niedziela, 16 marca 2014

11. Manipulative Spider.

"And if we should die tonight, 
We should all die together.
Raise a glass of wine for the last time."


Obudził go chłodny powiew napachnionego ogrodowymi kwiatkami wiatru, wlewający się do jego komnaty przez otwarte okno. Przez chwilę leżał z wyciągniętą szyją i oczami wlepionymi w ramę okna tarasowego znajdującego się za jego plecami, rozkoszując się ciepłą kołdrą grzejącą mu cały przód.
Czekaj.
A tak. To tylko kołdra.
Nie, wait. Kołdry raczej nie oddychają. Nawet w Asgardzie.
Podniósł dwoma palcami pościel i zobaczył burzę rozrzuconych na wszystkie strony świata i galaktyki włosów.
Można się było tego spodziewać.
Powoli zaczął wstawać, jednak spotkał się z okropną i dramatyczną przeszkodą.
Kołdra wtuliła się w niego mocniej.
Bosko.
Wywrócił oczami. Delikatnie odczepił Susan od siebie i wstał, po czym skierował się do ogrodu.
Chwilę spacerował zastanawiając się, czy dobrze zrobił przywożąc Frozen do Asgardu. Jak się wkurzy i rozpierniczy pałac, to będzie na niego. A Sheera była nieprzewidywalna.
Z drugiej strony nie uważał się za aż takiego chama, żeby zostawić ją na pastwę tych wszystkich midgardzkich tajnych agencji z S.H.I.E.L.D.em na czele. Owszem, należał do osób, które generalnie i z założenia mają wszystko w głębokim poważaniu, ale żal mu było tej dziewczyny i musiał przyznać, choć niechętnie, że ją lubił. Ale nie "lubił lubił", żeby nie było. Po prostu lubił. Była bystra, a on szanował bystrych ludzi. Coraz mniej takich.
Z drugiej strony trochę go irytowała. Droczyła się z nim. Wmawiał sobie, że po prostu nie trawi złośników, ale prawda była taka, że był najzwyczajniej w świecie zazdrosny. To on tu był od droczenia się z innymi.
Przez przypadek wrócił myślami do tego, jak Susan przykleiła się do niego wieczorem. No dobra, przykleiła się do jego ręki, on sam ją przytulił. Ale fakt faktem.
Jak zawsze budził się w nocy. Od dawna już to ma. Niestety.
W każdym razie, kiedy i tym razem się budził, spoglądał na jej twarz. Nie w jakimś konkretniejszym celu, tak po prostu. Odruchowo. I za każdym razem widział kogoś zupełnie innego, niż w ciągu dnia. Widział tą małą dziewczynkę, która patrzyła z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami na Asgard. Przez sen nie mogła kontrolować mimiki, więc widział wszystko. Trudno było ukryć, wyglądała słodko, kiedy jej policzek rozpłaszczał się na jego ramieniu.
Odgonił od siebie te myśli.
"Nie zachowuj się jak debil", pomyślał.



