niedziela, 26 stycznia 2014

7. Betray or burn.

"No dobra. Sheera, skarbie?"
Gadała do siebie. Coraz gorzej, coraz gorzej. Psychiatrzy czekają. Chociaż, z drugiej strony, czasem trzeba z kimś inteligentnym pokonwersować.
Nie usłyszała odpowiedzi swojej towarzyszki udręki, ale ją poczuła.
Jej tęczówki zaszły intensywnie żółtą barwą, a źrenice się powiększyły, choć było dość jasno.
Włożyła kostium od Lokiego. Jako Susan pewnie poczułaby się niekomfortowo w tak obcisłym i pokazującym wszystkie wady wdzianku, ale była teraz Sheerą. I jedyne, co czuła, to zadowolenie ze swojej figury.
Chwilę stała przed lustrem tak spokojnie, jakby nie miała zamiaru się ruszyć. W ułamek sekundy zerwała się i ruszyła w stronę drzwi.
Dobra. Najpierw silniki.
Szybkim, ale dostojnym krokiem, bardzo przypominającym ruchy skradającego się drapieżnika, wyszła na niezadaszoną część helicarriera.
Wystarczy jeden.
Chwyciła i odbezpieczyła jeden z przypiętych do paska granatów i rzuciła go mocno w stronę śmigła. Zaczęła biec w przeciwną stronę, znów do wewnątrz. Od momentu, kiedy bomba wybuchnie nie będzie mogła pozwolić sobie na powolny marsz.
Teraz miała zaledwie parę minut, a i to nie było takie pewne.
Poczuła drżenie podłogi pod nogami, co oznaczało, że w bardzo krótkim czasie oddaliła się od miejsca zbrodni numer jeden.
Drugie piętro.
Wbiegła po schodach, sadząc po dwa schodki na jeden skok.
Lewo.
Wielkie, twarde drzwi.
Potencjalnie nie do złamania.
No właśnie.
Potencjalnie.
Wzięła rozbieg i rzuciła się na bramy.
Nic.
Holender.
Nie spanikowała. Nie mogła. Znowu się rozpędziła i całym ciałem runęła na wrota.
Aż się zdziwiła, z jaką łatwością ustąpiły.
Nad głową usłyszała alarm.
No tak.
Alarm.
Zapomniała o nim. Zapomniała wyłączyć alarm.
Coraz trudniej było jej zachować spokój. Wszystko szło nie tak.
Dzięki Bogu, berło nie było jakoś specjalnie ukryte. Łokciem rozbiła chroniącą je szybę. Ledwo zdążyła chwycić włócznię, już była w połowie drogi do laboratorium.
Tam było znacznie łatwiej, dzięki czemu trochę doszła do siebie.
Wzięła jabłko.
Łącznik.
Pobiegła w  tamta stronę. Poczuła, że jedno niesforne pasmo włosów uciekło spod uchwytu gumki.
Jak zwykle. Po kij ta idiotka podcinała ten kawałek. Sheera w życiu nie zrobiłaby czegoś tak potwornego swoim włosom.
- Susan? - Nie, nienienienienienienienienienie nie. Tylko nie on.
Poczuła pieczenie w oczach.
- Dzięki, Sheera. Bardzo pomagasz, jak zwykle. - Po raz kolejny ulotniła się w niewłaściwym momencie.
- Drobiazg, skarbie. - To nie był głos Lokiego, a Sheery. Za dużo głosów w tej jej biednej łepetynie. Stanowczo za dużo.
- Co... ty robisz? - Kapitan Ameryka wyglądał, jakby miał zaraz zejść na zawał. I to nie tylko dlatego, że dziewczyna, którą pokochał gdy tylko spojrzał na nią po raz pierwszy, stała przed nim z włócznią Lokiego i jabłkiem Idun w rękach. Bardziej dziwił go jej ubiór.
Miała na sobie przylegający kombinezon, ale bynajmniej nie S.H.I.E.L.D.owski. Był ciemnogranatowy, prawie czarny, ale granat ten maił odcień oberżyny. Grafitowe skórzane wstawki ochraniały wewnętrzne części nóg i ramion oraz boki. Strój ten ukazywał wszystko, co na co dzień Susan ukrywała: wyraziste wcięcie w talii, wąskie ramiona i niewiele szersze biodra, długie, chude nogi i smukłą, łabędzią szyję.
Ciemnozłote włosy miała spięte w wysokiego kucyka, ale jeden jaśniejszy, prawie biały kosmyk spadał jej na twarz. Niebieskie oczy lustrowały go wyrażając jednocześnie wściekłość i przerażenie.
Dziewczyna wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Wzrok stał się ostry i bardzo podobny do spojrzenia Sheery, mimo, że tęczówki nadal były niebieskie.
Susan, coraz bardziej zadowolona ze swojego opanowania, już miała odpowiedzieć mu coś bardzo bezczelnie, kiedy wpadł na nią nie kto inny jak Loki, który nie zdążył wyhamować wybiegając zza zakrętu.
