- Tom, muszę ci coś wyznać. Jesteś kompletnym, ewidentnym, idiotycznym, przeklętym, zasranym debilem. Serio. Wpieniłeś Sheerę. I, jakby tego było mało, dobijałeś ją tekstami typu "czekaj, chcę to zobaczyć". Masz w ryj jak w banku. - Susan leżała na środku sali narad, poharatana, z kawałkiem szklanego stołu wbitym w dłoń. Jakoś dziwnie pasowała do otoczenia. A na otoczenie składało, jak już można było wywnioskować, rozbite szkło walające się po całym pomieszczeniu, wielki naścienny telewizor łamane przez komputer z pięknym pęknięciem w kształcie pięści na samym środku, kilka kamer monitoringu wyglądających na co najmniej raz przeżute i wyplute, parę czarnych psich kłaków (Nikt nie miał pojęcia skąd się wzięły więc zrzucili na Bannera. Tylko on miał czarne włosy. Tony, drugi podejrzany, został wybroniony przez Clinta, który stwierdził, że Stark ma brązowe, nie czarne włosy. Biedny Banner.), lekko zakrwawiona podłoga i dwie jasnobrązowe plamy na ścianie po rozbitych na niej szklankach z kawą. Swoją drogą, jakim cudem kawa utrzymała się w nich podczas lotu przez całą długość pokoju?
- Mówisz, jakbyś nie wiedziała, że Peter jest irytujący. - Dodał Tony.
- Dajcie mu spokój. Uratował helicarrier. Gdyby po nas nie przyszedł, już dawno nie mielibyśmy przynajmniej jednego silnika. Wiem, na co stać Sheerę. - Zaczął usprawiedliwiać chłopaka Bruce. Nadal się trochę boczył za tą sierść, ale mu szybko przechodzi, więc się nikt tym zbytnio nie przejmował.
- Pomoże mi ktoś wstać? - Wyjęczała Frozen. - I wyjąć mi stół z ręki?
Parę osób rzuciło się do pomocy. Czarna Wdowa zaczęła śmiać się pod nosem ze stołu w ręce.
Do pomieszczenia wszedł Fury.
- Jesteśmy w Nowym Jorku. Lądujemy.
- W Nowym Jorku? Czy nie stamtąd wylatywaliśmy? - Zapytał Steve.
- Tak. Ale zataczaliśmy koło. Mieliśmy po prostu sprawdzić czy wszystko w porządku.
- I po to byliśmy potrzebni na pokładzie? Żeby się przelecieć? Nie mogliście nas zostawić w domach? - Natasha przestała się śmiać.
- Tak. Właśnie po to. Gdyby coś się działo, zawsze możecie pomóc.
- A takim razie doliczacie nam to jako nadgodziny. - Rzekł Tony stanowczo, ale z uśmiechem. - Susan, to będzie twoja pierwsza wypłata!
Helicarrierem zaczęło lekko trząść.
- Turbulencje? - Zapytała dziewczyna.
- Nie. To tylko parę gęsi.
Wylądowali w głównej siedzibie S.H.I.E.L.D. Susan właśnie zbierała swoje rzeczy, kiedy zaczepił ją Tom.
- Hej, Susie. Może wpadłabyś dzisiaj do mnie? Obejrzelibyśmy ten film, o którym ci opowiadałem. Niedaleko mnie jest fajna pizzeria, zamówilibyśmy coś. Co ty na to?
- Jak mnie Tony wypuści z wieży to bardzo chętnie. Ale wiesz. Niby mamy inne czasy, ale kiedy jestem w StarkTower czuję się trochę jak Fiona ze Shreka. Tylko jeszcze muszę wywęszyć gdzie mój brat trzyma smoka, albo chociaż jakiegoś rottweilera.
Zaśmiali się. Sue nie była już na niego zła za obudzenie Sheery. Zdarza się. I co pan zrobisz, nic pan nie zrobisz. Tak brzmiało jej motto życiowe.
Tony nie sprawiał większych problemów. Frozie, jak zaczęto ją nazywać, palnęła tylko jakieś przemówienie o tym, że jest odpowiedzialną pełnoletnią obywatelką Stanów Zjednoczonych, że ma prawko i tak dalej.