Susan powoli zaczynała się budzić. Co prawda nie sama, tylko z pomocą Sheery, która darła mordę gdzieś głęboko w niej. Informowała o niebezpieczeństwie. Frozen niechętnie otworzyła oczy i zerwała się jak poparzona.
Rozejrzała się dookoła nie mając zielonego pojęcia, gdzie się znajduje.
Dopiero po chwili przypomniała sobie co się stało.
Liczyła, że po odkopaniu w swoich myślach tego drobnego faktu straci uczucie niepokoju i wzmożonej czujności zwierzęcia na polowaniu.
Myliła się.
Czuła na sobie czyjeś oczy. Intensywnie wpatrujące się w nią, czekające na dogodny moment, by zaatakować.
Rozejrzała się.
Na suficie zobaczyła ogromnego (czyli według jej realiów około pięciocentymetrowego), włochatego pająka.
Więc zaczęła drzeć mordę do chórku z Sheerą.
Wystrzeliła przez otwarte tarasowe okno jak torpeda. Biegła na oślep jak najdalej od tamtego miejsca.
Myślała, że pruje tak już wieki, aż wpadła na dużą, twardą i stabilną barierę.
- Mogłabyś być bardziej dyskretna w okazywaniu swojej psychozy. - bariera przemówiła i okazało się, że był to Loki. - O co chodzi?
- Spojrzała na niego i zaczęła trząść się jak galaretka z drobiu. Patrzyła martwym wzrokiem gdzieś przed siebie, oplatając się ramionami i garbiąc się lekko. Dyszała ciężko, ale nie po biegu, tylko ze strachu.
Loki widząc jej stan objął ją i przyciągnął do siebie. Sam nie wiedział, co mu odbiło, ale to był impuls, którego nie zdołał powstrzymać. Oparł brodę o jej głowę i zaczął uspokajać dziewczynę mruczącym głosem. Wiedział, że to jej pomoże.
- Co się stało? - zapytał.
Odpowiedziała dopiero po chwili.
- Pająk. Ogromny, włochaty, czarny, przerażający pająk morderca. Idź go zabij. Zabijzabijzabijzabijzabijzabijzab...
- Jaki pająk? - przerwał jej marszcząc brwi.
- No przecież mówię ci, że...
- Nie. - wciął jej się po raz kolejny. - Susan. W Asgardzie nie ma pająków. - osunął ją od siebie i spojrzał jej w oczy.
Patrzyła na niego wielkimi oczami, jakby właśnie powiedział jej, że pragnie rozpocząć karierę jako fotomodelka. Nie, to nie literówka. FOTOMODELKA.
- Ale... ale... - jąkała się. Kłamca postanowił iść sprawdzić, co ją tak przeraziło.
Susan poszła za nim. Nie chciała drugi raz patrzeć na to wielonogie bydlę, ale jeszcze bardziej bała się, że to coś zajdzie ją w ogrodzie.
- Tu nic nie ma. - Loki wyszedł z komnaty. Idź zobacz. Tutaj nie ma pająków. Musiało ci się wydawać.


I tak oto wyglądało kłamstwo w ustach Kłamcy.
"Musiało ci się wydawać".
Dobrze wiedział, że tak wyszkolone, wręcz dziko wrażliwe zmysły nie były zdolne do pomyłki.
A to oznaczało, że...
Nie. Nie, nie, nie. One nie żyją. NIE ŻYJĄ.
Zaczął się stresować, że Susan zobaczy jego wahanie. Nie mogła. Musiała bezgranicznie uwierzyć w to, że nie była jeszcze do końca rozbudzona.
Loki nawet sobie to wmawiał. Jeśli to byłyby one, te dwie żmije, potwory, które sam wychował, to oznaczałoby koniec. I dla niego, i dla niej. Z jedną dałby sobie radę, ale nie z dwoma. Plus jeszcze trzecia do ochrony. Zaczął dochodzić do wniosku, że znanie się z tyloma kobietami nie ma choćby jednej zalety. Ani jednej.
Żeby zamaskować powoli rosnące przerażenie pociągnął Susan do komnaty i powiedział:
- No, już po wszystkim. Pewnie jeszcze nie byłaś rozbudzona, albo coś w tym stylu. Chodź, pójdziemy na śniadanie. Dobrze już się dzisiaj czujesz? - w jego głosie słychać było udawaną beztroskę. Frozen całe szczęście była zbyt roztrzęsiona, by zwrócić uwagę na zawartą w nim nutę fałszu.

Ubrali się i zeszli do jadalni, która już lśniła świeżością i czystością mimo ostatniej balangi. Przy bogato zastawionych stołach siedziało kilkunastu bogów, w tym Sif i Trzech Wojów.
Bogini wojny rzuciła Lokiemu mordercze spojrzenie, ale na Sue spojrzała dość przyjaźnie. Trickster nadstawił ramienia, przypominając Susan, że cały czas udają szczęśliwych narzeczonych.

Posiłek przebiegł w miłej atmosferze. Po jakimś czasie do Lokiego i Sue dosiadła się Sif. Zaczęła rozmawiać wesoło z dziewczyną, jednocześnie ostentacyjnie ignorując mężczyznę.

Obie bardzo przypadły sobie do gustu, ale Laufeysonowi wyraźnie się to nie podobało. Kopał Starkową pod stołem, dając jej jasno do zrozumienia, że czas się zmywać.

