R - Materiał dodatkowy.


R




Cut me open and tell me what's inside.
Diagnose me 'cause I can't keep wondering why
And no it's not a phase 'cause it happens all the time
Start over, check again, now tell me what you find.

'Cause I'm going out of frequency
Can anyone respond?

It's like an avalanche
I feel myself go under.
'Cause the weigh of it's like hands around my neck.
I never stood a chance
My heart is frozen over
And I feel like I am treading on thin ice.




Bucky usłyszał wrzaski i dźwięki rozbijanych o ścianę ciężkich przedmiotów dokładnie w momencie, kiedy miał zamiar iść spać. Była szósta rano - jego pora. Sen w nocy nie wchodził w grę. W ciemnościach było za dużo przestrzeni, a ta z kolei kojarzyła mu się z pustką, jaką miał w głowie na miejscu swoich wspomnień.
Niechętnie wstał z pryczy, która ponoć miała służyć mu za łóżko i wyszedł ze swojej celi, która niby miała być pokojem.
Skierował się do bramy głównej. Znał główną placówkę HYDRY na pamięć i wiedział, którędy pójść, żeby dotrzeć na miejsce jak najszybciej.

Kiedy szedł, kilka razy mijali go agenci i żołnierze biegnący w popłochu do centrali.
Coraz mniej mu się to podobało. Rzadko kiedy zdarzało się, że w HYDRZE wybuchała taka... niemalże panika.
I wtedy rozdzwonił się alarm.
Długa, wyjąca syrena.
Trzy powtórzenia.
Wróg wewnątrz.

Bucky ruszył biegiem. Wiedział, że alarm ma jakiś związek z dźwiękami, które przed chwilą słyszał.
Wpadł do pierwszego korytarza - miejsca, w którym wszystkich przychodzącym z zewnątrz sprawdzało się i przeszukiwało.

James był przyzwyczajony do raczej krwawych miejsc walki, do walających się tu i ówdzie flaków i kończyn, no i w sumie takiego właśnie widoku się spodziewał. A tu co?
Ekhem. Gówno.

Na ziemi owszem, leżało kilkunastu strażników i dwóch lekarzy, wszyscy w najlepszym wypadku dogorywający, ale jedyne obrażenia, jakie mieli, to małe czerwone otworki w kształcie kółka na ich piersiach.
Pośrodku okręgu utworzonego przez ciała stała kobieta. A raczej dziewczyna. Miała nie więcej jak szesnaście lat. Była niska, chuda jak badyl i wyglądała jak spełniony morderca.
Patrzyła na niego spode łba. Z początku wpatrywała się w jego oczy, ale potem jej wzrok przeniósł się na ramię. Przechyliła lekko głowę, jak zwierzę, które upatrzyło sobie ofiarę. Kosmyk sięgających obojczyków, złotych włosów musnął lekko jej policzek.
Bucky ruszył w jej stronę, zanim dała jakąkolwiek oznakę ataku.
Nie zdążył zrobić kilku kroków, kiedy nagle stanął jak wryty. Poczuł ucisk na metalowym ramieniu. Najpierw lekki, potem coraz mocniejszy.
Wrzasnął, kiedy jeden z segmentów wgniótł się do środka.
To właśnie była wada metalowego ramienia. Niby niezniszczalne, super nowoczesne, srutututu, ale bolało jak każde jedno pieprzone ramię.
Kolejne elementy wgniatały się jeden po drugim.
Zimowy Żołnierz upadł na podłogę.
Wtedy ból ustał.

Ale nie dlatego, że to pożal-się-Boże-dziewczę ulitowało się nad jego smutnym losem.
To pożal-się-Boże-dziewczę leżało twarzą w podłodze ze strzałą od kuszy wbitą w plecy.
Bucky zaczął rozmyślać o tym, kto do cholery w dzisiejszych czasach używa jeszcze kusz. Nawet w jego czasów taki sprzęt to już był stary rupieć.
Nie zdążył jednak do końca wykminić rozwiązania owej zagwozdki, gdyż iż ponieważ stracił przytomność.

***

Otworzył oczy tylko po to, by zaraz znowu je zamknąć. Za jasno.
Już wiedział gdzie był. Skrzydło szpitalne.
Spojrzał w lewo.
Fakt numer jeden: ręka naprawiona.
Fakt numer dwa: w łóżku obok leżał nie kto inny jak pożal-się-Boże-dziewczę.