I sprawa się rypła.
Frozen straciła równowagę pod ciężarem rozpędzonego jak koń na biegunach trickstera, ale jakimś cudem nie upadła.
Kapitan jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy.
- Ty? - Zdziwił się. - Co ty tu..?
Loki przywrócił się do porządku i wyprostował się. Pochylił głowę i uśmiechnął się jego firmowym uśmiechem (Czytaj: uśmiechem szalonego psychopaty).
Kiedy Steve zrobił minę zastraszonego kurdupla, Laufeyson trochę spuścił z tonu i przeniósł wzrok na Susan. On również trochę zdziwił się efektem, nazwijmy to, końcowym jego dzieła. Wiedział co prawda, że dziewczyna będzie wyglądać znacznie lepiej w tym stroju niż w swoich luźnych koszulach, dżinsach i trampkach, ale nie spodziewał się aż takiego sukcesu. Musiał przyznać, że prezentowała się bardzo... dobrze. Elegancko. Ale nie delikatnie. Może tak by właśnie było, gdyby nie spiczaste, wyglądające trochę jak pazury, sztywne pióra niflheimskich drapieżnych ptaków.
Chwycił ją za nadgarstek, gotów w każdej chwili zacząć uciekać.
- Puść ją, podły złoczyńco! - Susan wywróciła oczami.
- Steve, wybacz, ale ty próbujący mówić nowoczesnym językiem jesteś jeszcze gorszy, niż Loki próbujący mówić nowoczesnym językiem.
- Ty... z nim? - Biedak wyglądał, jakby właśnie ktoś dał mu niezbity dowód, że Mikołaja jednak nie ma. - Ale... co? - Niemal zapłakał.
- Uwierz mi, Steve. To dla waszego dobra.
- Dobra?! Co tu może być dobrego?! Ukradłaś to... dla niego?!
- Tak. W zamian za spokój na Ziemi.
- I wierzysz mu?!
Zawahała się. Loki spojrzał na nią. Zdawało się, że zabolało go to wahanie.
- T-tak. - Wydusiła. - Wierzę.
- To bóg kłamstwa! Znaczy, on nawet nie jest bogiem. Bo...
- Tak, wiem Steve. Pamiętaj, że też jestem katoliczką.
- Susan, skończ. Idziemy. - Głos Lokiego był stanowczy i warczący.
- Nigdzie z nim nie pójdziesz! Jesteś jedną z nas!
Susan spojrzała na Steve'a błagalnie. Zapadła niezręczna cisza. Powietrze między sprzymierzeńcami a Kapitanem można było kroić jak masło.
- Nie, Steve. - Susan była bliska płaczu. - Ja byłam jedną z was. Zdradziłam S.H.I.E.L.D., zdradziłam Avengersów, zdradziłam wszystkich, na których mi zależało. Zdradziłam nawet siebie samą.
Rogers patrzył na nią ze smutkiem.
Nie miał pojęcia, że gra.
Susan oddała Lokiemu jego berło, żeby zwolnić jedną rękę. Palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na jej przegubie.
Wolną już rękę schowała za plecy i zaczęła manipulować nią przy pasku.
Ani Loki, ani Kapitan Ameryka tego nie zauważyli, zbyt zajęci wyzywaniem się i ubliżaniem jeden drugiemu.
- Loki? - zapytała w myślach.
- Tak? - Odpowiedział, równocześnie cały czas kłócąc się ze Stevem, co wzbudziło w Susan podziw.
- Jak policzę do trzech, wiejemy. Do tyłu i w prawo. 
- Yhym.
Susan machnęła lekko ręką w przód. Kapitan zaczął rozglądać się za jakimś granatem, bombą, kluczami, czymkolwiek, co mogłaby rzucić. Nic jednak nie zobaczył.
- Trzy.
Loki nie spodziewał się czegoś takiego, więc nieznacznie się zachwiał, kiedy Susan pociągnęła go za sobą.
- Mówiłam, że...
- Mówiłaś, że policzysz, a nie że krzykniesz "trzy"!
Przyspieszyli. Za sobą usłyszeli huk wybuchu.
- Co to było?
- Mini-granat. Sama go stworzyłam. Praktycznie nie widać go w tak słabym świetle. Przydatne gówienko.
Szkoda tylko, że... Padnij!
Równocześnie rzucili się na ziemię, a nad ich głowami przeleciała tarcza Kapitana.
- No kochany, masz przesrane. - Zawarczała Susan i z miejsca wyskoczyła na metr w górę, blokując wracającą do Rogersa tarczę ramieniem. Przedmiot upadł z brzękiem zagłuszającym syk zgiętej z bólu Frozen. Loki wstał i podbiegł do niej.
- Co jest? - Zapytał.
- Nic.
- Jasne. Zwłaszcza ta rozcięta ręka wygląda bardzo banalnie.
- To po co pytasz?! - Wrzasnęła. - Przepraszam. Kiedy się stresuję jestem agresywna.
