piątek, 28 marca 2014

13. The Witcher

No witam, witam :)
Rzadko piszę wstęp ode mnie, chyba że przepraszam.
I teraz też przepraszam.
Nie wybaczycie mi tego, wiem. Jak będzie okazja, to prawdopodobnie mnie zabijecie. Zwłaszcza Mahomo.
Magdalene D., chodzimy do jednej szkoły, więc spróbuj pamiętać o odłożeniu noża, kiedy będziesz do mnie podchodzić na bliżej niż piętnaście meterów :D *jara się słowem "meterów"*
Nie bójta się, nikogo nie uśmiercam. Jedynie co to biję Thora po twarzy rękami Starka, ale to tam takie tam.
Dopiero co ożywiłam Steve'a [yay, Kapitan żyje, smućmy się ;) ].
Nie zawieszam też bloga, co to to nie. Mam taką wenę, że aż mi mózg rozsadza. A ja przecież muszę się jeszcze uczyć :O
No ale tak. Do rzeczy, bo Wam się czytać odechce. Oto, za co Was przepraszam. Otóż w tym poście, w tym rozdziale, dopuszczam się parszywej zbrodni mieszania fandomów. I tak cud, że jeszcze tu Sherlocka i Benedicta Cumberbatcha nie wrzuciłam, choć kusiło, oj, kusiło. Jak się ktoś chce pobawić w zgadywanie, co to za drugi fandom, zanim przeczyta to w rozdziale, to zapraszam do porównywania tytułu rozdziału z okienkiem po prawej zatytułowanym "o mnie". Czy jakoś tak. Słowa się powtarzają. Tylko, że są w innych językach. I to właśnie jest to.
Próbowałam się powstrzymać, ale nie mogłam. Tak bardzo faza. Mój szwagier pożyczył mi książki, i kurde, tak jak zaczęłam, tak nie mogę przestać.
No ale nic.
Tu Wam wrzucam link do piosenki do rozdziału. W poprzednim też był, ale tak inteligentnie umieściłam go w cytacie na początku, że nie było go widać ;___;
http://www.youtube.com/watch?v=iO_WxYC34eM
and [ten fragment włączcie dopiero od momentu oznaczonego gwiazdką ;) ]
http://www.youtube.com/watch?v=BcZrhJDoIac
Miłego czytania :*
I wybaczcie mi, proszę :D
Na pocieszenie mam dwa cytaty, które bardzo poprawiają humor :)
  • – Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz?
    – Bo wiosło mi ukradli.
    • Opis: riposta Geralta na zaczepki chłopca imieniem Everett.
  •  - Jaskier, jak ty coś powiesz to nie wiadomo, płakać, śmiać się czy w rzyć cię kopnąć.
Nie odnoszą się one do rozdziału, ale są boskie <3
********************
"Le­piej bez ce­lu iść nap­rzód niż bez ce­lu stać w miej­scu, a z pew­nością o niebo le­piej, niż bez  ce­lu się cofać. "

- Nie odzywaj się. - Susan otworzyła oczy i zauważyła, że twarz Lokiego wisi kilka centymetrów nad jej uchem. - Ani słowa, jasne? - jego głos był stanowczy i spokojny.
- Ale...
Laufeyson położył palec na ustach, więc Frozen przestała mówić.
Wstał i podszedł do wylotu jaskini. Widziała już tylko, jak jego włosy bieleją i rosną, a uszy wydłużają się i stają się spiczaste. Po chwili poczuła, że z nią dzieje się to samo. Chciała się zerwać i zbluzgać swojego towarzysza, ale przypomniała sobie, że kazał jej być cicho.
Usłyszała głosy. Żaden z nich nie należał do Lokiego, choć jeden z nich miał podobny tembr i drżenie.
A jeśli chodzi o to drżenie. Susan była w stanie wyczuć wibracje, jakie wytwarza czyjś głos w powietrzu. Dzięki temu nawet pozbawiona możliwości słyszenia mogła wyczuć czyjś głos i go rozpoznać.

Rozmówcy trickstera wypowiadali jakieś niezrozumiałe słowa, brzmiące, jakby ktoś krztusił się pepsi i próbował wypluć pianę przez zaciśnięte zęby.
Po chwili w jej stronę podeszły trzy istoty wyglądające jak trochę zbrzydnięte elfy z bajek. No tak. To są te Mroczne Elfy, o których opowiadał jej Loki.
Jeden z nich podszedł do niej bardzo blisko. Zaczęła się cofać, ale słysząc w głowie uspokajające słowa wypowiadane przez Kłamcę zatrzymała się. Przyjrzała się elfowi dokładnie. Myślała, że wymarły. Tak jej mówiono. Miał śnieżnobiałą, kredową skórę i lodowe, prawie mleczne tęczówki. Włosy były kremowe i zwinięte w schludne coś przypominające midgardzkiego kłosa, ale robionego nie z dwóch a z entej liczby pasm.
Stworzenie odeszło i przemówiło do reszty. Pepsi pepsi pepsi.

