piątek, 26 czerwca 2015

6. Lady of Elements.

https://www.youtube.com/watch?v=KAeiATpNtys

"Na szlak moich blizn poprowadź palec,
By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór.
Otwórz te rany, a potem zalecz,
Aż w zawiły losu ułożą się wzór (...)
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte.
Przez gniew i smutek
Stwardniałe w kamień.
Rozpalę usta smagane wiatrem (...)
Nie wiem, czy jesteś moim przeznaczeniem,
Czy przez ślepy traf miłość nas związała.
Kiedy wyrzekłem moje życzenie,
Czyś mnie wbrew sobie wtedy pokochała?"


***


- Wasza Książęca Mość - przed Lokim pojawił się wysoki mężczyzna w asgardzkiej zbroi. - Wszechojciec prosił, abyś dziś nadzorował musztrę i szermierzy podczas ćwiczeń.
Kłamca wywrócił oczami. Znowu pół dnia z życia poszło się je... no.
Mimo to potulnie (prawie) poszedł za strażnikiem w kierunku placu treningowego.
***

- Wszechojcze - Baldur skłonił się. - Jeżeli pozwolisz, treningi żołnierzy będę nadzorował dziś razem z moim bratem. 
- Oczywiście, synu. 
Bóg piękna ponownie skłonił się, po czym odszedł.
Już za drzwiami zaczepił go strażnik, ten sam, który przed chwilą rozmawiał z Lokim.
- Załatwione? - Zapytał go Baldur?
- Tak, panie. Kłamca jest już na placu. Co z kobietą?
Blondyn uśmiechnął się do siebie. 
- Spokojnie. Już ja się nią zaopiekuję.

***

Susan była na skraju wytrzymałości nerwowej. Szarpała szczotką o włosy, warcząc przy tym przez zaciśnięte zęby.
- Jeżeli zaraz te gówniane kudły się nie rozczeszą, to, do jasnej cholery, przysięgam, że je zetnę na zero.
Włosy się nie rozczesały, ale spoko, Sigyn i tak nie miała serca ich ściąć. Groziła im tak średnio dwa razy dziennie. 

Po piętnastu minutach udało jej się doprowadzić je do jako takiego porządku (o ile porządkiem można nazwać to, że się napuszyły jak dupa pawia) i zająć się czymś bardziej pożytecznym.
To jest wybieraniem sukni.

Po kolejnym kwadransie zdecydowała się na pastelowo różową, zwiewną sukienkę, idealną na upały. 

W międzyczasie zdążyła zjeść śniadanie przyniesione przez straż. 
W momencie, kiedy kończyła żuć ostatni kawałek chleba (i zapinać naszyjnik), rozległo się pukanie do drzwi.

- Wejść - rzuciła, niespecjalnie zainteresowana sytuacją.
Drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do komnaty. Sigyn nadal nie zwracała na to uwagi. Dopiero, kiedy gość nie odzywał się przez dłuższy czas, odwróciła się, chcąc zapytać, o co chodzi.

Prawie podskoczyła, kiedy zobaczyła Baldura stojącego w odległości ledwie dwóch stóp od niej. 
Szybko jednak znów przybrała obojętny wyraz twarzy. A niech se gnojek nie myśli.

- Pani - Baldur skłonił lekko głowę.

W myślach Sigyn szalało tylko jedno słowo.
"Gaston Gaston Gaston Gaston Gaston".

- Wybacz, że przeszkadzam ci o tak wczesnej porze, ale usłyszałem, że twój mąż musiał zostawić cię samą ze względu na swoje obowiązki. Nie mogłem pozwolić, żebyś męczyła się sama w tej komnacie tyle czasu, więc przyszedłem... - Sigyn powoli przygotowywała wszystkie mięśnie do ucieczki przed, jak nazwała go w głowie, "tym zboczeńcem", kątem oka sprawdzając, czy drzwi tarasowe są otwarte. - ... by zabrać cię na spacer.
Sigyn odetchnęła głęboko, udając, że ziewa.
- Nie za bardzo chce mi się chodzić, Baldurze. Jestem zmęczona.
- Nalegam. Są miejsca w ogrodzie, które znam tylko ja, a zaręczam, że są one dużo piękniejsze, niż te, które pokazywał ci Loki.
Susan stwierdziła, że nie da rady zmusić go, żeby się jednak odpier-tego.
No i poszła, sierota jedna.

