piątek, 24 stycznia 2014

6. Mockingjay.

Ten post dedykuję mojej przyjaciółce Julii, za to, że zabiera się do czytania od dwóch tygodni i zabrać się nadal nie może ;) haha, żartuję... za to, że cierpliwie wysłuchuje mojej paplaniny o Lokim, między innymi. Bo, jak to się mawia, ani prawo, ani sprawiedliwość w tej szkole. Ani PO.  :)

************

- Susan, do laboratorium, marsz! - Krzyknął z radością Bruce.
- A kto umiera? - Odrzuciła od niechcenia dziewczyna, ze znudzeniem przeglądając swoje notatki.
- No właśnie chodzi o to, że nikt.
- To spadaj.
- Jezu, kiedyś byłaś bardziej kumata. Jabłka mamy!
Frozen zamarła. Pustym wzrokiem patrzyła w blat przed sobą.
Jej wolność się kończyła.
- Są... już?
- Tak. Chodź! - Banner zapiszczał niemal jak szczeniak, który musi, ale to musi na spacer, i wybiegł z pokoju. Susan westchnęła i powoli podążyła za nim.


Po jakichś ośmiu godzinach mieli wszystko za sobą. Królik, któremu podano mały kawałek jabłka (taki maleńki okruszeczek, bo Bannerowi było szkoda marnować) zdechł trzy godziny później niż taki sam królik, w tym samym wieku i w takim samym stanie zdrowotnym, który owocu nie zasmakował. Żeby nie było, obu królikom podano narkozę w takiej samej dawce.
Ta daa, nieśmiertelna rasa nadchodzi.
Właśnie szła korytarzem w stronę swojego pokoju.
- Zapraszam do mnie. - Usłyszała głos, który zniweczył jej wszystkie piękne plany na dzisiejszą resztę i tak już zepsutego wieczoru.
Wywróciła oczami i zawróciła bez zatrzymywania się.