Kiedy dwa z trzech elfów odeszły, ostatni przybrał postać boga kłamstw. Susan również wróciła do normalnej postaci.
- Możesz już mówić. - Loki uśmiechnął się asymetrycznie i usiadł koło niej.
- Dziękuję hojny panie. - mruknęła. - Czego chcieli?
- Zauważyli ogień i przyszli, myśląc, że to wrogowie. Nie ma już Elfów dużo, to się boją. Prawie wszystkie zginęły po koniunkcji. Powiedziałem, że ukrywamy się przed Asami, że przymieramy głodem, siedzimy tu od dwóch tygodni, a ty jesteś moją siostrą niemową. Słodko, nieprawdaż?
- Jak w świecie z waty cukrowej. - odpowiedziała.
Na chwilę zapadła cisza. I Loki, i Susan patrzyli w podłogę.
Po kilkunastu minutach dziewczyna zadała pytanie, które dręczyło ich oboje.
- Co teraz zrobimy?
Loki westchnął.
- Będziemy uciekać. Nie możesz wrócić do Midgardu, to nie ulega wątpliwości. Pole elektronowe nadajnika, który ci wszczepiono, cały czas wysyła słaby sygnał, chociaż sam czip jest już usunięty. Przez to kiedy tylko znajdziesz się na Ziemi, natychmiast cię namierzą, a potem wiesz co dalej. W Asgardzie Thor na pewno już nas pogrzebał. Dam głowę, że powiadomił Odyna o zajściach na hellicarrierze. Czyli zostaje nam siedem światów. Z tym że zahaczania o Jotunheim wolałbym uniknąć, więc tylko sześć. A Nideavellir...
- Loki, skończ. To nie ma sensu. Będziemy biegać od planety do planety? Nie mamy jabłek Idunn. Bez nich niedługo zabraknie ci mocy. Musimy wymyślić coś innego.
- Nie ma innego wyjścia. Co zrobisz? Potrzepoczesz rzęsami do Odyna? On się na to nie łapie. Zabijesz go? No, w sumie to by nie był taki zły pomysł. Ale wtedy cały Asgard by się na ciebie uwziął i tylko by się pogorszyło. Usrało się, co tu dużo gadać.
- A co, jeśli zgłosiłabym się do S.H.I.E.L.D.u z własnej woli? Może obniżyliby mi karę.
- Nawet nie próbuj. Nie. Nie zgadzam się. - Susan spojrzała na Lokiego pytająco. - Ty pomogłaś mi, więc teraz ja pomogę tobie. Koniec równania.
- Obliczyłeś tylko jedną niewiadomą. A co z resztą?
- Reszta jakoś sama sobie poradzi. Poczekaj tylko. - uśmiechnął się. - Chodź.
Loki wstał i podał jej rękę, pomagając wstać.
Wyszli z jaskini. Dzisiaj pogoda była mniej ponura, niż wczoraj, ale nadal było chłodno. Jedyny plus to nieśmiało świecące słońce.
- To jak? - zapytała Susan, dając Lokiemu do zrozumienia, że zgadza się na jego pomysł uciekania do końca życia - Dokąd teraz?
- Na razie zostaniemy t... - zaczął, ale od razu urwał - albo nie. Spadamy. Chyba widzę Einherjarów. Rany, aż tak się mnie boją, że przysyłają po mnie całą armię?
- Raczej mnie. Nie pochlebiaj sobie. - zaśmiała się. - Dawaj na Trymheim! - krzyknęła i wyrzuciła pięść w powietrze jak generał wskazujący żołnierzom kierunek ataku.
- Ty wiesz co to jest? - zdziwił się Loki.
- No pewnie. Czytałam mitologię, spokojnie.
- Mitologia to stek bzdur. - prychnął Laufeyson.
I przeniósł ich do Trymheimu. Ach, jak logicznie.
Według mitologii Trymheim był Krainą Szronu. Susan spodziewała się więc czegoś na miarę Jotunheimu z ogrzewaniem, ale to co zobaczyła, kompletnie odbiegało od jej przekonań.
Miejsce to było pięknym, ciemnym lasem, porośniętym ogromnymi drzewami iglastymi i wieloma gatunkami kwiatów. Jednak w tym szronie było trochę prawdy. Każda powierzchnia była nim pokryta, co w połączeniu z ostrym światłem słońca stwarzało efekt oślepiającego lustra.
Coś pięknego.
- Ślicznie tu, nie, Barbie? - zapytał Loki zadziornie. - Świeci się, bosko! - zapiał.
- Morda, Ken. - warknęła, zbyt zajęta przyglądaniem się drzewom. Kochała drzewa. Kochała las. Ale wiedziała, że Sheera też. A to źle. W miejscach takich jak las, mroczne cmentarze i tego typu znacznie trudno było jej opanować swoją drugą duszę, a co dopiero jej najmroczniejszą i najbardziej skrywaną stronę. Tak, dokładnie. Tą co kłaczy się na czarno, gryzie szkło i rozwala silnik hellicarriera.
- Idziemy. - rzuciła. Nie miała ochoty za bardzo otwierać się przed Lokim. Nie dlatego, że go nie lubiła, bo uważała go za całkiem fajnego gościa, ale nikt, ale to nikt nie miał prawa znać tej części niej. Tej części, o której istnieniu wiedział tylko Banner i jeden gość z nożami na palcach. Tylko dlatego, że ten pierwszy próbował ją z tego wyleczyć, a ten drugi, niejaki Wolverine, przez długi czas pomagał jej to kontrolować. No i jeszcze wypada doliczyć tych, którzy jej takie życie zafundowali.

Wyszli z lasu na łąkę. Też oszronioną. Tu chyba wszystko było oszronione. A no tak. To Kraina Szronu. Jakże inteligentnie, brawo Susan! Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, umyśle matematyczny.


Wędrowali długo. Co jakiś czas ukrywali się pod jakimiś głazami, żeby słońce całkiem ich nie uprażyło. Nie mieli konkretnego celu, ale postanowili zostać tu do jutra rana. Potem ruszali dalej.

Podczas tych wędrówek dużo rozmawiali. Susan opowiedziała Lokiemu o sobie bardzo dużo. Ale nie wszystko. Zataiła przed nim tylko to, na czym polega działanie Genu, który nazywa się Genem Enigmy lub DNA27. Nie powiedziała mu, co robiła, kiedy wszyscy myśleli, że nie żyje. Nie opowiadała o szkołach, o treningach i eksperymentach. Nie opowiadała o tym, co, oprócz agresywnej i kłótliwej femme fatale, kryje się za Sheerą. Tego nie mogła mu powiedzieć.