Gaston... Baldur znaczy, gadał jak najęty. Jakby na siłę chciał zainteresować Susan. A tu dupa, ona i tak go nie słuchała.
Po, jak zdawało się dziewczynie, pierdyliardzie minut Baldur zaproponował, żeby usiedli.
Zajęli miejsce na ławce i - o zgrozo - Gaston zamknął mordę.
Sigyn nie było jednak dane napawać się spokojem zbyt długo, ponieważ chwilę później poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie.
O to, to nie, pomyślała.
Gwałtownie zarzuciła nogę na nogę, udając, że to odruch.
Ale cholernik nie ustępował.
Jedna dłoń wróciła tam, gdzie była, a druga powędrowała na szyję bogini.
Zanim Susan zdążyła zareagować, już czuła nieprzyjemnie gorący oddech na szyi.
Bóg dobroci był uparty.
Ale Frozen była szybka. Mało tego, była szybką panią żywiołów.
Po zaciśniętych na karku Susan palcach przebiegły płomyczki ognia. Mężczyzna wrzasnął i odskoczył od Sigyn.
Ta wstała, spojrzała na niego z wyższością i powiedziała:
- Trochę mniej ognia, chłopczyku. Bo cię poparzy.
Po czym odwróciła się i odeszła.

***

- Servia?
- Tak, Księżniczko?
- Kiedy tata po nas przyjedzie?
- Niedługo.
- A mama będzie z nim?
- Tak, kochanie.

***

Sigyn czym prędzej pobiegła na plac, gdzie miał być Loki. Zobaczyła go rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Oboje stali z rękami założonymi za plecami, odwróceni tyłem do niej. Znajdowali się na wzniesieniu, a pod nimi trwał pokaz sił Einherjarów.
- Loki! - Susan podbiegła do męża. Kłamca spojrzał na nią zaskoczony.
- Co się stało, Sigyn? - zapytał zmartwionym głosem, delikatnie oplatając ramię wokół jej talii i nachylając się do niej, jak nauczyciel do dziecka, które właśnie przyleciało naskarżyć, że ktoś je pobił.
- Baldur. On coś kombinuje, musisz wracać do pałacu!
- O czym ty mówisz?
- Próbował... chyba chciał się bawić w odbijanie żon. Konkretnie jednej. Twojej.
Loki pobladł. Nie ze strachu czy niepokoju. Oj, nie. To była furia.
- Zaraz z nim porozmawiam, kochanie. Zrobił ci coś?
- Nie zdążył, bo go poparzyłam. Ale Loki, nie to jest teraz ważne. To, co ćwiczyliśmy... ja coś usłyszałam. Słyszałam jego myśli. On chce zrobić coś strasznego.
- Co konkretnie? - Kłamca już w ogóle nie przywiązywał uwagi do trwającego na dole pokazu.
- Nie wiem, nie mam nad tym jeszcze na tyle silnej kontroli. Wiem tylko, że musimy natychmiast znaleźć się w pałacu!
Loki patrzył na nią jeszcze przez chwilę, próbując opanować wściekłość.
Mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiał Loki, powoli odwrócił się w ich stronę. Sigyn poczuła, jak włoski stają jej na karku. Opanowała Sheerę już w pełni, ale wyzbycie się wilczych instynktów było znacznie trudniejsze i - przede wszystkim - niepożądane. nie podobał jej się. Nie podobało jej się to, że przez całą, raczej rozemocjonowaną rozmowę między nią a Lokim, ten dziwny facet ani razu na nich nie spojrzał. Dopiero teraz.
W ciągu ułamka sekundy jej podejrzenia spełniły się. Mężczyzna podniósł rękę ze sztyletem, mierząc w plecy Lokiego.
Nikt nie drgnął. Loki nawet nie wiedział, co się dzieje.
A ręka zamachowca powoli zeskorupiała, schnąc i pękając jak pozbawiona deszczu ziemia, po czym z okropnym odgłosem rozsypała się na kawałki.
Loki obejrzał się za siebie, po czym spojrzał na Sigyn z szokiem w oczach.
- Nie ma za co - rzuciła z półuśmiechem na ustach, po czym pociągnęła go za sobą do pałacu.