Zaprowadził ją do zbrojowni. Susan chciała wykorzystać wszystkie znajdujące się w niej przedmioty, od miecza zaczynając i na maczudze kończąc.
Fajnie, że nie wiedziała jak.
- Na początek zostańmy przy sztyletach. Są znacznie skuteczniejsze od mieczy, a nie wymagają wkładania nie wiadomo ile siły w zamach. Masz. - rzucił w jej kierunku jeden ze swoich nożyków.
Wpadł jej w rękę tak niefortunnie, że ostrze wbiło jej się w dłoń.
Ale nie skapnęła z niej nawet kropla krwi.
Podniosła sztylet i przyjrzała mu się pod słońce. Na rękojeści wyryte były głowy wilków.
Zadrżała. Wilki. Stanowczo ich już w jej życiu za dużo.
- Rzuć nim w... na przykład tamtą kukłę. I spróbuj zrobić tak, żeby przypadkowo nie wyślizgnął ci się z ręki i nie wbił mi się w brzuch, dobrze?
- Na życzenie. - udała, że celuje w jego pierś, mrużąc jedno oko i biorąc zamach.
Loki udał, że siła niewyrzuconego pocisku rzuca nim o kolumnę.
Oboje zaśmiali się, po czym Laufeyson zebrał włosy za uszami, przygotowując się do dalszych lekcji używania broni.
Susan skupiła się na kukle, ale nie tej, którą wskazał Loki. Ta, którą ona wybrała, stała trzy razy dalej. Zerknęła na mężczyznę. Stał odwrócony do niej plecami, zajęty wybieraniem dla niej jakiejś większej broni.
Zamachnęła się i rzuciła. Sztylet przebił się przez miejsce, w którym powinno być serce kukły i wbił się w ścianę za tym punktem.
Loki spojrzał na nią przez ramię, obracając w jej stronę tylko górną połowę ciała. Jego oczy otowrzyły się odrobinę szerzej.
- Chodziło mi... nieważne. - podszedł do niej i wepchnął jej jakiś długi kij w rękę. - spróbuj tym.
- Mam na tym zrobić skok wzwyż? To ma jakieś sześć metrów.
- Nie. Masz z tym zrobić dokładnie to samo, co ze sztyletem. - oparł się o jej ramię i wskazał palcem na następną ofiarę.
- Ale to jest długie.
- Twoi przodkowie z szesnastego wieku już walczyli takimi bydlakami, a ty nie dasz rady? - wymruczał jej tuż koło ucha. Susan zepchnęła go ze swojego ramienia, uważając takie zachowanie za zbyt duże spoufalanie się.
Odstąpiła o krok od niego. Poczuła rosnącą wściekłość, sama nie wiedziała dlaczego. Czuła, że Sheera powoli przejmuje nad nią kontrolę. A raczej, że coś jej w tym pomaga. Z początku myślała, że to Loki manipuluje jej emocjami, ale potem doszła do wniosku, że to coś innego. Od rana czuła, że coś ją podjudza, jakby była bykiem na arenie, a ktoś machałby jej czerwoną płachtą przed oczami. Poczuła pieczenie w oczach. Wiedziała, że stały się żółte. Loki obszedł ją i spojrzał na nią. Na jego twarzy na moment pojawiła się niepewność.
Właśnie przypomniał sobie swoje poranne myśli.
"Jak się wkurzy i rozpierniczy pałac, to będzie na niego. A Sheera była nieprzewidywalna."
No ładnie.
Sheera wyszczerzyła zęby (wcale nie w uśmiechu) i rzuciła oszczepem z krótkim krzykiem wściekłości. Po poprzednim pokazie siły Lok spodziewał się, że broń przebije kukłę i wbije się w ścianę, ale nie spodziewał się, że...
Że Przebije ścianę na wylot.
Kobieta przeniosła na niego jaskrawe, a zarazem mroczne spojrzenie.
- Mam przesrane, prawda? - westchnął ciężko, jak człowiek pogodzony z losem.
- Patrzcie jaki mądry. - odpowiedziała, przekrzywiając zadziornie głowę.
Niby spokojnie podeszła do stojaka na miecze. Wyciągnęła dwa.