On za to był wyjątkowo szczery, jak na niego przynajmniej. Pewnie, nie gadał o tym, jak strasznie się czuł, kiedy dowiedział się, że jest adoptowany, ani o tym, jak nienawidził całego świata, a zwłaszcza siebie, ale tak to mówił dużo. O rzeczach ważnych i błahych. Prostych i trudnych.
Wiedział, że Frozen wyjawiła mu znacznie mniej niż on jej, ale nie napierał. Może kiedyś się przełamie i opowie o tym, co naprawdę go interesuje. O tym, jak funkcjonuje jej dzielenie się z Sheerą ciałem i duszą, jak w ogóle Sheera powstała. I dlaczego Susan tak bardzo nie chce, by ktoś zobaczył jej mroczną stronę w pełni sił. Kiedyś się tego dowie. Na pewno. W końcu był bogiem kłamstwa. Prawda nie była dla niego problemem.
- Dziwne jest to, że Sheera nie potrafi płakać. - kończyła swój wywód o różnicach między nią a Sheerą dziewczyna. - Rozumiesz, o co mi chodzi? Ja, kiedy jestem sobą, czasami płaczę. No wiesz, każdemu się zdarza. Ale kiedy Sheera przejmuje kontrolę, nie umiem. Tak jakby fakt, że jej oczy są żółte, sprawiał, że nie muszą być nawilżane. Nie wiem, dlaczego tak jest. W końcu używa mojego ciała, nie?
- A charakter pisma? - zainteresował się Laufeyson.
- Zmienia się, ale to akurat zależy od charakteru, nie wykształcenia mięśni. Porywczy ludzie często piszą małe, pochyłe i wydłużone litery, ozdobione skromnymi zawijasami, a spokojni stawiają raczej duże, proste i pękate literki.
- Z tego wynika, że jestem porywczy. -zaśmiał się Loki, machając nogami zwieszonymi ze skarpy skalnej, na której siedzieli. Pod nimi widniała głęboka, co najmniej kilkukilometrowej wysokości przepaść.
- No co ty, skąd. Tylko ślepok by cię tak osądził. - zakpiła wesoło Sue. - Ale nie przejmuj się, jak też. - Dodała już odrobinę poważniej.
- Skoro ty piszesz jak choleryk, to chyba nie chcę sobie wyobrażać, jak pisze Sheera.
- Tak cieniutko. - Powiedziała piszczącym, równie cienkim głosem Stark, demonstrując szerokość liter Sheery palcami. - I taaak zamaszyście. - zniżyła głos do niskiego basu, rozrzucając ręce na boki i udając, że przez przypadek strąca nimi Kłamcę z klifu.
- Ale ty jesteś dziecinna. - Powiedział Loki, dusząc się ze śmiechu i kładąc się na skałę, na której siedzieli. Susan zrobiła to samo. Ich nogi nadal dyndały nad urwiskiem.
Śmiali się jak wariaci. Nawet nie zauważyli, że ich palce bez zgody właścicieli zahaczyły się o siebie.