- Na pewno tylko kiedy się stresujesz? - Uśmiechnął się.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym i chwyciła leżący u jej stóp kawał blachy. Zauważyła, że Loki cały czas trzyma ją za zranione przedramię.
- Puść. Muszę mu oddać. - Laufeyson wykonał polecenie. Jego dłoń była cała w ciemnoczerwonej krwi. Spostrzegł w niej cieniutkie, srebrne niteczki. Uniósł wzrok na dziewczynę. - Kiedyś ci opowiem.
Zamachnęła się i rzuciła tarczą w stronę, z której owa rzecz przybyła, licząc, że choć trochę uszkodzi jej kolegę. W momencie, kiedy blacha odłączyła się od jej ręki Susan ściągnęła mięśnie, unikając niechcianego obrotu wokół własnej osi.
- Możemy iść. - Rzuciła i ruszyła w stronę wyjścia.
- WSZYSCY NA PRAWE SKRZYDŁO ZEWNĘTRZNE. POWTARZAM: WSZYSCY NA PRAWE SKRZYDŁO ZEWNĘTRZNE. - Rozległ się głos z głośników.
Loki i Susan spojrzeli na siebie i przytakując głowami zgodnie ustalili:
- Na lewe.
Pobiegli w tamtą stronę. Co dziwne, nikogo nie minęli.
Wychodząc na zewnątrz uderzył ich zimny i suchy wiatr.
- Plan był inny. - Odezwała się dziewczyna.
- Słucham?
- Miałeś wziąć, co twoje i zniknąć.
- Miałem, to prawda. I zrobiłbym tak, gdybyś nie zwróciła na siebie uwagi wszystkich obecnych.
- To do ciebie niepodobne, bronić takich jak ja! Zrobiłam to, czego chciałeś, więc teraz powinieneś po prostu zostawić mnie na pastwę losu, tak, jak masz to w zwyczaju!
Trochę go to ukłuło, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Naprawdę myślałaś, że zostawię cię tutaj samą? Wiedząc, co czeka cię za zdradę? - Powiedział już znacznie ciszej. - Nie jestem aż tak podły.
Stali tak chwilę patrząc na siebie, jedno szukając pomocy u drugiego.
- Idziemy. - Powiedział w końcu Loki, spuszczając wzrok. Pociągnął ją w stronę myśliwca.
- Myśliwiec? Myślałam, że nas teleportujesz, albo coś.
- Nie mogę. Mam za słabą moc.
- Po to chyba jest jabłko! - Krzyknęła, bo Laufeyson, puszczając jej ramię, był już daleko od niej.
- To nie jest takie proste! Zaczyna działać dopiero kilka godzin po zjedzeniu. - Odkrzyknął.
Chciała mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
Silne ramiona odziane w błękit chwyciły ją za szyję, lekko przyduszając.
Zaczęła się szarpać, jednak bez skutku. Nawet długie, twarde paznokcie wbijające się w skórę Kapitana nie rozluźniły jego uścisku.
- Loki! - Wrzasnęła mrożącym krew w żyłach, charczącym krzykiem.
Nie chciała tego robić, nie chciała go w to pakować.
Ale było już za późno.
Mężczyzna odwrócił się i krzyknął:
- Puść ją!
- Jasne, jeszcze ty mi mów, co mam robić! - Odpowiedział Steve. - Wiem lepiej, co dla niej dobre!
Loki stanął kilka metrów od nich.
Susan zauważyła, że jego oczy przestały mrugać, a klatka piersiowa nie poruszała się w rytm oddechu.
Za późno zorientowała się, co się dzieje.
Usłyszała chrupnięcie łamanego kręgosłupa i towarzyszący temu dźwięk, jakby połączenie jęknięcia i zduszonego wrzasku.
Uścisk wokół jej szyi się rozluźnił.
Odskoczyła, bojąc się patrzeć za siebie. Wiedziała, co się stało, ale miała nadzieję, że się myli.
Nadzieja umiera ostatnia?
W takim razie nikt już nie powinien żyć.


5 komentarzy:

  1. To jest beznadziejne..!



    A tak serio to kur.. to jest zajebiste.! Na poczatku spodziewalam sie zupelnie czegos innego, ale to jest o wiele lepsze! Chce wiecej i wiecej. Nie obijaj sie i pisz dalej! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie stwierdziłam, że mogłabym czytać to 24/7. Serio nie wiem czy coś mi się stało, ale wolę to niż opowiadania o Frostironie i Stokim (zalicz to jako twój sukces, bo bardzo trudno mnie przekonać do opowiadań hetero) xD Historia nie jest nudna ani zwyczajna i uroczaaaaaa (jestem dziwna, chyba) :3
    Czekam na ósemkę i życzę ci dużoooooo weeeennnyyyy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałabym by o mnie Loki się tak martwił <3

    OdpowiedzUsuń