Kłamca korzystając z jej chwilowej nieuwagi przywołał swoje sztylety, które bezszelestnie zmaterializowały się w jego dłoniach. Mógł po prostu przenieść się w inne miejsce, ale nie był tchórzem. Chciał walczyć, choćby ta złotooka bestia miała go zabić. Miał nadzieję, że jabłkom Idunn można ufać.
Sheera obejrzała się i rzuciła w niego sztyletem. Dałby głowę, że nie miała go wcześniej w ręce. Zrobił unik w ostatniej chwili. Już w trakcie prostowania się uderzył. Dwa noże poleciały prosto w stronę jego przeciwniczki. Nie myślał o tym, że robiąc krzywdę Sheerze, wyrządza ją też Susan. Ona jednak zablokowała oba ostrza długim mieczem. Metal uderzył o metal. Sztylety nie zdążyły upaść na ziemię, bo Loki znów przywołał je do siebie.
Tym razem Sheera nie czekała na reakcję. Sama przystąpiła do ataku, doskakując do trickstera i celując ostrą klingą w jego tętnicę. Odchylił się. Kilka czarnych kępek włosów upadło na ziemię.
Loki chwycił tarczę i wytrącił miecz z rąk dziewczyny. Zaatakowała rękami. Chwycił ją za przedramiona i obrócił plecami do siebie. Jedną ręką przydusił ją do siebie, a drugą trzymał ją za gardło. Myślał, że wygrał.
Ale na myśleniu się skończyło.
Sheera wyciągnęła jedną nogę za nogi Laufeysona i podhaczyła je za zgięcie pod kolanem. Loki stracił równowagę i upadł na plecy. Dziewczyna skorzystała z okazji i wyrwała się z jego uścisku. Chwyciła maczetę wiszącą na najbliższej ścianie i wyniosła ją obydwoma rękami nad głowę, celując prosto w mostek leżącego u jej stóp boga.
I wtedy on zniknął. Z doświadczenia wiedziała, że zaraz pojawi się za jej plecami, więc natychmiast przeniosła atak w tamtą stronę, ale Loki sparował jej uderzenie gołą ręką.
Spojrzała w jego zimne, mordercze spojrzenie. Nawet się nie zachwiał, choć włożyła w uderzenie całą siłę.
Poczuła mrowienie na karku. Odwróciła się. Nie powinna tego robić, jej zwierzęcy umysł jej zabraniał. Ale co może umysł wobec instynktu? Za nią stał prawdziwy Loki, oparty z kpiącym uśmieszkiem o kolumnę.
- Nigdy nie próbuj wygrać z potęgą. - wysyczał.
W tej samej chwili iluzja, która obroniła się przed jej atakiem zniknęła. Sheera upuściła maczetę, która dotychczas podtrzymywana była przez ramię "Lokiego".
A potem sama upadła.
Złość opuszczała powoli jej ciało, pozwalając trzeźwo myśleć.
Laufeyson powoli, od niechcenia podszedł do leżącej dziewczyny.
Jej tęczówki znów były niebieskie. Patrzyła na niego ciepłym, spokojnym spojrzeniem krótkowidza. Takim, przed jakim się wzbraniała. Loki miał ochotę puścić jakąś kąśliwą uwagę o jej przegranej, ale widząc, jak bardzo jest słaba i że to już Susan, a nie Sheera podarował sobie. Pomógł jej wstać.
Po jej stanie widział, że miał rację.
To one. Przyszły, by ostatecznie się z nim rozliczyć. I przy okazji zlikwidować konkurencję.
Po raz pierwszy naprawdę pożałował, że angażował w to wszystko Susan. I nie dlatego, że miał przez to więcej roboty, tylko dlatego, że teraz wymagała podwójnej ochrony.
Te dwa demony będą się mściły.
A ona będzie do tego dla nich najlepszym narzędziem.






2 komentarze:

  1. Kocham Cie! Nie znudzilo mnie to. Caly czas bylam ciekawa co sie stanie za chwile i od tego momentu jestem ciekawa co sie stanie w ciagu dalszym. Nie karz mi dlugo czekac, dobrze wiesz, ze tego nie lubie.. :c ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam <3 przy każdym rozdziale tarzam się ze śmiechu po podłodze zD Genialnie piszesz... Już się nie mogę doczekać następnego =D

    OdpowiedzUsuń