***

W tym samym czasie Tony wymierzał Thorowi kolejny sierpowy.
- Nic na to... - Gromowładny przerwał na czas spotkania pięści Starka z jego policzkiem - ...nie poradzę! - dokończył. - Wyparowali!
- Słuchaj no, blondie. Znasz tego gnojka od co najmniej tysiąca lat, i jeszcze nie wiesz, że facet ma to w zwyczaju?! Ja go kojarzę od jakichś dwóch i już zdążyłem to bystrze zauważyć! Gdzie ona jest?! - wrzeszczał, nadal przygniatając Thora nogami do podłogi i okładając go po twarzy. Sam nie wiedział, jakim cudem bóg jeszcze nie zdzielił go z młotka.
- Tony, opanuj się. Wiesz, jaki jest Loki. Jest jak wilk. Podkrada się, podkrada, potem atakuje, zabiera co jego i znika. - uspokajała go Potts. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, jak niefortunnie dobrała słowa.
- ONA NIE JEST JEGO! - Iron Manowi zaczęła pulsować żyłka na skroni. Pepper patrzyła na niego z przerażeniem, przytulając do siebie bezradną i szlochającą Jane. Obydwie, jak każdy w pomieszczeniu z resztą, miały już za sobą próbę odciągnięcia milionera od bóstwa. - Zrozumcie jedno. - Stark wstał, na chwilę dając Odinsonowi okazję do ucieczki. - Przez siedemnaście lat żyłem ze świadomością, że nie udało mi się uratować mojej małej siostrzyczki przed jakąś tajną organizacją. Przez pierwsze dwa lata jej szukałem, ale potem dostałem pismo informujące o jej śmierci. Nie wiedziałem, co się dzieje z moimi rodzicami. Myślałem, że wywieziono ich i wymazano im pamięć, albo nie wiadomo co jeszcze. I nagle, bo tylu latach, dowiaduję się, gdzie żyją i nic im nie jest. I że ona żyje. Że facet, którego uważałem za przyjaciela, nie powiedział mi o tym tylko dlatego, że ona go o to prosiła i dlatego, że sam nie widział jej przez jakiś czas. Okazuje się, że ta dziewczyna, którą kompletnie zmutowano, z której stworzono maszynę do zabijania, której wszczepiono gen i nową duszę, że ten potwór... to moja siostra. Moja mała siostrzyczka. Że była szkolona w tak zwanej Kaer Morhen, szkole zabójców. Szkole Wilka. Jednej z trzech czy czterech takich. Że przez jakiś czas ukrywała się jak X-Man, że wyprowadziła w pole dziewięćdziesiąt procent agencji wywiadowczych na świecie. Że stała się niesamowicie inteligentną, zimną i wyrachowaną cesarzową podziemia. Celem numer jeden. Bezduszną bestią kamuflującą się ludzką skórą. Ale mimo to ją kochałem. Nadal kocham. Nie zdążyłem nawet nacieszyć się faktem, że żyje, kiedy ten podły rogacz mi ją odebrał. Zmusił do zdrady, a potem porwał. Chciałem ją uratować, odzyskać... a ona nie chciała. Uciekła z nim. Oboje uciekli, jak jacyś zasrani Romeo i Julia. Jak mam się nie denerwować?!
Tony nabrał łapczywie powietrza, po czym opadł na kanapę i schował głowę w ramionach. Oddychał ciężko. Czuł, jak łzy ciekną mu po policzkach, i cieszył się, że jego twarz schowana jest przed wzrokiem obecnych.
Dłonie Pepper lekko głaskały go po ramieniu i włosach, kobieta przytuliła go.
Stark po chwili zamarł i uniósł głowę. Łez nie było już widać, więc mógł to spokojnie zrobić.
- O rany. - wyszeptał, a jego oczy, jego martwe spojrzenie, zamglone niczym oczy trupa, były szeroko otwarte. - Nie. To nie... Banner, powiedz mi, czym ona jest. Powiedz, że nie tym. To nie istnieje. Nie może tym być. To istnieje tylko w książkach i grach. Nie może, nie może... Kaer Morhen... Bezduszna bestia... Szkoła Wilka... Banner, błagam, pomóż!
- Przykro mi, Tony. - powiedział Bruce cicho. - Nie mamy pewności, ale tak prawdopodobnie jest. Jest Vatt'ghern.
- Czym? - zapytało kilka osób jednocześnie.Wszyscy, tylko nie Tony, Thor i Jane. Oni znali to pojęcie.
- Tony wbił wzrok w podłogę. Ale odpowiedział.
- Vatt'ghern w Starszej Mowie oznacza rodzaj wojownika-zabójcy, trudniącego się zabijaniem potworów. Zazwyczaj zostają nimi tylko mężczyźni, ale jak widać nie zawsze. Od małego są szkoleni na nieludzko szybkie, silne i zwinne, pozbawione emocji bestie. Przechodzą masę Prób i Zmian, które ostatecznie kompletnie ich dehumanizują. Nie rozumiem tylko, Bruce, dlaczego w takim razie jej oczy pozostają normalne. Przecież powinny...
- Możliwe, że nie przeszła ostatniej Próby. Próby Traw. Thor? - Hulk odwrócił się w stronę poobijanego bóstwa - Myślisz, że Loki może o tym wiedzieć? Że Susan jest... no wiesz?
- Nie sądzę. Nie ryzykowałby aż tak bardzo. U nasz też funkcjonuje coś na kształt waszych Viedyminów i żaden Asgardczyk, nawet tak rąbnięty jak mój brat, nie odważyłby się z nimi zadzierać. Jaka by Sue nie była, Viedymin to Viedymin.
- Może zdecydowalibyście się, o czym rozmawiacie? Raz jakieś Vatt-cośtam, potem Viedy-cośtam. Nie zapominajcie, że nie wszystkich Bozia tak rozumem obdarowała jak was. - powiedziała sarkastycznie Natasha.
- Viedymin i Vatt'ghern to to samo. Po prostu są na nich różne nazwy.
- A jakby to brzmiało po naszemu? - sapnęła ze zniecierpliwieniem.
"Poinformowana" część zebranych spojrzała po sobie pytającym wzrokiem.
W końcu Bruce okazał się na tyle odważny, by odpowiedzieć. Powoli, starannie dobierając słowa, zaczął mówić.
- Możemy wam powiedzieć, ale... musicie... musicie wziąć wszystko co mówimy za prawdę. To będzie brzmiało irracjonalnie, wręcz śmiesznie, ale obawiamy się, że tak to właśnie wygląda. Nie jesteśmy pewni. Ale prawdopodobieństwo jest duże.
- Wydusisz to dzisiaj? - zapytał Clint.
Kapitan Ameryka nie odzywał się, tylko pustym wzrokiem wpatrywał się w szklany stół. Nie chciał wiedzieć, kogo, albo raczej co pokochał. Chociaż z drugiej strony...
- Susan jest... - W tym momencie przerwano Bannerowi.
Do pomieszczenia wszedł Fury, tachając długą, bardzo długą podłużną pochwę na miecz. Z zawartością.
- Powiecie mi, co to jest, i co robiło w leśnej kryjówce Frozen? - zapytał. - Po kij jej taki wielki miecz? Po kij jej w ogóle miecz? I co oznacza to słowo? To, co jest tu napisane. "Taewid".
Banner wypuścił powietrze z płuc z sykiem, Tony zajęczał z rozpaczą i schował twarz w dłoniach. Jane pobladła, a Thor przymknął oczy.
- ...Wiedźminką. - dokończył doktor.




piątek, 21 marca 2014

12. You betrayed us.

"You've always loved the strange birds,
Now I want to fly into your world
I want to be heard.
My wounded wings still beating,
You've always loved the starnger inside.
Me, ugly, pretty."