Zapukała, ale tylko z przyzwyczajenia. On nie zasługiwał nawet na pukanie do drzwi.
Chociaż z drugiej strony nie miała ochoty widzieć go niebieskiego, a nie wiadomo czy tak właśnie nie wyglądał, kiedy nikt nie patrzył...
Mniejsza.
- Czego? - Warknęła, bardzo upodabniając swój głos do głosu Sheery.
- I tobie dobry wieczór, promieniejąca miłością do świata istoto. - Odpowiedział szyderczo.
Kiedy weszła do głównej części jego pokoju, mało brakowało, a parsknęłaby śmiechem. Bo oto Loki, wielki i czci-nie-godny bóg kłamstwa, ognia, wina, śmierci i całej reszty, siedział rozwalony na kanapie jak stary dog niemiecki, z nogami skrzyżowanymi na ławie i pilotem od telewizora w ręce.
Nie mówiąc już o tym, jak w porównaniu do mieszkania Laufeysona w Nowym Jorku wyglądała ta... klitka, nazwijmy to.
Aż zaczęła żałować, że nie wzięła aparatu.
- Jakby to Thor widział... - powiedziała z udawaną rezygnacją.
- Ale nie widzi, gdyż, jak z pewnością zauważyłaś, nie ma go tu, i chwała mu za to. - Podniósł się. - To kiedy zaczynasz?
- Spadaj. Masz colę?
- Zależy od tego, kiedy zaczynasz.
- Dzięki, znajdę se. Najważniejsze, że masz.
Uniósł oczy ku niebu pełen rezygnacji.
Po krótkiej nieobecności Susan wróciła z butlą jej ulubionego napoju w dłoni.
- Nawet nie próbuj pić z gwinta. Jeszcze się czymś od ciebie zarażę.
- Mówią, że głupota nie jest zakaźna, więc spokojna twoja szlachetna głowa.
Upiła duży łyk, na co Loki odpowiedział wytknięciem języka z całkiem nieźle zagranym obrzydzeniem i wspaniale pasującym do tego odgłosem odruchu wymiotnego. Sama Susan nigdy nie piła po kimś, ale innym pozwalała pić po sobie. A że było nienapoczęte...
- No więc? - Loki ponownie usiadł na sofie, teraz jednak z większą ilością tak typowej dla niego klasy.
- No więc. Nie zaczynam wcale.
Kłamca już chciał jej odpowiedzieć, że "dlaczego tak późno", kiedy dotarł do niego sens jej słów.
Wcale?
- Przejęzyczyłaś się chyba.
- Ani ja się nie przejęzyczyłam, ani ty się nie przesłyszałeś. Nie pomogę ci, wybacz.
- Umowa była inna. - Zrobił minę, która odrobinę przypominała jej taką, jaką przybiera małe dziecko, któremu się powie, że nie dostanie nutelli. No dobra, każde dziecko, nie tylko małe. I jego mina była odrobinę groźniejsza. I ładniejsza.
- No właśnie. Obiecałeś mi, że jak robię to, co każesz, to nikomu nie stanie się krzywda.
- Tak, tak właśnie powiedziałem. Ale skoro chcesz inacz...
- Nie. - Przerwała mu. - Dotarło to do mnie trochę późno, a przecież tu jest tak oczywisty haczyk, że aż głupio się robi. Logiczne jest, że berło jest ci potrzebne do "ponownego" zawładnięcia Ziemią. - Podkreśliła "ponownego", żeby zaznaczyć jego klęskę i trochę go wkurzyć. - A więc i częściowego wybicia rebeliantów.
Loki westchnął głęboko, jakby tym razem to on był rodzicem odmawiającym dziecku nutelli.
- Potrzebuję włóczni, żeby zawładnąć Asgardem. Midgard mnie nie interesuje. Ani on, ani jego mieszkańcy. - To trochę zabolało Frozen, ale nie dała tego po sobie poznać. Nienawidziła go, a on z całą pewnością nienawidził jej, ale nie musiał od razu wyjeżdżać z takim tekstem. - Może i jestem bogiem kłamstwa, ale tego typu obietnic dotrzymuję zawsze.
Susan zamyśliła się w duchu dziękując Bogu, że przebyte mutacje genetyczne nie pozwalają jej się rumienić.
Odezwała się dopiero po dłuższym czasie.
- No... dobrze. Przepraszam. W takim razie... kiedy chcesz, żebym zaczęła?





Obudziła się z potwornym bólem pleców i przez kilka sekund zastanawiała się, skąd się wziął. Odpowiedź przyszła sama gdy tylko Susan podniosła głowę.
No tak. Spała zgięta w pół, siedząc na krześle, ale równocześnie leżąc na stole.
Brawo ona.
Szybkim ruchem zrzuciła z głowy mapę helicarriera, którą nie wiedzieć kto tam zamontował.
Nie wiedzieć kto?
- Wybacz za tą mapę, ale mocno świeciło rano, a wyjątkowo słodziutko spałaś. - Wysyczał  złośliwie Loki. - A rolety nie są wliczone w koszty przelotu. - Dodał.
On, w przeciwieństwie do dziewczyny, był pełen sił witalnych jak z reklamy kremu ukrywającego "skutki stresu, pracy do późna i imprezowania".
- O moje plecy to już nie łaska było zadbać? - Wywarczała, wyginając się mocno do tyłu. Gdzieś z okolic jej kręgosłupa dobiegł ich dźwięk strzelających kości.
- Ciebie to nie boli? - Zapytał Loki, z powątpiewaniem unosząc brwi.
- Nie, widzisz, wstrzyknęli mi takie coś, że nie bardzo czuję kręgosłup. Tak wiesz, jakbym go nie miała. Tak samo jest w lewej nodze i prawej połowie szyi. I na kości potylicznej. I w nadgarstkach.
- Fuks. - Zapiał Laufeyson, zmierzając w stronę kuchni.
- No nie wiem. Przetną mi żyłę główną a ja nawet tego nie zauważę.
- Bywa i tak. - Odrzucił i wcisnął jej kubek herbaty w rękę.
- Ile łyżeczek? - Zmarszczyła nos.
- Dwie, cukrzyku.
- Wybacz, nie piję bitrexu.
- Czego?
- Jednej z najbardziej gorzkich substancji, jakie kiedykolwiek wyprodukowano.
- To idź sobie dosłódź. - Rzucił chrapliwie.
- Dziękuję. - Posłała mu ociekający słodyczą uśmieszek.
Wracając usadowiła się koło niego na sofie. Nie była zadowolona z tego, że była bliżej niż odległość wyciągniętej ręki, którą powinno się zachowywać względem tego typu niebezpiecznych zwierząt, ale miała do wyboru tylko to miejsce i trzy krzesła, do których cały czas żywiła głęboką urazę.