I ją puścił.
Tom czekał na nią u stóp wieży.
- Tylko nie mów, że chcesz być moim Shrekiem. - Rzuciła na przywitanie. Uderzyło ją, jak zimne jest powietrze. Był październik, ale już czuła nadchodzący przymrozek. Kto wie, może jeszcze tej nocy spadnie temperatura i miliony ludzi na świecie będą musiały drapać szyby samochodowe rano?
- Nie śmiałbym, Fiono. Ja tu jestem tylko osłem. - Zaśmiał się.
Szli pieszo. Robiło się coraz zimniej, ale nie przeszkadzało im to. Obydwoje byli przyzwyczajeni.
Tylko jedno z nich w dość nietypowy sposób.
Zawiał zimny wiatr. Susan szczelniej owinęła szyję szalem. Na Tomie wicher nie zrobił najmniejszego wrażenia.
Jego plan się spełniał. Nie musiał już martwić się o nic.
- To tutaj. - Odezwał się po dłuższej chwili. Po drodze nie mówili zbyt dużo. Susan była nauczona, by nie gadać, jak zimno. Wtedy nawieje i znając jej odporność człowieka z kompletnie siadłym systemem immunologicznym zaraz zachoruje.
Weszli na korytarz ładnego, nowoczesnego apartamentowca. Tom przypomniał sobie, że kiedyś opowiedział Susan o tym, jak marne pieniądze zarabia w agencji. Ups. Wpadka.
Ale to nic. Ona tego albo nie zauważyła, albo uznała, że chłopak ma kasiastych krewnych.
Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze, więc zrezygnowali ze schodów i pojechali windą.
Frozen zauważyła, że Tom lekko się spiął. Wyczuwała takie rzeczy bardzo łatwo. Tą zdolność też przejęła od Sheery.
Kiedy przyjaciel otworzył przed nią duże, dwuskrzydłowe drzwi jego apartamentu zaniemówiła z wrażenia. Sam przedpokój wyglądał jak umaczany w złocie. Złota rama lustra, złote nogi szaf... Ale nie kiczowato. O nie. Bardziej jak w domu rodziny królewskiej.
Tom przytrzymał płaszcz, gdy go zdejmowała. Podziękowała zdejmując, ku oburzeniu kolegi, buty poszła wgłąb mieszkania.
Idealnie, pomyślał.
Salon był - tak samo jak i hall - skąpany w złoceniach. Gustowne, eleganckie fotele, kanapa, stół... wszystko miało złote obramowania z roślinnymi ornamentami. Same obicia wszelkiego rodzaju sof były ciemnozielone. No tak. Tom mówił, że to jego ulubiony kolor. Ciemnozielony, niemal czarny. Jak las tuż po zachodzie słońca, kiedy jest już ciemnawo, ale nie całkiem ciemno.
Kiedy jakimś cudem na chwilę odwróciła swoją uwagę od pięknego urządzenia pokoju, jej wzrok powędrował do czegoś jeszcze wspanialszego, co zmusiło ją do zaufania Tomowi już całkowicie. Książki. Cała wilka ściana w książkach. I to nie byle jakich. Podeszła do półek. Nie rozpoznawała tytułów. Czy to możliwe, że są jakieś książki, których nie zeżarła swoimi rządnymi liter oczami?
- Pożyczysz mi co najmniej połowę tych książek. I to nie było pytanie. - Powiedziała lekko podniesionym głosem. Mieszkanie było wielkie, więc chłopak mógł nie usłyszeć, gdyby tak nie zrobiła.
On nie odpowiedział.
- Co ty tam robisz tyle czasu? Wieszasz kurtki czy kota sąsiadki za ogon? - Zapytała przechodząc w stronę okna, z którego roztaczał się piękny widok na Central Park. Nie było stąd widać wieży jej brata. Co za ulga. Jeszcze by ich podglądał. Znając jego możliwości, nie zdziwiła by się zbytnio. - No idziesz czy nie?
- Przecież jestem tuż za tobą. - Podskoczyła, wydając z siebie zduszony pisk. Chciała zacząć się śmiać, ale uświadomiła sobie coś strasznego.