Tony chodził zaniepokojony w tę i z powrotem po pokoju.
- Stark, uspokój się. Niedługo wróci. - Natasha starała się trochę rozładować napięcie.
- A jak ten psychopata go zabije? Albo, co gorsza, i jego i ją? - w normalnych okolicznościach Tony nazwałby Lokiego jeleniem, a nie psychopatą, ale w tej chwili był zbyt zdenerwowany.
- To nie jest tak hop dostać się tam i wrócić. To się tak tylko wydaje. - wtrącił Bruce.
Jane siedziała na kanapie z głową opartą na dłoniach. Łokcie wbijały jej się w uda, ale ignorowała to. Martwiła się o Thora. Loki był ostatnio coraz bardziej niebezpieczny. 
- Jeśli nie wróci za godzinę, sam tam pojadę. Nie wiem jeszcze jak, ale to zrobię. I zabiję Lokiego. Za to, że zagroził jej życiu i ją porwał.
Mimo całego niepokoju Jane stanęła w obronie brata swojego ukochanego.
- Nie porwał jej. Nie mógł. Nie byłby w stanie. Dobrze wiesz, jaka jest silna. A Loki to chuchro. Nie dałby jej rady. No i Steve mówi, że go zaatakowała. A nie walczyłaby w imieniu kogoś, kto chciałby ją porwać.
- Steve nie jest jeszcze do końca świadomy. Jego mózg dopiero przystosowuje się do normalnego trybu pracy. Nie żył przez ponad dwie doby. 
- Bruce, i co z tego? Raczej nie zapomina się faktu, że osoba, którą uznawałeś za przyjaciela, którą kochałeś, okazuje się zdrajcą. Kradnie dla twojego wroga coś, co może mu pomóc zniszczyć świat. I nie pomaga ci, kiedy ten wróg przedziurawia ci brzuch. 
***
Susan szła u boku Lokiego powolnym krokiem. Od co najmniej dwóch godzin spacerowali po zamku, a Kłamca opowiadał o każdym ważniejszym miejscu. Dziewczyna była jeszcze dość słaba po ataku, który przeszła w zbrojowni. Wiedziała, że coś jest nie tak. Loki mógł sobie być bogiem kłamstwa, ale ona była zmutowaną kobietą, drapieżnikiem. Formalnie była tylko człowiekiem, ale wszyscy ludzie biorący aktywny udział w życiu świata tajnych agencji wiedzieli, że jest królową. Cesarzową. Boginią siły, potęgi i mocy. Przegrywała tylko wtedy, kiedy uznała to za stosowne. Podwójna krew, DNA27, płynące w jej żyłach, Gen Enigma, zwierzęce tkanki. Nie była człowiekiem. Była maszyną stworzoną, by zabijać, uformowaną ze wszystkiego, co najpotężniejsze i przystrojoną w ludzką skórę. 
Jako zwierze łowne idealnie potrafiła wyczuć napięcie. Zdenerwowanie, nawet najlepiej ukrywane. Potrafiła zerwać każdą maskę. Nawet najmocniej przytwierdzoną do twarzy.

Loki był spięty. Coś ukrywał. A ona to wiedziała. 
Coś szło źle. Ona też to czuła. Wewnątrz niej rósł niepokój. Sheera była czujna. Strzygła uszami. Susan reagowała na każdy szelest, najdrobniejszy ruch nie umknął jej oczom, dawniej krótkowzrocznym, ale ulepszonym razem z resztą ciała. Zachowywała się tak tylko podczas walki albo kiedy polowała.
***
- Heimdall!
- Witaj, przyjacielu.
- Są tutaj? 
- Tak.
***
"Narzeczeni" spacerowali dalej po pałacu. Susan dla utrzymania pozorów podhaczyła Lokiego. Szli korytarzem. Mijało ich wielu ludzi, więc Susan nie zwróciła uwagi na jednego więcej. A szkoda. 
- Loki! - ktoś krzyknął za ich plecami. Zatrzymali się. Oboje doskonale znali ten głos. Loki zsunął rękę Susan ze swojego przedramienia, za które go podhaczyła, tylko po to, by chwycić ją za dłoń. Ścisnął jej place do bólu. Odwrócili się w stronę, z której dochodził głos. 
W ich stronę szedł Thor. 
- O Boże. - Trickster usłyszał szept Susan. - Przyszedł po mnie.
Spoglądała zaniepokojonym wzrokiem na kogoś, kogo kiedyś bardzo lubiła. Thor był bardzo sympatycznym facetem. Był miły i uczynny, zawsze chętny do pomocy. A teraz wyglądał w jej oczach jak nadchodząca śmierć. 
Bo zapewne z takim wyrokiem przychodził. Bo tym dla niej był powrót na Ziemię. Śmiercią.
Loki popchnął ją za siebie w obronnym geście. 
Thor stanął przed nim. Z bliska widać było, że wcale nie był wiele wyższy od swojego brata. Laufeyson uniósł głowę z pogardą. Jedna jego dłoń trzymała nadgarstek Susan, druga sztylet. 
Nie odezwał się. Gromowładny patrzył na nich z lekkim szokiem zakrawającym na stan przedzawałowy. 
- Czyli to prawda. - powiedział cicho - Zdradziłaś nas. 
Frozen wyszła zza Lokiego i również zadarła brodę. 
- Tak. Zdradziłam. I co z tego? Wy mnie też. 
- Słucham? - zdziwił się Thor.
- Jego w to nie angażowali. - wtrącił Loki. - Nic nie wie.
- Dobrze. Ale Tony i Bruce wiedzą. Zdradzili mnie. Oko za oko, ząb za ząb, lajk za lajk i tak dalej. 
Odynsona wyjątkowo łatwo było zbić z tropu. Drobny pocisk i po robocie.
- No, Gromciu, jak już sobie pogadaliśmy, to możesz zmykać. Jeszcze ci się mózg w swoim własnym pocie utopi albo, co gorsza, rozpuści.
Thor dalej stał jak wryty.
- Zobacz, ile czasu zajmuje mu zorientowanie się, że go obrażam. - syknął Loki do ucha Susan, udając że szepcze, ale robiąc to na tyle głośno, by jego przybrany brat to usłyszał. 
Frozen zaśmiała się bezlitośnie. 
Bóg piorunów ocknął się i przemówił znacznie silniejszym głosem.
- Przykro mi, Susan, ale wracasz do Midgardu. Twój brat się o ciebie martwi. 
- Zobacz, Loki, ile mamy wspólnego. Obydwoje mamy braci, których nienawidzimy.
Thor chwycił Susan za łokieć i pociągnął, ale trickster momentalnie zareagował wbijając w grzbiet jego dłoni sztylet. Objął Susan i przyciągnął ją z powrotem w swoją stronę. Poczuła znajomy ból pod żebrami. 
Zamknęła oczy.
Otworzyła je dopiero po minucie. Stała na środku jakiejś dziwnej, spokojnej łąki, czy czegoś w tym rodzaju. Oprócz niej i Lokiego nie było tu nikogo ani niczego. Ani żywej duszy. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
- Daleko od Asgardu. - warknął i poszedł w przeciwnym kierunku. Był wściekły, że Thor tak łatwo przepędził go z Wiecznego Królestwa. 
Frozen potruchtała za nim. 
- Czyli?
- W Svartalfheimie. - burknął. Później będziemy podróżować dalej. 