Bucky wstał odpinając przy okazji trzy kabelki wyłażące mu z grzbietu dłoni, zgięcia łokcia i ze skroni.
Podszedł do dziewczyny.
Była ładna. Bardzo ładna. Nawet nos, który dla niewprawionego oka wyglądał jak co najmniej ze dwa razy złamany. On widział, że nos nie był złamany ani razu. On był po prostu krzywy. Co prawda nie tak strasznie krzywy, jak u babyjagi w bajkach, al taki jakby... o, jakby ktoś mocno przyłożył dziewczynie centralnie w jej okulary.
Wokół skroni nastolatki owinięty był kilka razy jakiś żelazny drut. Rdzawobrązowy połysk zdradzał, że wykonano go z dwimerytu - materiału blokującego magiczne i paranormalne zdolności osoby, która go nosi.
- Nie uciekaj z Hydry, mówili. Będzie fajnie, mówili - mruknął pod nosem.
Pewnie dadzą małą do Red Roomu, jak inne nierozgarnięte psychopatki z predyspozycjami na żywą maszynkę do robienia rozpierduchy.

Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Gwałtownie, jakby obudziła się z koszmaru. Widział w jej oczach, że znowu próbuje zrobić mu krzywdę swoimi zdolnościami. Widział też, jak zaczyna ją szlag trafiać, że nie może.
- Spokojnie - powiedział. - Nie zrobię ci krzywdy.
- Wszyscy tak mówią - warknęła. - Co oni mi zrobili?
- Nic ci nie zrobili. Strzelili do ciebie z kuszy, bo miałaś fiksa, a potem owinęli ci głowę drutem, żebyś go aby znowu nie dostała.
Ups. Jedno zdanie za dużo.
Dziewczyna chwyciła drut na czole i usiłowała go zerwać. Bucky wygiął jej ręce do tyłu. Bez swoich mocy była słaba i wątła jak listek na wietrze.
- Uspokój się. Jak będziesz się rzucać, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
Ku jemu zdziwieniu, jego słowa podziałały. Niemal poczuł, jak rozluźniają się jej mięśnie. Puścił ją. Odwróciła się twarzą do niego.
- Kim jesteś? - Zapytał.
Zawahała się.
- Jestem... Canis.
- Canis? - Parsknął.
- Coś ci się w tym nie podoba? - Syknęła zadziornie.
- Nie, skądże znowu. Po prostu... ale tak na serio, kto ci wymyślił takie debilne przezwisko?
- Nie jest debilne. Do łacińska nazwa...
- Na psowate, wiem. Zdajesz sobie sprawę, że ktoś, kto cię tak nazywa, może przekazywać ukrytą wiadomość? Bo wiesz. Jesteś kobietą, prawda? Znaczy, dziewczyną. Canis to psowaty. A samica psa to...
Uderzyła go w pierś. Nie zrobiło to na nim specjalnego wrażenia.
W związku z tym dała mu z liścia, co, prawdę mówiąc, trochę go zdziwiło.
- Mówiłem ci już, żebyś się opanowała. Ja po pracy jestem raczej łagodny, ale pozostali tutaj są w pracy permanentnie. Nawet jak śpią to są w pracy. A, jak już zdarzyło mi się napomknąć, członkowie HYDRY są łagodni tylko po pracy.
Spojrzała na niego wilkiem.
- Pytałem, kim jesteś. Podaj mi imię. Takie coś przed nazwiskiem.
Znowu milczała.
W końcu odetchnęła głęboko.
- Susan.
- Bucky.
Popatrzyła na niego.
- Co się teraz ze mną stanie? Co ze mną zrobią?
- Nie wiem. Zależy od tego, dlaczego wybrali właśnie ciebie. Przyprowadzają tu dużo dziewczynek, ale zwykle trochę młodszych. W tym wieku już za dużo nie będą mogli z tobą zrobić. Należy więc wnioskować, że masz w sobie coś, czego potrzebują.
Znowu nie odpowiedziała. Bucky zauważył, że potwornie dużo milczała.
- Wiesz, co to może być? - Usiłował podtrzymać rozmowę.
- Tak - wyszeptała. - Pomóż mi stąd uciec, błagam.