Całe zajście nie trwało więcej jak pół minuty.

***

Widok, jaki zastali w sali tronowej, sprawił, że Loki stanął jak wryty, lekko się chwiejąc, a dłoń Sigyn gwałtownie powędrowała do jej ust, zasłaniając je.

Przed schodami leżał nieprzytomny Odyn. Loki podbiegł do niego, sprawdzając puls.
- Zapadł w sen - wyszeptał. W jego głosie słychać było ulgę.
Susan też odetchnęła.

- Na twoim miejscu bym się nie cieszył, Loczku - usłyszeli z drugiego krańca sali.
Oboje odwrócili się w stronę głosu.
Baldur stał oparty szarmancko o kolumnę, z rękami założonymi na piersi i skrzyżowanymi nogami.
Na jego twarzy malował się podły uśmieszek.
- Odyn śpi, Thora nie ma, a ty jesteś poza kolejką do tronu. Więc kto jest teraz Wszechojcem?
Sigyn poczuła leciutki, zimny powiew powietrza od strony, z której stał Loki.
Spojrzała na niego. Po chwili przyglądania zrozumiała. "Jednak trochę to ja już go znam", pomyślała, chcąc się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymując emocje.
- Co, nie odpowiesz mi, braciszku? Taki z ciebie wielki magik, może teleportuj nam trochę śniegu z Jotunheimu, na pewno ci dadzą. Jesteś przecież ich książątkiem, n... - urwał. Urwał, bo poczuł zimne ostrze sztyletu na szyi.
- Tak ,jestem wielkim magikiem. I po raz kolejny dałeś się nabrać na najprostszą iluzję, braciszku.
- Nic mi nie zrobisz, bękarcie! Nie możesz...
- Chyba nie znasz definicji słowa "bękart", Baldurku.
- Tylko jemioła może mnie zabić! Matka o to zadbała!
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał śmiech Lokiego. Ironiczny spływający jadem.
Susan również się uśmiechnęła. Widząc spojrzenie Kłamcy skierowane w jej stronę podeszła bliżej.
- Ach tak, Baldurku - powiedział Loki, udając głos człowieka, które niecny plan właśnie spalił na panewce. - Zapomniałbym.
Po raz kolejny spojrzał na Susan, zadając w myślach pytanie.
"Na pewno?"
Susan odruchowo potarła się po od niedawna znów noszonym medalionie łączącym jej umysł z głową Lokiego.
"Tak, Loki. Będzie wyjebiście, zobaczysz."
Kłamca gwałtownie odstąpił od Baldura, śmiejąc się pod nosem z tego, co powiedziała Susan. Zawsze bawiło go, gdy przeklinała.
Bóg piękna zachwiał się, ale zaraz wyprostował plecy i uniósł podbródek w triumfalnym geście.

I tak już mu zostało, bo nienaturalnie ogromna gałąź jemioły przebiła mu się przez podgardle, przechodząc na wylot całą czaszkę i rozłamując szew między kością ciemieniową a czołową. Następne gałęzie zaczęły wyrastać z posadzki i wbijać się to w serce, to w gardło, to w brzuch Baldura.

Bóstwo wydało ostatni, świszczący oddech, a Sigyn opuściła ręce. Jemioła przestała rosnąć.
Pani żywiołów spojrzała na zawieszone na gałęziach ciało Baldura z wyższością.

W końcu Loki przerwał ciszę.
- No to mamy Ragnarok.