Po półgodzinnym marszu w milczeniu znaleźli miejsce odpowiednie do przenocowania. Weszli do głęboko wyrytej w skale jaskini. Loki rozpalił zielono-czarny ogień jednym pstryknięciem palca. Było tu znacznie zimniej niż w Asgardzie. Susan zaczęła drżeć, ale Loki z początku był zbyt zły by zareagować. Dopiero po jakimś czasie na nieokrytych suknią ramionach Frozen zmaterializowało się szare wilcze futro. Dziewczyna spojrzała na mężczyznę, ale on utkwił wzrok w ogniu. Wtuliła się w sierść starając się nie myśleć o tym, co może jego zapach wywołać u Sheery. Położyła się i zasnęła. 
- Dobranoc. - powiedział Loki. Z perspektywy leżącej Starkówny wyglądał, jakby płonął. Zamknęła oczy.


Lokiego obudziły pełne cierpienia jęki. Otworzył oczy i uniósł obolały od leżenia na kamieniu kark. Susan leżała w pozycji embrionalnej. Na jej twarzy wyryte było cierpienie. Zagryzała wargi, z których już ciekła strużkami czerwono- srebrna krew. Jej paznokcie wbijały się w skórę, a krople zimnego potu spływały po alabastrowej szyi. Mężczyzna podniósł się. Frozen skręcała się z bólu. Jedną ręką dotknął jej czoła, a drugą dłoni. Jej skóra była parząco rozgrzana.
Uklęknął i położył sobie jej głowę na kolanach, starając się jej nie obudzić i utrzymać jej twarz skierowaną w jego stronę. Przeszedł ją mocny dreszcz, a Loki w ostatniej chwili chwycił jej głowę, tym samym chroniąc ją przed uderzeniem o skałę.
- No dobra. Tylko się teraz nie budź, błagam. - wyszeptał i przymknął powieki. Położył jej dłonie na twarzy. Poczuł chłód rozchodzący się po jego ciele, rozchodzący się promieniście od serca. Otworzył oczy. 
Jego skóra była niebieska.
Nie wierzył, że to robi. Że dla jakiejś kobiety ryzykuje tak wiele. Że wraca do tego, do czego wracać nie chciał. Że dla niej znów stał się Lodowym Olbrzymem. 
Po prostu nie wierzył. 

Po godzinie chłodzenia czoła temperatura zaczęła spadać, a Susan okazywała coraz mniej oznak bólu. Loki położył Susan z powrotem na futrze, po czym sam usadowił się obok. Powoli znów nabierał ciepła. Stawał się tym, za kogo się uważał.
Tym, kim mu wmawiano, że jest.
Frozen otworzyła szeroko oczy.
Zaczęła ruszać ustami, jakby chciała mówić. Loki uniósł się na łokciu marszcząc brwi. 
Susan nie mrugała, patrzyła martwym wzrokiem w sklepienie jaskini, jakby nie widziała Lokiego i nie czuła jego dłoni na ramieniu.
Lunatykowała.
W końcu przemówiła cichym, niepewnym głosem.
- Chciałam tylko wfrunąć w twój świat. 

niedziela, 16 marca 2014

11. Manipulative Spider.

"And if we should die tonight, 
We should all die together.
Raise a glass of wine for the last time."


Obudził go chłodny powiew napachnionego ogrodowymi kwiatkami wiatru, wlewający się do jego komnaty przez otwarte okno. Przez chwilę leżał z wyciągniętą szyją i oczami wlepionymi w ramę okna tarasowego znajdującego się za jego plecami, rozkoszując się ciepłą kołdrą grzejącą mu cały przód.
Czekaj.
A tak. To tylko kołdra.
Nie, wait. Kołdry raczej nie oddychają. Nawet w Asgardzie.
Podniósł dwoma palcami pościel i zobaczył burzę rozrzuconych na wszystkie strony świata i galaktyki włosów.
Można się było tego spodziewać.
Powoli zaczął wstawać, jednak spotkał się z okropną i dramatyczną przeszkodą.
Kołdra wtuliła się w niego mocniej.
Bosko.
Wywrócił oczami. Delikatnie odczepił Susan od siebie i wstał, po czym skierował się do ogrodu.
Chwilę spacerował zastanawiając się, czy dobrze zrobił przywożąc Frozen do Asgardu. Jak się wkurzy i rozpierniczy pałac, to będzie na niego. A Sheera była nieprzewidywalna.
Z drugiej strony nie uważał się za aż takiego chama, żeby zostawić ją na pastwę tych wszystkich midgardzkich tajnych agencji z S.H.I.E.L.D.em na czele. Owszem, należał do osób, które generalnie i z założenia mają wszystko w głębokim poważaniu, ale żal mu było tej dziewczyny i musiał przyznać, choć niechętnie, że ją lubił. Ale nie "lubił lubił", żeby nie było. Po prostu lubił. Była bystra, a on szanował bystrych ludzi. Coraz mniej takich.
Z drugiej strony trochę go irytowała. Droczyła się z nim. Wmawiał sobie, że po prostu nie trawi złośników, ale prawda była taka, że był najzwyczajniej w świecie zazdrosny. To on tu był od droczenia się z innymi.
Przez przypadek wrócił myślami do tego, jak Susan przykleiła się do niego wieczorem. No dobra, przykleiła się do jego ręki, on sam ją przytulił. Ale fakt faktem.
Jak zawsze budził się w nocy. Od dawna już to ma. Niestety.
W każdym razie, kiedy i tym razem się budził, spoglądał na jej twarz. Nie w jakimś konkretniejszym celu, tak po prostu. Odruchowo. I za każdym razem widział kogoś zupełnie innego, niż w ciągu dnia. Widział tą małą dziewczynkę, która patrzyła z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami na Asgard. Przez sen nie mogła kontrolować mimiki, więc widział wszystko. Trudno było ukryć, wyglądała słodko, kiedy jej policzek rozpłaszczał się na jego ramieniu.
Odgonił od siebie te myśli.
"Nie zachowuj się jak debil", pomyślał.