***

Chciał jej pomóc. Ale nie mógł. Sam chętnie by się z nią zabrał. Ale tego też nie mógł.
Placówka HYDRY była strzeżona lepiej niż najlepiej strzeżone więzienia świata. Nikt stąd nie wychodził bez wiedzy dyrektora, chyba że w czarnym worku. A i o tym zwykle dyrektor wiedział.

Niedługo po ich rozmowie dziewczyna zniknęła. Wiedział, że nadal jest gdzieś w budynku, ale jej nie widywał. Czasami tylko słyszał plotki o jakiejś okropnej bachorzycy zmuszającej ludzi do zabijania siebie nawzajem.
Tak, to właśnie robiła. W pierwszy dzień, wtedy, kiedy znalazł ją otoczoną trupami, też to zrobiła. Myślami zmusiła ludzi do wystrzelania siebie jak kaczki.

Mijały tygodnie, a doniesienia o atakach Susan pojawiały się coraz częściej. Najwyraźniej jej umysł przyzwyczaił się do dwimerytu i nauczył się go ignorować, tak jak bakteria uodparnia się na antybiotyk. Nigdy jeszcze nie słyszał i jakiejkolwiek istocie, która umiałaby uodpornić się na dwimeryt. To było po prostu niewykonalne. Aż do teraz.

Pewnego dnia jednak wszystko się skończyło. Wtedy też po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się ją zobaczyć.

Ciągnęli ją gdzieś, a ona płakała. Wyła i wrzeszczała, rzucając najbardziej przerażające groźby, jakie James kiedykolwiek słyszał. A był na wojnie, więc gróźb się nasłuchał.

Zrobiło mu się jej żal. Ciągnęli ją po ziemi jak worek ziemniaków, zwieszającą się na trzymanych przez nich w nadgarstkach ramionach, tyłem do kierunku, w którym zmierzali.

Bucky domyślał się, dokąd ją biorą. Ale nie miał najmniejszego pojęcia, po co.
Poszedł za nimi. Kiedy Susan go zauważyła zaczęła błagać go o pomoc. Zatrzymał się. Chciał jej pomóc. Już prawie ruszył w jej stronę, kiedy zatrzymała go czyjaś dłoń na jego ramieniu.
Odwrócił się. Susan wrzasnęła głośniej.
Za jego plecami stał dyrektor.

Zanim zdążył stoczyć wewnętrzną walkę z samym sobą, dziewczyna zniknęła za rogiem razem z oprawcami, a jej krzyki zaczynały powoli cichnąć.

***

Dzień później udało mu się podpytać jedną z pielęgniarek o to, co stało się z Susan. Oczywiście nie użył jej pełnego imienia. Domyślał się, że nie zdradziła go nikomu oprócz niego.
Pielęgniarka powiedziała mu, że operacja dziewczyny nadal trwa.
James zaczął poważnie martwić się o przecież obcą mu dziewczynę. Co oni jej tam robili, że operacja trwała już od ponad doby?

Przychodził do pielęgniarki codziennie. Drugiego dnia dowiedział się, że operacja dopiero co się skończyła. Trzeciego, że Susan jest jeszcze nieprzytomna. Czwartego, że jest już w swoim "pokoju".
Wyciągnął więc od pielęgniarki informację, która cela należy do dziewczyny.

Niechętnie udzielona odpowiedź wskazała mu małą kanciapkę na minus piętnastym piętrze - ostatnim najniższym, nie licząc bunkru i spiżarni.

Udał się tam mając nadzieję, że małej psychopatce nie stało się nic złego.
Kiedy wszedł do jej celi, nadzieja natychmiast zniknęła.

Siedziała skulona w rogu pokoju, twarzą do ściany, z kolanami podciągniętymi pod brodę i oplecionymi ramionami.
Jej skóra była blada jak śnieg, a włosy zrobiły się matowe i jakby poszarzałe.
- Susan? - odezwał się niepewnie.
Nie odwróciła się.
Podszedł do niej i odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. na policzkach miała wyraźne ślady zaschniętych łez. Jej oczy były podkrążone, sine i smutne.
Nie, "smutne" to złe określenie.
W nich było szaleństwo.
Takie spojrzenie miał jego kolega z liceum. Kolega, u którego po drugiej klasie zdiagnozowano schizofrenię i skrajną depresję.
Usiadł koło niej i niemal siłą przytulił ją do siebie. Natychmiast oplotła go ramionami, chowając twarz w jego długich włosach, opierając ją o zgięcie jego szyi.
Zaczęła płakać.
- Co się stało? - zapytał szeptem.
- Zabrali - odpowiedziała. - Zabrali mi to.
- Co zabrali?
- Wszystko.

