłam, to umarłam! Kto ci dał prawo do przywracania mnie do żywych?!
- Myślałem, że się ucieszysz. Każdy głupi by się cieszył, gdyby dano mu drugie życie.
- Ale ja nie jestem głupia, jak mam nadzieję że zauważyłeś. Siłą ściągnąłeś mnie z powrotem do tego całego gówna, w którym muszę cały czas się ukrywać i bać, czy przypadkiem zza rogu nie wyskoczy ktoś, kto będzie miał ochotę mnie nie tyle zabić, co zadać mi ból. Tam miałam spokój. Nikt  nie truł mi dupy.
- Żyjesz, Susan. Jesteś bezpieczna.
- Ja może i tak, ale moje zlecenie na ciebie dalej funkcjonuje. Więc dopóki ja jestem bezpieczna, ty jesteś zagrożony, i to poważnie.
- Zlecenie? - Zapytało z niedowierzaniem co najmniej kilku zebranych.
- Tak, zlecenie. Boże, wam się naprawdę wydawało, że wszystko o mnie wiecie. - Parsknęła szyderczym śmiechem.
- Susan, rozumiem, że jesteś zła za to, że próbowaliśmy cię leczyć bez twojej zgody i za wiele innych rzeczy, którymi nieumyślnie cię skrzywdziłem, ale nie ma potrzeby doszukiwać się teraz w każdej jednej wykonanej przeze mnie czynności próby zrobienia ci krzywdy. Jesteś moją siostrą.
- Nie nie nie, poczekaj. Ty chyba nie do końca zajarzyłeś. - Susan wstała. Ochroniarze dyskretnie przesunęli palce na spusty ich broni. - Ja nie jestem twoją siostrą.
- Boże, nie przesadzaj. Jesteś zła, rozumiem, nie chcesz mnie znać. Ale ja zawsze będę twoim bratem.
- Ale ty jesteś tępy. Mówię ci po raz kolejny, że nie jestem twoją siostrą. Udawałam.
W pomieszczeniu zapadłą cisza tak gęsta, że można by ją było kroić nawet najbardziej tępym nożem na świecie.
Susan westchnęła i obdarzyła Tony'ego najbardziej uroczym z możliwych uśmiechów.
- No cóż, chyba czas was wtajemniczyć. Nie nazywam się Susan Stark. To moje przybrane nazwisko. Wrażliwe osoby proszę o zajęcie miejsc siedzących. - Nikt nie usiadł. - Wasz wybór. Urodziłam się dwudziestego pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego roku jako najmłodsza z czwórki rodzeństwa. W wieku dwóch lat, zaraz po tym, jak moi dwaj najstarsi bracia zostali powołani do wojska w związku z wybuchem II wojny światowej, zostałam porwana i zabrana do Niemiec. Miałam zostać dzieckiem ważnego oficera armii niemieckiej, który bardzo chciał mieć córkę. Nazywał się Stark, ale nie miał nic wspólnego z twoją rodziną, Tony. Jego nazwisko czytało się po niemiecku, przez "sz". Myśleli, że jestem zbyt mała i że uda im się wpoić mi, że jestem ich biologicznym dzieckiem. Nie wiedzieli jednak, że mają do czynienia z mutantką. Moja moc pozwalała mi na wiele rzeczy, w tym na wykorzystywanie większej części mózgu niż przeciętni ludzie. Dzięki temu pamiętałam wszystko, co wydarzyło się od mojego urodzenia. Pamiętałam, jak naprawdę się nazywam, że nie jestem żadną Sanne Stark. Pamiętałam, że moi prawdziwi rodzice mieszkają w Ameryce, że moi bracia walczą z Niemcami na wojnie. Ale nic nie mówiłam. Myślę o Starkach jako o rodzinie w takim samym stopniu jak o moich biologicznych rodzicach.
Ukrywałam się ze swoimi zdolnościami, bo sama się ich bałam. Nie wiedziałam, co jestem w stanie robić. Do momentu, w którym spotkałam kogoś takiego jak ja.
Kiedy miałam szesnaście lat, przeprowadziliśmy się do Polski. Ze zmianą miejsca zamieszkania wiązała się też zmiana służących. Jak wszystkie wysoko postawione rodziny niemieckie, w domu usługiwali nam Żydzi. Wśród nich był jeden, który ciągle dziwnie mi się przyglądał. Któregoś dnia nakryłam go, jak używa swojej mocy. Zaprzyjaźniliśmy się, razem uczyliśmy się kontroli nad naszymi zdolnościami i ulepszaliśmy je. Kiedy w wieku dziewiętnastu lat wyjechałam na studia, a Erik miał trafić z powrotem do obozu, zabrałam go ze sobą. Mieszkaliśmy razem i pomagaliśmy sobie jak rodzeństwo. Ale wtedy sprawy zaczęły się komplikować. Jakimś cudem Hydra się o nas dowiedziała. Postanowili nas znaleźć i złapać, żeby móc przeprowadzać na nas eksperymenty. Rozdzieliliśmy się i już więcej go nie widziałam. Wiem tylko, że jemu udało się uciec, a mnie nie. Co prawda ukrywałam się dobre kilkadziesiąt lat i złapali mnie dopiero w dwa tysiące szóstym, ale... Długo się nie pokazywali i przestałam być czujna. Zaciągnęli mnie do siedziby Hydry i wyczyścili mnie ze wszystkich mutacji. W zamian za to wszczepili mi adamantium, które miało mi dać niezniszczalność i wieczną młodość, którą dotychczas gwarantowała mi moja mutacja.