***************************
No hej.
Długo mi to szło, wiem, ale ludzie!
Zrobiłam Wam Ragnarok!
:***

sobota, 6 czerwca 2015

5. Goddess

https://www.youtube.com/watch?v=_jKjTNu6iQA

***

- "Wszyscy nieśmiertelni patrzyli na parę idącą w stronę tronu, na którym siedział Wszechojciec. Mężczyzna, szczupły i wysoki, o czarnych włosach i lodowych oczach. Obok niego średniego wzrostu szatynka, chuda, ale w piękny sposób. Z oczami o granatowych tęczówkach, gdzieniegdzie poprzecinanych srebrnymi nićmi.
Ubrani byli odświętnie. On w granatową szatę, skrojoną idealnie na jego ciało. Ona... ona miała na sobie chabrową suknię, całą wyszywaną drobniutkimi, jednokolorowymi kwiatkami, skupiającymi się gęsto na górze i rozrzedzanymi w połowie nóg. Suknię z długim trenem. Suknię idealnie pasującą do kostiumu mężczyzny.
Na szyi miała kolię z kryształów i szafirów, lśniącą tak, jakby utkana była z gwiazd. Na prawej ręce błyszczał pasujący do niej pierścień.
Wierzch jej włosów uczesany był w koronę, duża jednak część pozostawała luźno puszczona na plecy.
Zatrzymali się przed tronem i skłonili się równocześnie. 
Wszechojciec wstał i podszedł do nich. 
Po odprawieniu głównej części ceremonii podał parze ozdobną szkatułę. Szkatułę, w której były delikatne, raczej skromne obrączki. Dla mężczyzny była ta grubsza, wykonana w całości z asgardzkiej platyny. Ona dostała węższą, z tego samego kruszcu, jednak z cienką nitką midgardzkiego różowego złota.
Założyli je sobie na palce. Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. 
Odyn machnął dłonią w stronę czekających po bokach dwóch służących.
Nadeszli, każdy z koroną na rękach.
Wszechojciec nałożył większą, pełną koronę na głowę klęczącego mężczyzny. We włosy kobiety wpiął pasujący diadem. Drobny, ale piękny.
Następnie przemówił: 
"Od dzisiejszego dnia, odkąd stałaś się księżną Asgardu, będziesz posiadała moc bogini. Mianuję cię boginią wierności i poświęcenia. Władaj swą domeną dobrze. Może się ona zamienić w niebezpieczną broń, jeśli tylko tak nią pokierujesz. Uważaj więc na swe czyny. Oprócz tego dostajesz we władanie ogień, wodę, ziemię i powietrze, którymi jesteś, i które są tobą. Nadaję ci imię Sigyn, oznaczające Dawczynię Zwycięstw. "
I tym samym Loki, bóg kłamstw i chaosu, i Sigyn, bogini wierności i poświęcenia, stali się małżeństwem, księciem i księżną Asgardu.
Odyn nie wiedział jeszcze, że uczynił boginią Śmierć we własnej osobie."

- Koniec? - zapytał mały, czarnowłosy chłopczyk, ziewając przeciągle.
- Tak.
- Łoo, wreszcie. Strasznie nudne bajki opowiadasz, Servia.
- To nie bajka, książę. To się naprawdę wydarzyło.
- A skąd wiesz, że ta cała Sigyn to Śmierć?
- To przenośnia. I nie wiem. Ja przeczuwam. Idź już spać.
- Servia? - odezwała się bardzo podobna do chłopca dziewczynka.
- Tak, księżniczko?
- Kiedy tata po nas przyjedzie? Nudzi mi się tu. 
- Niedługo. - Servia pogłaskała dziewczynkę po zdrowym policzku, starając się nie patrzeć na ten drugi, o skórze szarej jak papier, tuż przy oczach ciemniejącej, jakby osmolonej. 
- A braciszek?
- Niedługo będziesz mogła go zobaczyć. Idź już spać, jest naprawdę późno.
- Dobranoc, Servia.
- Dobranoc.


Servia wyszła z komnaty i zamknęła za sobą drzwi. Kochała te dzieci niemal jak własne, opiekowała się nimi, odkąd się narodziły. Ale przebywanie z nimi napawało ją strachem. 
Była wieszczką. Wiedziała, czego dokonają, jak dorosną.
I nie chciała myśleć, do czego będą zdolne już za kilka lat.