***

Został z nią w nocy. Siedział przy jej pryczy, uspokajając ją za każdym razem, gdy zrywała się ze snu.

Następnego dnia dowiedział się, że ma ją zabrać do Red Roomu. próbował im powiedzieć, że ona nie może tam iść, że jest w tragicznym stanie...
...Ale nie słuchali. Zaniósł ją więc na rękach do ogromnej sali, w której już czekało na niego osiem innych dziewcząt.
U tych młodszych, które były w HYDRZE krócej, pojawienie się nowej wywołało zaciekawienie. Starsze, już porządnie wyprane z wszelkich emocji, nawet nie podeszły.
Postawił Susan na nogi i delikatnie ją puścił. Natychmiast poleciała w dół.
Chwycił ją w ostatniej chwili.
- Wyjdźcie - zakomenderował.
Kiedy drzwi za uczennicami zamknęły się, James zmusił Susan do spojrzenia na niego.
- Susan, posłuchaj. Wiem, że jest ci ciężko. Mnie też było, kiedy obudziłem się z metalową ręką, dowiadując się, że jestem nie w latach czterdziestych dwudziestego wieku, a w wieku dwudziestym pierwszym. Też nie jadłem, nie mówiłem, nie ruszałem się. Udawałem martwego licząc, że dzięki temu rzeczywiście umrę. Ale wtedy oni zaczęli mnie zmuszać. Tłukli mnie jak tylko mogli, podłączali ramię do prądu, wiedząc jak dobrze przewodzi. Za każdym razem, kiedy udawało mi się przypomnieć jakikolwiek fragment mojego życia, usuwali mi pamięć. Za każdym. Jednym. Razem.
Zrozumiałem, że jeśli chcę żyć, to muszę im się poddać. Nie było innej opcji. I tobie też radzę to zrobić. Zostałaś przydzielona do Red Roomu. Wyszkolę cię tu na zabójczynię. Będziesz silna, szybka i zwinna, nie będziesz się niczego bała. Ale tylko jeśli będziesz współpracować.
Jak widzisz, są tu małe dzieci. Ja mogę ukrywać fakt, że nie trenujesz, ale one zaraz cię wydadzą, a wtedy trafisz w znacznie gorsze miejsce. Jak nie wierzysz, to zapytaj tej rudej, najstarszej z dziewczyn. Ona tam była. I już nigdy więcej nie sprawiała problemów.
Zacznij żyć, Susan. jeśli nie masz ochoty z nikim walczyć, w porządku. W takim razie wmów sobie, że uczysz się po to, by kiedyś zabić tych, którzy cię tu ściągnęli. Ale walcz. Bo inaczej staną się z tobą straszne rzeczy. Rozumiesz?

Patrzyła na niego ze strachem w oczach. Kiwnęła lekko głową, wstając z ziemi.

Bucky popatrzył na nią ze smutkiem.
- Możecie wrócić! - Krzyknął w stronę drzwi. Po chwili do pokoju z powrotem weszły młode zabójczynie.
Susan wypatrzyła rudą, o której mówił Bucky. Była wysoka i spokojna. Lekko pofalowane włosy miała spięte w wysoki kucyk, a na oczy opadała nierówno obcięta grzywka. Na pasku owiniętym wokół ramienia miała narysowany jakiś dziwny znak: dwa czerwone trójkąty stykające się wierzchołkami, umieszczone na czarnym tle. Kształt trochę przypominał kanciastą ósemkę.

Zaczęły się treningi. Susan z dnia na dzień stawała się coraz lepsza, aż w końcu, po roku pracy, stała się najlepsza. Zaczęła jeździć z Zimowym Żołnierzem na misje jako Snow Queen. Gazety opisywały ich jako "Zimowego Żołnierza i jego Królową". Razem byli niezniszczalni.

I wtedy, kiedy udało jej się posklejać rozsypane odłamki, którymi była po zabiegu, zdecydowano, że należy znów ją rozbić.

Pewnego ranka wyciągnięto ją siłą z łóżka i znów zaciągnięto na tą samą salę operacyjną. Bucky dowiedział się o tym za późno. Zdążył jedynie podbiec do dziewczyny tuż przed tym, jak zamknięto za nią drzwi od sali operacyjnej.
- Obiecałeś, że jak będę posłuszna, to nie zrobią mi krzywdy - powiedziała, po czym zniknęła za stalowymi, grubymi drzwiami.