To nie był głos Toma.
Obróciła się, niemal uderzając twarzą w jakiś dziwny, złoty... naszyjnik? Napierśnik? Jak zwał tak zwał. Jej przyjaciel takich nie nosił.
Podniosła wzrok.
- O mój Boże. - Wyszeptała.
- Całkiem trafnie ujęte, ale naprawdę, wystarczy Loki. - Uśmiechnął się. W normalnej sytuacji powiedziałaby, że sympatycznie, ale Loki to Loki. Słowo "sympatycznie" odpadało.
Instynkt kazał jej jakoś zareagować. Odepchnąć go, uderzyć, zrobić cokolwiek, by na chwilę go rozproszyć i zyskać czas na ucieczkę. Ale nie mogła. Stała jak wryta. Jeszcze nic nigdy nie wprawiło jej w takie osłupienie.
- Napijesz się kawy? - Zapytał grzecznie i poszedł w stronę kuchni. Susan widząc to zrobiła minę mówiącą "Przepraszam bardzo ale co?". - Mam dobry ekspres. Lepszy niż ten na helicarrierze.
Kiedy odrobinkę doszła do siebie, zdecydowała się odpowiedzieć:
- Poproszę... latte. Ale bez trucizny, jeśli łaska.
Zaśmiał się. Coś jej tu śmierdziało. I bynajmniej nie był to środek do konserwacji złoconych powierzchni.
- Przecież wiem. Zawsze pijesz to samo. Gdybym chciał, otrułbym cię już dawno.
- Co zrobiłeś z Tomem? - Koniec z tym. Czas przejść do rzeczy, pomyślała.
Pytaniem tym wprawiła go w takie zażenowanie, że aż wyszedł z kuchni, tylko po to by spojrzeć na nią jak na idiotkę. I udać się z powrotem do kuchni.
- Pytam. - Ponagliła, ponownie zmuszając go do przerwania wykonywanej czynności. Podszedł do niej, nadal stojącej tam, gdzie stała. Towarzyszył temu specyficzny dźwięk wydawany przez skórzany płaszcz, czy co to tam było. Dźwięk skóry. Dźwięk, który kochała. - Co z nim?
- A co? Zakochałaś się? - Mrugnął zawadiacko. Jakimś cudem udało jej się zachować spokój. To, że Loki był śmiertelnie niebezpieczny to jedno, a to, że bycie śmiertelnie niebezpiecznym nie przeszkadzało mu być diabelnie przystojnym to drugie. Jakby tego było mało, zarzucił jej zakochanie się w Tomie. Więc zachowanie spokoju rzeczywiście graniczyło tu z cudem.
- Nie. Tom to mój przyjaciel.
- Ooo, jak miło z twojej strony. Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie sowim przyjacielem. Jesteś przesłodka. - Zapiał. Cały czas był miły i kochany, ale dobrze wiedział, że doprowadza ją tym od szału. Był grzeczny, ale na ten swój wredny sposób.
- Tom to... - urwała. Nie chciała kończyć. Nie chciała do siebie dopuścić myśli, że wszystkie sekrety, które wyjawiła Tomowi, w rzeczywistości zdradzała swojemu największemu wrogowi.
- Brawo, bystrzacho. Przez jakiś czas już myślałem, że się połapiesz. Zdarzały mi się, nazwijmy to, wpadki, ale ty byłaś tak zaślepiona fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, że nie zauważyłaś żadnej z nich. Mówiłem ci, że zarabiam mało, a teraz wchodzisz do mojego mieszkania i co widzisz? Chata jak u króla świata, chociaż, z tego co się orientuję, taki nie istnieje. Moment, kiedy celowo sprowokowałem Sheerę do ujawnienia się, żeby móc zobaczyć na co cię stać. Kiedy powiedziałem, że chcę zobaczyć Sheerę, zamiast zadeklarować jakąś pomoc. Chwila, kiedy zapytałaś, czy skądś się znamy. Ale ty nie. Za każdym razem dawałaś się zwieść. Spodziewałem się trudniejszej roboty słysząc, co się o tobie mówi. - Zrezygnował już z grzecznego tonu. Mówił znów tym warczącym, niskim głosem.