Susan powoli zaczynała się budzić. Co prawda nie sama, tylko z pomocą Sheery, która darła mordę gdzieś głęboko w niej. Informowała o niebezpieczeństwie. Frozen niechętnie otworzyła oczy i zerwała się jak poparzona.
Rozejrzała się dookoła nie mając zielonego pojęcia, gdzie się znajduje.
Dopiero po chwili przypomniała sobie co się stało.
Liczyła, że po odkopaniu w swoich myślach tego drobnego faktu straci uczucie niepokoju i wzmożonej czujności zwierzęcia na polowaniu.
Myliła się.
Czuła na sobie czyjeś oczy. Intensywnie wpatrujące się w nią, czekające na dogodny moment, by zaatakować.
Rozejrzała się.
Na suficie zobaczyła ogromnego (czyli według jej realiów około pięciocentymetrowego), włochatego pająka.
Więc zaczęła drzeć mordę do chórku z Sheerą.
Wystrzeliła przez otwarte tarasowe okno jak torpeda. Biegła na oślep jak najdalej od tamtego miejsca.
Myślała, że pruje tak już wieki, aż wpadła na dużą, twardą i stabilną barierę.
- Mogłabyś być bardziej dyskretna w okazywaniu swojej psychozy. - bariera przemówiła i okazało się, że był to Loki. - O co chodzi?
- Spojrzała na niego i zaczęła trząść się jak galaretka z drobiu. Patrzyła martwym wzrokiem gdzieś przed siebie, oplatając się ramionami i garbiąc się lekko. Dyszała ciężko, ale nie po biegu, tylko ze strachu.
Loki widząc jej stan objął ją i przyciągnął do siebie. Sam nie wiedział, co mu odbiło, ale to był impuls, którego nie zdołał powstrzymać. Oparł brodę o jej głowę i zaczął uspokajać dziewczynę mruczącym głosem. Wiedział, że to jej pomoże.
- Co się stało? - zapytał.
Odpowiedziała dopiero po chwili.
- Pająk. Ogromny, włochaty, czarny, przerażający pająk morderca. Idź go zabij. Zabijzabijzabijzabijzabijzabijzab...
- Jaki pająk? - przerwał jej marszcząc brwi.
- No przecież mówię ci, że...
- Nie. - wciął jej się po raz kolejny. - Susan. W Asgardzie nie ma pająków. - osunął ją od siebie i spojrzał jej w oczy.
Patrzyła na niego wielkimi oczami, jakby właśnie powiedział jej, że pragnie rozpocząć karierę jako fotomodelka. Nie, to nie literówka. FOTOMODELKA.
- Ale... ale... - jąkała się. Kłamca postanowił iść sprawdzić, co ją tak przeraziło.
Susan poszła za nim. Nie chciała drugi raz patrzeć na to wielonogie bydlę, ale jeszcze bardziej bała się, że to coś zajdzie ją w ogrodzie.
- Tu nic nie ma. - Loki wyszedł z komnaty. Idź zobacz. Tutaj nie ma pająków. Musiało ci się wydawać.


I tak oto wyglądało kłamstwo w ustach Kłamcy.
"Musiało ci się wydawać".
Dobrze wiedział, że tak wyszkolone, wręcz dziko wrażliwe zmysły nie były zdolne do pomyłki.
A to oznaczało, że...
Nie. Nie, nie, nie. One nie żyją. NIE ŻYJĄ.
Zaczął się stresować, że Susan zobaczy jego wahanie. Nie mogła. Musiała bezgranicznie uwierzyć w to, że nie była jeszcze do końca rozbudzona.
Loki nawet sobie to wmawiał. Jeśli to byłyby one, te dwie żmije, potwory, które sam wychował, to oznaczałoby koniec. I dla niego, i dla niej. Z jedną dałby sobie radę, ale nie z dwoma. Plus jeszcze trzecia do ochrony. Zaczął dochodzić do wniosku, że znanie się z tyloma kobietami nie ma choćby jednej zalety. Ani jednej.
Żeby zamaskować powoli rosnące przerażenie pociągnął Susan do komnaty i powiedział:
- No, już po wszystkim. Pewnie jeszcze nie byłaś rozbudzona, albo coś w tym stylu. Chodź, pójdziemy na śniadanie. Dobrze już się dzisiaj czujesz? - w jego głosie słychać było udawaną beztroskę. Frozen całe szczęście była zbyt roztrzęsiona, by zwrócić uwagę na zawartą w nim nutę fałszu.

Ubrali się i zeszli do jadalni, która już lśniła świeżością i czystością mimo ostatniej balangi. Przy bogato zastawionych stołach siedziało kilkunastu bogów, w tym Sif i Trzech Wojów.
Bogini wojny rzuciła Lokiemu mordercze spojrzenie, ale na Sue spojrzała dość przyjaźnie. Trickster nadstawił ramienia, przypominając Susan, że cały czas udają szczęśliwych narzeczonych.

Posiłek przebiegł w miłej atmosferze. Po jakimś czasie do Lokiego i Sue dosiadła się Sif. Zaczęła rozmawiać wesoło z dziewczyną, jednocześnie ostentacyjnie ignorując mężczyznę.