Jamesowi rozkazano wrócić do Red Roomu i dalej prowadzić ćwiczenia.

Wracając z nich pod wieczór postanowił zajrzeć na salę, zobaczyć, co z Susan.
I tak jak planował tylko zajrzeć przez małe okienka w drzwiach, tak zdziwił go fakt, że owych okienek nie było.
Ba, nie było całych drzwi.
Ostrożnie wszedł do środka.

Teraz dopiero zobaczył takie miejsce walki, jakiego spodziewał się pierwszego dnia, kiedy zobaczył Susan. Wszędzie krew i porozrywane ciała. Na wieszaku od kroplówki wisiał woreczek z jakąś srebrną, połyskującą substancją.

Cały efekt trochę psuły jakieś podarte, rozciągnięte do ogromnych rozmiarów spodnie.

W każdym razie, ani śladu Susan.

Nagle rozległ się alarm.
Dwa powtórzenia.

Zbieg poza obrębem ośrodka.



***CZTERY LATA PÓŹNIEJ***


- I jak ci się podoba Stark Tower?
Susan podskoczyła, kiedy usłyszała spokojny, ale sympatyczny głos dochodzący od strony drzwi.
- Natasha. Nie strasz mnie.
Rzadko się zdarzało, żeby ktoś mógł podejść Frozen niezauważony. Nie po tym, co jej zrobiono.
- Kiedyś nie byłaś taka strachliwa. - Rudowłosa podeszła do niej. Uśmiechnęła się. Susan odpowiedziała tym samym. - Zmieniłaś się.
- Ty też. Lepiej ci w tej fryzurze. Tamta grzywka była do bani.
- A ty wyglądałaś jak pulpet w tych krótkich włosach.
Zaśmiały się.
Nagle jednak wesoła mina zniknęła z twarzy Susan.
- Nie wydasz mnie, prawda? - Zapytała zmartwiona.
- Chodzi ci o Red Room? Oczywiście, że nie. Siedziałyśmy w tym gównie razem.
Susan pokiwała głową.
- Dziękuję, Nat. Za wszystko.
- Ja też, R. Za wszystko.







1 komentarz:

  1. Byłam już kiedyś na tym blogu, ale było to baardzo dawno temu i nie przypominam sobie, żebym wtedy coś napisała. Ostatnio coś tknęło mnie i wbiłam tutaj znowu ;) Widzę, że nowego rozdziału dawno nie było (mam nadzieję, że nie zawiesiłaś bloga), więc postanowiłam na razie przeczytać powyższy test i skomentować go. Gdy nadrobię zaległości w rozdziałach, napiszę też co myślę o najnowszym ;)
    Także ten no.
    Całokształt bardzo mi się podoba. Jest akcja, jest atmosfera, ale jest też taki specyficzny, trochę czarny, humor. Ogólnie nie przepadam za takim długoterminowym związywaniem się z fanfickami, ale widzę, że ciebie to ni jak nie ogranicza - wręcz rozwija twój warsztat pisarski (: Bardzo sprawnie przeplatasz wątki, nie wprowadzając przy tym zamieszania, przeskoki w czasie też nie utrudniają czytania (zwracam na to uwagę, bo sama niezbyt sobie z tym radzę ;c) - kolejność zdarzeń i wszystko jest przejrzyste, bardzo miło się czyta. Język jest ładny, nie taka burżuazja, ale też nie trywialny. Dobrze wyważony.
    Bohaterowie są specyficznie nakreśleni, acz budzą sympatię. Niewiele mogę powiedzieć po tym tekście o Susan (a z tego co widzę, jest to główna bohaterka głównego tekstu), za to bardzo podoba mi się Bucky. Mam wrażenie co prawda, że nie jest to ten sam, co w filmach, tylko postać o tej samej historii, wyglądzie i nieco innym charakterze.
    No nie no. No podoba mi się.
    To chyba tyle mogę powiedzieć, zaczynam się już plątać we własnym komentarzu :|
    Także, mam nadzieję, że nie zawieszasz bloga i że przeczytasz kiedyś to, co tu napisałam :) Pozdrawiam więc gorąco,
    Poss
    ps. Zapraszam też do mnie -> klik

    OdpowiedzUsuń