***

- Panie Stark.
- Tak, Jarvis?
- Pan Thor przybył.
- W porządku. Wpuść go.

Tony właśnie składał coś w swojej pracowni, kiedy Thor wszedł do pomieszczenia witając się głośno.

- Wiesz, co szykuje twój brat? - Zapytał Tony, nie odrywając wzroku od śrubki, którą właśnie przykręcał.
- A powinienem?
Stark gwałtownie opuścił ręce, które bezwładnie opadły na stół i uniósł oczy do nieba.
- Nie, broń Boże. Po co miałbyś się interesować działaniami swojego pieprzniętego brata, o którym wiesz, że wywoła międzyplanetarną wojnę. Pytałem dla jaj.
Thor przez dłuższy czas nie odpowiadał. Dopiero po chwili powiedział bardzo cichym głosem:
- Nie jest aż taki pieprznięty.
Tony parsknął.
- Ależ wcale. Ale, wracając do twojej niewiedzy na temat jego planów, pozwól, że ci objaśnię. Koziorożec ma w planach urządzenie nam piekła. Ogarnie sobie jakieś potwory i ich na nas poszczuje, a oni rzucą się na Ziemię i nas zabiją. - Ostatnie zdanie Iron Man wypowiedział słodziutkim głosem, którego zwykle używa się do sformułowania "Żyli długo i szczęśliwie".
- Chodzi ci o Ragnarok? - zapytał Gromowładny.
- Nie, o ten tort, który spaliłeś miesiąc temu. Przyjdą potwory i zjedzą spalony tort, to miałem na myśli.
- Przestajesz być śmieszny, Żelazny Człowieku. Mów do mnie jak trzeba, twoje ironiczne teksty są irytujące.
- Wybacz, książę. - Tony skłonił się. - Chcę cię tylko prosić o jedną rzecz. - Podszedł do Thora. - Żeby Susan walczyła po naszej stronie. Tylko wtedy ma szansę na przeżycie.

***

Po komnacie Lokiego i Sigyn rozniósł się dźwięk pukania do drzwi. Z kolei od strony pary leżącej twarzami w poduszkach dobiegł stłumiony jęk rozpaczy.
- Sigyn, błagam, ulituj się i otwórz.
- Dlaczego ja?
- Ty masz bliżej.
Bogini wydała z siebie kolejny zrezygnowany dźwięk i wstała, powoli podchodząc do drzwi.
- Co mam im powiedzieć?
- Że umarłem.
Sigyn otworzyła wrota, wyglądając lekko na korytarz.
- Pani...
- Loki kazał przekazać, że nie żyje. - Przerwała strażnikowi, po czym trzasnęła mu drzwiami przed nosem.
W momencie, kiedy kładła się do łóżka, pukanie rozległo się znowu.
- No teraz to przesadzili. - warknęła i szybkim krokiem ponownie podeszła do drzwi.
Otworzyła je zamaszyście.
 - Czy ja wam nie powiedziałam wyraźnie, że... - Urwała na widok stojącego przed nią Odyna. -Wybacz, panie. - Skłoniła się lekko.
- Witaj, Sigyn.
Wszechojciec bezceremonialnie wpakował się do komnaty. Loki, wykazując się godnym podziwu refleksem, rzucił na pomieszczenie szybką iluzję, żeby ukryć porozrzucane na podłodze księgi, papiery i jakieś osiem sukienek, które leżały tam od czasu ostatniej większej imprezy w Asgardzie, kiedy to Sigyn nie mogła się zdecydować, którą z nich wybrać.
- To nie mogło poczekać, ojcze? - Loki wymownie spojrzał na Odyna.
- Nie. Zdaje się bowiem, że zapomniałeś o czymś ważnym.
- Nie rozumiem. A to znaczy, że rzeczywiście zapomniałem.
- Dziś do Asgardu przyjeżdża twój brat.
Loki pobladł.
- Thor? - zapytała Sigyn, patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Gorzej. Baldur.

