Steve klęczał z szokiem zastygłym w oczach. Za nim stał Loki.
Czarnowłosy szarpnął włócznią do tyłu.
Jej ostrze było całe we krwi.
To nie mogła być prawda.
Loki uniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.
- Wybacz. Ale zasłużył na to.
- Zasłu... Zasłużył? Zasłużył?! Czym?!
- Chciał cię udusić.
- Jasne! Ale kiedy ty przez pół godziny dusiłeś mnie do ściany to było w porządku, tak?! Puściłby mnie! Zależało mu na mnie!
- Nie tylko jemu! - Wrzasnął. Dopiero po chwili dotarło do niego, co właśnie powiedział. - To znaczy... co z tego? Jest wyszkolony tak, żeby umieć odsuwać uczucia na dalszy plan. Gówno by ci ta jego "miłość" dała! Jeśli Fury wydałby polecenie, zabiłby cię bez wahania!
- Jasne. Oczywiście. A mój brat i Banner trzymaliby mnie, żebym się nie wyrywała podczas tortur. Co ty możesz wiedzieć?!
- Ach tak? Zdaje się, że mało o tych twoich przyjaciołach słyszałaś. Dzień w dzień faszerowali cię proszkami wyprodukowanymi przez tą zieloną bestię, żeby osłabić twoją moc. Dzień w dzień dolewali ci do napojów jakieś eliksiry, które powoli zabijały w tobie wszystko, co ludzkie, będąc święcie przekonani, że ci pomagają!
Susan straciła ochotę na dalszą kłótnię. Dosypywali? Dolewali? Co on bredził?
A co jeśli to prawda? W sumie... miała dni, kiedy czuła się, jakby sił miało jej nie starczyć na zrobienie czegokolwiek.
- Skąd... to wiesz? - Zapytała cicho.
- Bo sam miałem w tym uczestniczyć, ale odmówiłem, przez co mało nie straciłem pracy. To znaczy Tom. Słyszałem polecenia i słyszałem rozmowy twoich... bliskich. O ile można ich tak nazwać.
Frozen zaczęła się zastanawiać nad tym, co zrobić. Koło niej leżał twarzą w ziemi Steve budzący skruchę, obok stał Loki wywołujący falę nienawiści... tym razem - o dziwo - nie wobec niego samego.
Przypomniała sobie bajkę usłyszaną podczas pobytu w Ameryce Południowej, w wiosce starego plemienia indiańskiego.
Bajka mówiła o chłopcu, który prosi swojego ojca o opowiedzenie jakiegoś ludowego podania.
Mężczyzna opowiada mu więc legendę o wilkach walczących wewnątrz każdego człowieka.
Wilki są dwa: biały i czarny. Biały to dobroć, miłość, przyjaźń, wybaczenie i uczynność. Czarny to zło, nienawiść, zazdrość, egoizm i agresja. Chłopiec pyta ojca, który wilk wygra walkę. On odpowiada:
"Ten, którego karmisz".
Susan zamyśliła się.
Zawsze wolała czarny.
Zacisnęła palce na wyciągniętej dłoni Lokiego. Była jeszcze zimniejsza niż zwykle.
Wsiedli do myśliwca.
- Mam nadzieję, że umiesz to prowadzić. - Powiedziała Susan rozpierając się wygodnie w fotelu pilota.
Loki słysząc to zamarł z garścią czipsów w połowie włożonych już do ust. Skąd w samolocie czipsy, tak na marginesie?
- Liffyem we ffy umeff. - Wybełkotał spoglądając na nią z ukosa.
- Pracujesz w agencji wywiadowczej, trzy czwarte czasu spędzasz w powietrzu, a nie umiesz prowadzić myśliwca? - Syknęła przez zęby Susan.
Loki przełknął.
- Miałem mieć szkolenie w przyszłym miesiącu. - Spojrzał na nią zupełnie poważnie
- To psu w dupę polecisz. Ja nawet samochodu nie umiem prowadzić. Znaczy, nie mam prawka, ale jak trzeba to pojadę. Ale zazwyczaj kończy się to autem do kasacji i kilkoma rannymi. I mną na drugim końcu świata.