- Czego ode mnie chcesz? - Zapytała prawie szeptem, podnosząc dotychczas wbity w ziemię wzrok.
- A do tego to przejdziemy za chwilę. - Humor znów mu wrócił. Jak baba w ciąży, pomyślała Susan. - Dasz ty mi skończyć tą kawę?
- Dać to ja ci mogę jedynie w ryj. - Wymamrotała, siadając ostrożnie na jednym z foteli.
- Słyszałem to. - Krzyknął.
Po chwili przyszedł do salonu z dwoma kawami w ręce.
Kiedy zobaczyła, że zaszedł ją w mieszkaniu na samym początku, nie sądziła, że to będzie wyglądać... tak. Tak właśnie jak teraz. Kawusia, nóżka na nóżkę (Znaczy ona, nie on. On skrzyżował nogi w łydkach.)...
Spodziewała się raczej przyduszania do ściany, dźgania sztyletem albo torturowania w piwnicy.
Doczekasz się, spokojnie, powiedziała sobie w myślach, wszystko przed tobą.
Postawił jej ulubione latte na stoliku przed nią, sam miał espresso. Więc w całym tym kłamstwie kawa była prawdą.
- Nie sądziłam, że w całej twojej nienawiści do wszystkiego co midgardzkie znajdzie się miejsce na miłość do kawy. - Postanowiła przerwać krępującą, przynajmniej dla niej, ciszę.
- To jedyna sensowna rzecz, jaką udało się wam wymyślić. Książki i kakao macie od nas.
- Kakao? W Asgardzie? - Parsknęła, prawie wypluwając gorący napój.
- Oczywiście. Nie przypisuj twojej rasie zbyt wiele. - Spojrzał na nią wilkiem znad swojego.
- Nie sądzisz, że espresso pije się w trochę mniejszych filiżankach. - Tak, własnie. Loki pił espresso z wielkiego kubka, który prawie zasłaniał mu twarz, kiedy go przechylał. - Nie boisz się, że ci żyłka pęknie, albo coś? Ile razy musiałeś klikać w przycisk, żeby ci się takie kubsko wypełniło?
- Nieśmiertelność ma swoje plusy. Zrozumiesz jak wypijesz trochę asgardzkiego miodu. - Zaśmiał się cicho.
- Możemy już przejść do rzeczy? Tony zaraz zacznie mnie szukać.
- Jesteś tu dopiero pół godziny. Owszem, jest nadopiekuńczy, ale nie przesadzaj.
- Proszę. Chcę wiedzieć czy mam już iść i skakać z twojego gustownie urządzonego balkonu.
- Chcesz sprawdzić, czy po ciebie też przyleci zbroja Iron Mana? Zastanowiłbym się na twoim miejscu.
Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego coraz natarczywiej.
- Niech ci będzie. Skoro tak ci się śpieszy... Wyobraź sobie, że Avengersi mają coś... mojego. Zabrali mi to.
- I rozumiem, że czujesz się jak przedszkolak poszkodowany przez kolegę z grupy, który zabrał mu łopatkę? I tak samo jak przedszkolak przyleciałeś naskarżyć do pani? - Zakpiła.
Loki wyglądał na trochę zbitego z tropu. Patrzył na nią z niepewną miną. Dopiero po chwili przywołał się do porządku.
- Nie wiem co masz na myśli mówiąc "przedszkolak", ale uznajmy, że tego nie było. W każdym razie, macie coś, co jest moje i czego potrzebuję. A konkretniej macie dwie takie rzeczy. Berło sterujące Tesseractem i...
- Przecież Tesseract został zniszczony. - Przerwała mu.
- Nie, nie został. Jest w Asgardzie. - Udał, że nie przeszkadza mu fakt, że mu przerwano. - A berło zawsze można przemontować tak, żeby działało z czymś innym.
- Na przykład z Pudełkiem Królowej Śniegu?
- Nie Pudełkiem Królowej Śniegu, tylko ze Szkatułą Wiecznych Zim.
- No przecież mówię. A ta druga rzecz?