- Wszystko jasne?
- Tak. Boję się, Loki.
Po raz pierwszy zaryzykowała takim wyznaniem względem niego.
- Nie ma czego. Pamiętasz, gdzie na ciebie czekam?
- W prawym skrzydle, przy łączniku stresy A i B. Przychodzę, daję ci jabłko i berło, ty odlatujesz, a ja udaję, że duszę się czadem.
- Pięknie. Aha, i jeszcze jedna uwaga. Zanim zaczniesz, idź do swojego pokoju. Wyjmij z regału książkę, której wcześniej na nim nie było.
- Czuję się jak w tandetnym filmie akcji. Już wolę, jak mówisz do mnie asgardzkimi tekstami z idealnie dopracowaną angielszczyzną i pełnymi formami wyrazów zamiast skrótami.
- Oj, daj spokój. Leć. Powodzenia.
Usłyszała w jego głosie nutę, której wcześniej nie zauważyła.
Jakby... nadzieja? Na co? Na odzyskanie własności, mocy?
Czy na to, że nic jej się nie stanie?
Nie, raczej nie. W sumie chyba by się cieszył, gdyby jej się włosy zapaliły czy coś.
- Nie dziękuję. Bo zapeszę. - Uśmiechnęła się.
I wyszła.





Wyciągnęła z półki zieloną, średnio grubą książkę oprawioną w zieloną skórę, ze złotymi zdobieniami na grzbiecie. Mitologia skandynawska. A jakże.
Regały rozsunęły się i przez chwilę miała nadzieję, że jej oczom ukaże się coś na miarę Pokątnej z "Harry'ego Pottera". Gówno, nie ma Pokątnej.
Ale jest gablota.
I zamiast jak w "Harrym Potterze", poczuła się jak w "Igrzyskach Śmierci".
Poczuła się jak Kosogłos. Tak właśnie wyobrażała sobie strój, który Katniss miała na sobie podczas rebelii.
- Czytałeś ty może "Igrzyska"?
- Nie. Jak coś, to trochę zmodernizowana wersja asgardzkich szat bojowych. Udało mi się to ukraść jeszcze zanim mnie stamtąd wykopali. Ale cieszę się, że ci się podoba.

Zaśmiała się w duchu. Podoba?
Ona miała ochotę nosić to już do końca życia.












6 komentarzy:

  1. Uwielbiam to <3
    Głupi tablet tak głupio mi twój blog wyświetla :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj znam ten ból :c mój też nie czyta, ale wtedy można jakoś na wersję mobilną przełączyć :) cieszę się, że ci się podoba i bardzo chętnie odwiedzę twojego bloga :) czym więcej Loczka, tym lepiej :3

      Usuń
  2. Świetne <33 pisz dalej + znam ten ból dziewczyny ;)

    Ps. Zapraszam na mojego bloga annabethchasediary.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. "- I tobie dobry wieczór, promieniejąca miłością do świata istoto. -" Hmm... Tiaaa...
    2. "...czci-nie-godny bóg..." XD
    3. "nie ma go tu, i chwała mu za to" XD
    4. "Zaśmiała się w duchu. Podoba? Ona miała ochotę nosić to już do końca życia." No cóż, nie dziwię jej się, podarek od Lokiego... Mrrrr <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha gowno nie ma pokatnej haha nie moge :-P XD
    ~LieberAlleine

    OdpowiedzUsuń