- Od czego są instrukcje obsługi. - Odpowiedział beztrosko Kłamca otwierając gruby plik żółtych papierków. - Więc tak. - Odchrząknął. - To. - Rzekł bardzo dobitnie, wskazując palcem na jeden z kwadryliarda przycisków.
Susan lekko dźgnęła guzik palcem, jakby był to conajmniej jeżozwież.
Silnik zaczął się rozgrzewać, a Loki zrobił usatysfakcjonowaną minę i uniósł brwi, zerkając na dziewczynę.
Przez pięć minut po kolei pokazywał jej, co wcisnąć, przy czym raz dwukrotnie wskazał ten sam przycisk i musieli zaczynać od nowa.
- Dooobraa... Teraz tym takim do przodu.
- Przepraszam, ale którym "tym takim"? Tym po lewej czy tym po prawej? Czy tym gdziekolwiek?
- Oj no tym tu. Sterem, kierownicą. Nie wiem jak to nazywacie.
- No to mów, że tym takim o. - Powiedziała, jakby tłumaczyła mu rzecz oczywistą.
Loki uniósł oczy ku niebu.
- Jak z pewnością zdążyłaś zauważyć, mam dziś nastrój do zabijania. I jak nad sobą nie zapanuję to na jednym się nie skończy.
- Chyba lubisz wkurzać ludzi, nie?
- A słyszałaś o czymś takim jak Lokasenna?
Laufeyson zaczął się dusić, próbując powstrzymać śmiech. Susan patrzyła na niego spod byka.
- Żebym ja też nie musiała być zaraz w nastroju do zabijania.
- Irytowanie innych to mój zawód. Po to się urodziłem i z tym umrę... Kiedyśtam. Za wiele, wiele, wiele tysięcy laaaat... - Zawył, przybliżając twarz do ucha Frozen, celowo się nad nią znęcając. - Jedziesz czy nie? - Zapytał już zupełnie innym tonem, siedząc tylko na połowie tego, na czym zwykle się siedzi i chuchając jej we włosy. Właśnie przeżywał atak dobrego humoru. No dobra, powiedzmy sobie szczerze, zwykłą głupawkę.
- Loookii - Jęknęła z rezygnacją. - Zobacz gdzie ty masz rękę. - Wyszeptała waląc głową w oparcie.
Loki spojrzał na prawą dłoń, na której się podpierał.
- Czy to przypadkiem nie służyło...
Myśliwiec gwałtownie poderwał się w powietrze.
Szarpnęło. Trickster stracił równowagę (co mu się tego dnia dość często przytrafiało) i poleciał na Susan przygniatając ją do szyby.
- Tak. Tak, dokładnie do tego to służy. A ty wyglądałeś na lżejszego. - Wymamrotała lekko poobijana Sue, w trakcie gdy Loki się podnosił. - I weź te twoje przylizane włoski z mojej twarzy.
- To te mięśnie. - Powiedział z zadowoleniem mężczyzna. - A moje włosy nie są przylizane, po prostu mi zazdrościsz, że układają się tak, jak chcę, a nie jak tobie. I tak, dobrze myślisz. Stanowczo za dużo opowiadałaś Tomowi o swoich problemach z prostownicą, lokówką, farbami i olejkiem rycynowym. Patrz na drogę.
- Dobrze by było gdyby takowa się tu znajdowała. - Wymruczała pod nosem Susan łapiąc za ster.
Usłyszeli strzały, jedna z kul śmignęła koło szyby bocznej, przez co Stark zboczyła lekko z kursu.
- Yyy... Loki? Skąd ja mam wiedzieć, gdzie lądować? - Zapytała po kilku minutach lotu.
-Wiesz, miałem kiedyś takiego kumpla, Tom miał na imię. I opowiadał mi, że ty mu mówiłaś, że masz jakiś bunkier w lesie. To dawaj tam.
- Ha. Ha. Ha. Fascynujące. A ja nadal nie dostałam odpowiedzi na swoje pytanie.
- A ile tu widzisz lasów? Osiem? Dziesięć? Nie. Jeden jedyny, jedyniutki las. Więc pociągnij tym w dół i spróbuj nas nie zabić. Znaczy siebie, bo mi to tam wisi.