Tam też spotkałam Bucky'ego i Natashę. To James pomógł mi dojść do siebie po koszmarze, który zapewniła mi Hydra. W dwa tysiące dziewiątym wypuszczono mnie do świata jako Królową Śniegu. Myślałam, że będzie dobrze. Na myśleniu się skończyło. W dwa tysiące jedenastym znowu zaciągnięto mnie na salę operacyjną i tam podano mi Gen Enigmy i DNA 27. Zmienili mnie w fizyczny obraz schizofrenika. Dali mi Sheerę.
Potem uciekłam. Przez jakiś czas mieszkałam u niewidomego faceta, który wyciągnął mnie z kosza na śmieci za jedną z restauracji w nowojorskim Hell's Kitchen. Znalazł mnie połamaną i ledwo żywą, bo przez przypadek zaplątałam się pod nogami jakiegoś grubasa, który okazał się bossem nowojorskiej mafii. A że grubas był drażliwy, to kazał mnie stłuc. Ja jeszcze nie umiałam wtedy kontrolować mojego nowego ciała, więc leżałam sobie tylko robiąc za worek treningowy. Po wszystkim zamieszkałam na pół roku u tego faceta. On studiował wtedy prawo, a ja mu pomagałam, jak mogłam, żeby mu się jakoś odwdzięczyć. Sprzątałam, gotowałam, chodziłam z nim na spacery, pilnując, żeby nie wlazł pod samochód. Lubiłam go. Ale Hydra znowu mnie znalazła. Dostałam zlecenie. Co śmieszne, zleceniodawcą okazał się właśnie ten grubas z Hell's Kitchen. Miałam zabić ciebie, Tony. Jako członkini Hydry miałam dostęp do wszystkich akt, więc sprawdziłam sobie, że tobie też odebrano siostrę, kiedy miała dwa lata. Znalazłam jej grób. Leży w Pradze, na miejskim. Prawdopodobnie próbowali jakoś ingerować w jej mutacje i nie przeżyła. W każdym razie stwierdziłam, że zbieżność nazwisk należy wykorzystać, i tak dostałam się do Stark Tower. Chciałam cię zabić od razu, co z resztą z całą pewnością pamiętasz. Wtedy powstrzymał mnie Loki. On zwiał, a ja przemyślałam sobie parę rzeczy. Doszłam do wniosku, że w Stark Tower, jako twoja siostra, jestem całkowicie bezpieczna. Hydra tu nie sięga. Nabajałam im, że mam trudności, w rzeczywistości nawet nie planując cię zabić. Musiałabym być głupia, żeby ugryźć rękę, która dawała mi jeść.
I tyle. resztę znacie. Możecie mnie teraz nienawidzić ile chcecie. Fury jak się dowie to pewnie odetchnie z ulgą. On od początku coś czuł. Kiedyś rozmawiał ze mną o tym, że jestem tyloma osobami na raz. A tu Wiedźmin, a tu Królowa Śniegu, zmiennokształtna, siostra Tony'ego. Powiedziałam mu wtedy, że nie wie o mnie jeszcze nic. Teraz powinien zrozumieć moje słowa.

Zapadła cisza. Długa, dzwoniąca w uszach cisza.
- To ty mówiłaś do Tony'ego, prawda? Te słowa po norwesku - odezwał się w końcu Vision. Mówił bardzo cicho.
- Tak. Kiedy przywróciliście mnie do żywych, odzyskałam swoje naturalne moce. Jestem w stanie kontrolować wasze umysły. Między innymi.

Iron Man odkaszlnął. Kiedy przemówił, jego głos się łamał.
- Kim jesteś? - zapytał. - Jak się nazywasz?
- Rebecca - odpowiedziała niemal od razu. Bucky jęknął. Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Tym razem jej uśmiech był szczery i ciepły. - Rebecca Barnes.



********************
No i tyle Drodzy Państwo w kwestii domniemanego marysueizmu Susan Stark. Chcielita, to mata.
Więcej informacji o przeszłości Rebecki znajdziecie w dodanym przez mnie wcześniej materiale dodatkowym :) Jest on dostępny na bocznym pasku w zakładce "Strony" ;)
Do następnego! :*