- No pomyśl. Na czym mogłoby zależeć nieśmiertelnemu bogu kłamstwa wygnanego z jego rodzinnego domu bez dostępu do środków zapewniających mu nieśmiertelność i moc magiczną? - Wygodniej rozparł się w fotelu.
- Na jabłkach bogini Idun... - Wyszeptała jakby w transie.
- Może jednak przesadziłem nazywając cię bystrą jak woda w klozecie.
- Nie nazwałeś mnie tak. - Poderwała głowę.
- Ups. Wygląda na to, że pomyślałem. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
Zacisnęła zęby usiłując się skupić.
- Muszę cię zmartwić. Jabłka Idun...
- ...Działają tylko w Asgardzie, wiem. - Przerwał jej. - Ale czy twój kolega Zielona Bestia nic na to nie poradził przypadkiem? - Zapytał unosząc jedną brew.
Świadomie ją rozpraszał. Ona nie wiedziała, że robi to specjalnie, ale taka była prawda. Wiedział, jak działa na kobiety, chociaż wykorzystywał to głównie, żeby je męczyć. Żadnej nie dopuszczał do siebie. Tylko bawił się ich uczuciami, niby delikatnie flirtował, czarował, a potem udawał, że nigdy się nie widzieli. I tym razem miał zamiar tak zrobić.
Nabrała powietrza do płuc. Nie powinna zdradzać tajemnic S.H.I.E.L.D.u, ale w tym wypadku, skoro i tak już wszystko wiedział...
- Mamy już potrzebne składniki, ale Bruce i Thor wyruszają do Asgardu dopiero w przyszłym tygodniu. Nie wiadomo ile czasu zajmie im konserwowanie jabłka...
- Jestem cierpliwy. Poczekam.
- Dobrze, to czekaj sobie na zdrowie. Ale jak w tym moja rola?
- Jeszcze się nie domyśliłaś?
- Masz zamiar trzymać mnie jako zakładnika i zażądać za mnie okupu w postaci potrzebnych ci rzeczy? - Zapytała z miną mówiącą, że ten plan raczej przyszłości przed sobą zbyt kolorowej nie miał.
- Nie. Mam zamiar grzecznie cię poprosić o zabranie tych rzeczy za mnie. Rozumiesz, Toma tam nie wpuszczą, nie ta ranga. Ale ciebie... to już co innego. - Uśmiechnął się. Znowu.
Jej oczy natychmiast rozrosły się do rozmiarów podkładek pod szklanki.
- Chyba nie myślisz... - Urwała.
- Tak. Dokładnie, tak własnie myślę.
- Nie. W życiu się na to nie zgodzę.
- A co jeśli będę bardzo przekonywujący? - Wstał odkładając kubek na stolik.
- Trudno mnie złamać. - Rzuciła, także wstając.
- Twardszych się łamało. - Odpowiedział, zadziornie zarzucając głową w bok.
- No to dawaj. Zobaczymy kto tu trochę ubarwia.
- Na życzenie. - Chwycił ją za gardło i popchnął, a właściwie rzucił na ścianę z książkami. Kilka z nich spadło jej na głowę.
Pod wpływem uderzenia zaczęła się powoli osuwać po przyjemnie masujących jej plecy grzbietach ksiąg.
Loki złapał ją w połowie jej "zjazdu" i podniósł. Znów za szyję.
Wiedział, że nic jej nie może zrobić, więc pozwolił sobie na małe przedstawienie. Wbijał palce w jej szyję z całej siły. Nie udusiłby jej tak czy inaczej. Była trudniejsza do zabicia niż inni śmiertelnicy.
Poczuła, jak coraz mocniej zaciska palce, wbijając je w jej krtań. Niemal czuła, jak ślina nie jest w stanie przepłynąć przez miażdżony przełyk.
- Teraz wyobraź sobie, że jedyną rzeczą, którą możesz zrobić, jest wykonanie moich poleceń.
- Niby dlaczego? - Wycharczała chwytając się obiema rękami jego przedramienia.
- Jeśli mi pomożesz, ocalisz Ziemię. Ale nie tylko. Wiem, że ochrona twojego świata nie ma dla ciebie dużego znaczenia. Ty i tak byś przeżyła, prawda? bardziej zależy ci na rodzinie. Mogę zabić całą rasę ludzką, ale jeśli oszczędzę twoich bliskich, będziesz zadowolona. Więc, jeśli odmówisz, będę zmuszony ich zabić. Na twoich oczach.