Susan prychnęła i lekko obniżyła lot.
Chwilę później samolotem ostro szarpnęło.
Loki już otwierał usta, by to skomentować, ale Frozen odezwała się pierwsza.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że mam lecieć powietrzem, a nie drzewami, to przypominam, że próbuję wylądować w lesie. A lasy mają to do siebie, że jest w nich dużo drzew. A jeżeli nadal chcesz mnie krytykować, to trzeba było lecić samemu. U was, w tym całym Asgardzie, latanie jest chyba na porządku dziennym, nieprawdaż? - Zironizowała.
- Wiesz, mam brata, ma na imię Thor...
- Wow, będę mogła go kiedyś spotkać? To na pewno interesujący gość! - Zakpiła. - Przecież chyba wiem, nie? - Dodała ponurym tonem.
- ...I z nas dwojga to on dostał umiejętność olewania grawitacji. - Kontynuował Loki. - Ja dostałem umiejętność olewania całej reszty. Susan, uwa...
Nie dokończył.
Z pełną prędkością uderzyli o ziemię, ryjąc podłoże dziobem jeszcze kilkaset metrów.
Kiedy samolot w końcu się zatrzymał (to znaczy, kiedy lewa połowa samolotu się zatrzymała), Loki dokończył:
- ...żaj. - Ku jemu zdziwieniu Susan mu nie odpowiedziała. Rozejrzał się za oderwaną częścią myśliwca: tą, w której powinna znajdować się dziewczyna.
Z trudem wygramolił się spod zmiażdżonej tablicy rozdzielczej przygniatającej jego nogi i, upewniając się, że nie stracił władzy w kończynach, poszedł szukać "pilotki".
- Aż dziw bierze, że nie zdałaś prawka. - Zakpił. - Jakiś burak musiał nadzorować twoje lekcje. Serio, jak tak prowadzisz samolot, to musisz być mistrzynią jazdy! - I pewnie naśmiewałby się z niej dłużej, ale usłyszał coś co go natychmiast uciszyło.
- Loki. Loki, idioto. Tu jestem, ślepoto jedna! - Zawyła Susan.
- A co, nóżki odjęło? - Zapytał, zaglądając w zarośla, z których dochodził głos. - Oj. Wybacz. - Zreflektował się, kiedy zobaczył długi fragment śnieżnobiałej kości sterczący Susan z uda. No, może nie taki śnieżnobiały, bo zalany krwią i przyozdobiony strzępkami mięśni i resztek skóry. Nie mówiąc już o wyglądzie i ułożeniu całej reszty nogi.
- Gdybyś tak mógł się zamknąć i coś z tym zrobić, tobym zaryzykowała stwierdzenie, że posiadasz jakiekolwiek ludzkie odruchy. - Wysyczała, zaciskając oczy z bólu. Przykucnął koło niej.
- Nie dotykaj tego. - Trzepnął ją w rękę, którą próbowała dotknąć kości. Schylił się i wziął ją na ręce. Była jeszcze lżejsza, niż na to wyglądała. Zaczął mamrotać coś o anoreksji i innych problemach psychiczno-pokarmowych, ale Frozen go nie słuchała.
Na czuja znalazł dom-bunkier Susan. Ta pokierowała go, gdzie i co musi zrobić, żeby drzwi się otworzyły. Bo klucze są zbyt mainstreamowe, oczywiście.
Będąc już wewnątrz kazał jej złapać się mocniej i przez moment trzymał ją tylko jedną ręką, drugą zaś zmiótł wazon z ususzonymi kwiatami ze stołu, na którym położył dziewczynę.
Wyszedł, zostawiając cierpiącą samą sobie. Już chciała zacząć na niego gadać, kiedy wrócił: z włócznią w ręce i jabłkiem w zębach.
- Wybacz, że się nie podzielę, ale musi mi starczyć na uzdrowienie cię i zabranie nas w jakieś sensowne miejsce. I na przeżycie twoich następnych popisów.
To mówiąc, machnął jej dłonią przed oczami.
Choć walczyła, już po kilku sekundach zrobiło jej się czarno przed oczami.
Odpłynęła.