***

Cała rodzina królewska, czyli jakieś trzy osoby, bo Thor nadal urzędował w Midgardzie, stała teraz na dziedzińcu oczekując przybycia Baldura, boga dobroci i piękna, którego Loki opisał Sigyn jako wcale nie aż tak pięknego.
Kłamca był wyraźnie zdenerwowany. Kiedy Susan zapytała go, dlaczego nigdy nie mówił jej, że ma drugiego brata, odpowiedział, że nienawidzi go jeszcze bardziej niż Thora, i to w sumie dziewczynie wystarczyło.

Nie czekali długo. Zaledwie po kilku minutach oczekiwania zobaczyli nadjeżdżającą Bifrostem grupę mężczyzn.
Na czele, siedząc na białym koniu, jechał młody blondasek, z pseudo-uwodzicielsko zarzuconym lokiem, dziecięcymi oczami i pewnym siebie uśmieszku. Łatwo się było domyślić, że to jest właśnie ten, na którego czekali. Sigyn szybko podsumowała Baldura w głowie, że rzeczywiście wygląda jak Ken, i że wcale nie jest przystojny. Przynajmniej według niej, bo pewnie połowa ziemskich nastolatek, gdyby tylko wiedziała o jego istnieniu, miałaby baldurowy plakat nad łóżkiem.

Mister Asgardu zsiadł ze swego jakże szlachetnego wierzchowca i skłonił się w ten sam irytujący sposób, co wszyscy odpicowani antybohaterowie Disney'a, Gastona wliczając. W ogóle on cały wyglądał jak przefarbowany Gaston.
Lekkim krokiem godnym tych, których na Ziemi określa się mianem części roweru służącej do jego napędzania podszedł najpierw do Odyna, skłaniając się lekko i ciepło się z nim witając. Potem spojrzał na Lokiego i - w sposób przerysowany i ociekający posłodzonym jadem - uścisnął go. Na koniec jego wzrok powędrował na Sigyn.
Bez krępacji otaksował boginię wzrokiem, na co Loki odpowiedział mocniejszym ściśnięciem dłoni swojej żony.
- A któż to? - zapytał głosem, który sprawił, że Susan naprawdę zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie na nim wzorowali tego cholernego Gaston.
Kłamca już otwierał usta, żeby pojechać po nim jakimś pociskiem, ale Odyn (niestety) go uprzedził.
- To Sigyn, żona Lokiego. Bogini wierności i oddania, a także pani żywiołów.
Twarz Baldura przybrała lekko zszokowany wyraz. Spojrzał na Lokiego, z niemym zapytaniem, jak to jest, do licha ciężkiego, możliwe, że ma żonę, na co ten odpowiedział tylko zadziornym, również niemym "szach mat", wypowiedzianym za pomocą ruchów brwi.
Baldur otrząsnął się i podszedł do kobiety, gwałtownym ruchem wyrywając dłoń Sigyn z uścisku Lokiego i podciągając ją sobie pod twarz, całując przeciągle.
- Miło mi cię poznać, pani. Cieszy mnie, że mój mały braciszek znalazł szczęście u tak pięknej kobiety, jak ty. Wybacz jednak ciekawość, ale nigdy nie widziałem cię w Asgardzie. Skąd jesteś?
Susan dyskretnie wytarła oślinioną dłoń w plecy Kłamcy.
- Z daleka. Nie jest istotne skąd dokładnie.
- Dla mnie jest - Ton głosu mężczyzny nabierał nachalnego brzmienia.
Odyn wyczuł nadchodzący wybuch agresji, nie będąc co prawda pewnym, czy nadejdzie ze strony Lokiego, czy Sigyn. Zaproponował więc:
- Udajmy się na ucztę.
Taaa, jedzenie lekarstwem na wszystko.