- Kogo? Tony'ego i Bannera? Nie będzie łatwo.
- Czyli twoi rodzice się nie liczą?
Zamarła. Jej dotychczas wierzgające nogi zawisły bezwładnie. Loki przestraszył się, że rzeczywiście ją zabił. Ale nie. Ona żyła.
- O czym ty...
Zaśmiał się perfidnie.
- Zdaję się, że nie jesteś dobrze poinformowana. - Zrobiło mu się jej żal, więc puścił ją, pozwalając opaść na podłogę. - Twoi rodzice mieszkają sobie spokojnie na Zanzibarze. Od niedawna wiedzą, że ich córeczka żyje. Poinformował ich o tym jej kolega z pracy. Pojechał do nich. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszyli. Więc jak to będzie z tą umową?
Wiedział, że wygrał.
- Zgoda. - Wyszeptała.
Pomógł jej wstać. Odprowadził do drzwi.
- Ach, zapomniałbym. - Powiedział, zakładając je płaszcz. Stał za nią. Położył dłoń na boku jej szyi. - Rodzice kazali cię od siebie ucałować. - Wymruczał jej do ucha i pocałował ją w policzek. W sumie, pocałował to za dużo powiedziane. Dotknął jej policzka ustami. Poczuła ukłucie w miejscu, gdzie leżała jego chorobliwie zimna ręka. No tak. Podsłuch.
- No. To teraz... Jak ty to ujęłaś? - urwał, zawahał się. Otworzył przed nią drzwi. - Ach, tak. Spierniczaj w podskokach.
I wypchnął ją lekko za drzwi.
Hahaha.. Wiedziałam , że Tom będzie gnidą... :p Miałam takie wrażenie, że ten koleś jest kimś innym niż się podaje. Przez głowę mi przeszło , że może to Loki... Bo wiem, że go ubóstwiasz...
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale wydaje mi się , że ich zeswatasz... To znaczy Susan i Lokiego...
A co do ostatniego komentarza, ja nienawidzę fizyki i chemii. Na fizyce patrzę na nauczycielkę pustym wzrokiem i myślę What? .
Wolę historię i polski... Bardziej humanistyczne przedmioty...
A po za tym... Susan zgłupiała czy co? Ufać bogu kłamstwa i obłudy? Serious?
No to tyle z mojej strony..
Pozdrawiam serdecznie
EmoDziewka
Ps.
Życzę dużej ilości czytelników i weny.
Jestem. Przeczytalam. Powiem tylko tyle.
OdpowiedzUsuńCHCE CIAG DALSZY W TEJ CHWILI!!!! <3
Dziekuje. Dobranoc.
Jak tylko był opis chaty to od razu skojarzenie faktów. ^^
OdpowiedzUsuńKurdę, no świetny rozdział i ten koniec taki zabawny...*-* nie, nie mam na myśli całusa.
Pozdrawiam.
1. "Pytaniem tym wprawiła go w takie zażenowanie, że aż wyszedł z kuchni, tylko po to by spojrzeć na nią jak na idiotkę. I udać się z powrotem do kuchni." Hah XD, wyobraziłam to sobie ! XD XD XD
OdpowiedzUsuń2. "To, że Loki był śmiertelnie niebezpieczny to jedno, a to, że bycie śmiertelnie niebezpiecznym nie przeszkadzało mu być diabelnie przystojnym to drugie." Zgadzam się :)
3. "- Dać to ja ci mogę jedynie w ryj. - Wymamrotała, siadając ostrożnie na jednym z foteli. - Słyszałem to. - Krzyknął." Hah... Jak z typowej komedii XD
4." - No. To teraz... Jak ty to ujęłaś? - urwał, zawahał się. Otworzył przed nią drzwi. - Ach, tak. Spierniczaj w podskokach." XD
Wątek z Tomem był przewidywalny, chociaż muszę przyznać, że charakter Lokiego został odwzorowany niemal idealnie.
OdpowiedzUsuń