***

- Miałeś rację, że dupek. - Powiedziała Sigyn, rzucając się bezwładnie na łóżko.
- Prawda? Sierota jak ich mało. Nie wiem, co odbiło Odynowi, że go przyzwał. Mam dziwne przeczucie, że robi mi to na złość. - Głos Lokiego był monotonny i cichy. Sam bóg kłamstw był za bardzo zajęty rozpinaniem guzików przy swojej szacie, żeby skupić się na wkładaniu emocji w słowa.
- Igra z ogniem.
Loki zamarł. Powoli odwrócił się w stronę swojej żony. Patrzyła na niego ciemnymi oczyma, niby wyczekująco, ale też... wyzywająco. Kłamca miał problem z ustaleniem, czego wyczekuje i na co go wyzywa, biorąc pod uwagę fakt, że siedziała na łóżku.
- Co powiedziałaś?
- Że Odyn igra z ogniem wzywając tu Baldura. Dobrze wie, jak brzmi przepowiednia, a kto jak kto, ale on nie powinien jej lekceważyć.
Loki patrzył intensywnie w oczy Susan. Nie odwróciła wzroku. Wytrzymała.
Podszedł do niej i przysiadł bokiem na łożu, jedną nogę kładąc na pościeli, a drugą zwieszając bezwładnie.
Chwycił pasemko włosów Sigyn i zaczął obracać je między palcami.
- Może i tak. - wydawał się zamyślony, skupiony na kosmyku w jego dłoni  - Ale nie tylko on. - Dokończył powoli, przeciągając sylaby.
Teraz to on patrzył na nią wyzywająco, a usta układały mu się w niemal uwodzicielski uśmiech.

***

Baldur spacerował po ogrodzie. Ciszę przerywały tylko co jakiś czas wybuchy śmiechu w Głównej Sali i hukanie sowy, szukającej ofiary w ciemnościach.
Chodził bez celu w kółko. Czekał na kogoś.
W końcu przyszedł. Zakapturzony i przygarbiony. Skryty w cieniu.
Wewnątrz pałacu rozbrzmiała muzyka, przytłumiona lekko odległością dzielącą mężczyzn od Sali.
Baldur zrozumiał tylko mniej więcej, że pieśń traktuje o wietrze.
Jak na zawołanie, zerwał się wicher, który stopniowo przeradzał się w silny wiatr.
- Panie. - powiedział zakapturzony mężczyzna. - Wzywałeś mnie.
- Tak, Fyc'hean. Wzywałem. Jak przedsięwzięcie? Wszystko gotowe?
- Prawie, Wasza Miłość. Musimy tylko załatwić jedną rzecz.
- Jaką?
- Księżniczkę.
- To znaczy?
- Ani jej, ani księcia nie może być wtedy w pałacu. Mogą wykryć spisek.
- Nie używaj tego słowa. Tutaj nie można bezpiecznie się wypowiadać. Podsłuchy są wszędzie, korytarze niosą strasznie, a pachołkowie jeszcze straszniej.
- Tak jest, panie.
- Ja zajmę się Sigyn. Ty spróbuj przepędzić Lokiego.
Zakapturzony mężczyzna skinął głową i odszedł.
Baldur spojrzał w niebo.
Najstarszy syn. Najstarszy dziedzic. Najstarszy książę.
Nowy Wszechojciec.

********

No więc kóniec. Jak pewnie zauważyłyście (liście?) zbliżamy się do Ragnaroku. Osoby, które nie czytały mitologii nordyckiej (ani wikipedii na jej temat) informuję:
1) Baldur to brat Thora i - tak jakby - Lokiego. Nie znalazłam informacji, czy jest starszy czy młodszy, więc zrobiłam tak, że jest starszy, hehe.
2) Igranie Odyna z ogniem polega na tym, że według mitologii gdy Loki zabije Baldura, to zrobi się takie jakby oficjalne rozpoczęcie Ragnaroku czy coś, a Loki z Baldurem się bardzo nie lubią.

+Wybaczcie mi, że nie zrobiłam sceny "możesz pocałować pannę młodą" ani nie opisałam wesela, ale uznałam, że to będzie takie strasznie kanonicznie i skoczyłam se kilka tygodni do przodu, a co.

Miłego czytania, chociaż skoro czytacie to, to pewnie już skończyłyście (liście again) czytać, bo to kóniec jest właśnie.
Nie słuchajcie mnie, jest późno, a ja mam Wiedźmin Feels, bo skończyłam "Sezon Burz".

To papa :*