Obie bardzo przypadły sobie do gustu, ale Laufeysonowi wyraźnie się to nie podobało. Kopał Starkową pod stołem, dając jej jasno do zrozumienia, że czas się zmywać.

Zaprowadził ją do zbrojowni. Susan chciała wykorzystać wszystkie znajdujące się w niej przedmioty, od miecza zaczynając i na maczudze kończąc.
Fajnie, że nie wiedziała jak.
- Na początek zostańmy przy sztyletach. Są znacznie skuteczniejsze od mieczy, a nie wymagają wkładania nie wiadomo ile siły w zamach. Masz. - rzucił w jej kierunku jeden ze swoich nożyków.
Wpadł jej w rękę tak niefortunnie, że ostrze wbiło jej się w dłoń.
Ale nie skapnęła z niej nawet kropla krwi.
Podniosła sztylet i przyjrzała mu się pod słońce. Na rękojeści wyryte były głowy wilków.
Zadrżała. Wilki. Stanowczo ich już w jej życiu za dużo.
- Rzuć nim w... na przykład tamtą kukłę. I spróbuj zrobić tak, żeby przypadkowo nie wyślizgnął ci się z ręki i nie wbił mi się w brzuch, dobrze?
- Na życzenie. - udała, że celuje w jego pierś, mrużąc jedno oko i biorąc zamach.
Loki udał, że siła niewyrzuconego pocisku rzuca nim o kolumnę.
Oboje zaśmiali się, po czym Laufeyson zebrał włosy za uszami, przygotowując się do dalszych lekcji używania broni.
Susan skupiła się na kukle, ale nie tej, którą wskazał Loki. Ta, którą ona wybrała, stała trzy razy dalej. Zerknęła na mężczyznę. Stał odwrócony do niej plecami, zajęty wybieraniem dla niej jakiejś większej broni.
Zamachnęła się i rzuciła. Sztylet przebił się przez miejsce, w którym powinno być serce kukły i wbił się w ścianę za tym punktem.
Loki spojrzał na nią przez ramię, obracając w jej stronę tylko górną połowę ciała. Jego oczy otowrzyły się odrobinę szerzej.
- Chodziło mi... nieważne. - podszedł do niej i wepchnął jej jakiś długi kij w rękę. - spróbuj tym.
- Mam na tym zrobić skok wzwyż? To ma jakieś sześć metrów.
- Nie. Masz z tym zrobić dokładnie to samo, co ze sztyletem. - oparł się o jej ramię i wskazał palcem na następną ofiarę.
- Ale to jest długie.
- Twoi przodkowie z szesnastego wieku już walczyli takimi bydlakami, a ty nie dasz rady? - wymruczał jej tuż koło ucha. Susan zepchnęła go ze swojego ramienia, uważając takie zachowanie za zbyt duże spoufalanie się.
Odstąpiła o krok od niego. Poczuła rosnącą wściekłość, sama nie wiedziała dlaczego. Czuła, że Sheera powoli przejmuje nad nią kontrolę. A raczej, że coś jej w tym pomaga. Z początku myślała, że to Loki manipuluje jej emocjami, ale potem doszła do wniosku, że to coś innego. Od rana czuła, że coś ją podjudza, jakby była bykiem na arenie, a ktoś machałby jej czerwoną płachtą przed oczami. Poczuła pieczenie w oczach. Wiedziała, że stały się żółte. Loki obszedł ją i spojrzał na nią. Na jego twarzy na moment pojawiła się niepewność.
Właśnie przypomniał sobie swoje poranne myśli.
"Jak się wkurzy i rozpierniczy pałac, to będzie na niego. A Sheera była nieprzewidywalna."
No ładnie.
Sheera wyszczerzyła zęby (wcale nie w uśmiechu) i rzuciła oszczepem z krótkim krzykiem wściekłości. Po poprzednim pokazie siły Lok spodziewał się, że broń przebije kukłę i wbije się w ścianę, ale nie spodziewał się, że...
Że Przebije ścianę na wylot.
Kobieta przeniosła na niego jaskrawe, a zarazem mroczne spojrzenie.
- Mam przesrane, prawda? - westchnął ciężko, jak człowiek pogodzony z losem.
- Patrzcie jaki mądry. - odpowiedziała, przekrzywiając zadziornie głowę.
Niby spokojnie podeszła do stojaka na miecze. Wyciągnęła dwa.
Kłamca korzystając z jej chwilowej nieuwagi przywołał swoje sztylety, które bezszelestnie zmaterializowały się w jego dłoniach. Mógł po prostu przenieść się w inne miejsce, ale nie był tchórzem. Chciał walczyć, choćby ta złotooka bestia miała go zabić. Miał nadzieję, że jabłkom Idunn można ufać.
Sheera obejrzała się i rzuciła w niego sztyletem. Dałby głowę, że nie miała go wcześniej w ręce. Zrobił unik w ostatniej chwili. Już w trakcie prostowania się uderzył. Dwa noże poleciały prosto w stronę jego przeciwniczki. Nie myślał o tym, że robiąc krzywdę Sheerze, wyrządza ją też Susan. Ona jednak zablokowała oba ostrza długim mieczem. Metal uderzył o metal. Sztylety nie zdążyły upaść na ziemię, bo Loki znów przywołał je do siebie.
Tym razem Sheera nie czekała na reakcję. Sama przystąpiła do ataku, doskakując do trickstera i celując ostrą klingą w jego tętnicę. Odchylił się. Kilka czarnych kępek włosów upadło na ziemię.
Loki chwycił tarczę i wytrącił miecz z rąk dziewczyny. Zaatakowała rękami. Chwycił ją za przedramiona i obrócił plecami do siebie. Jedną ręką przydusił ją do siebie, a drugą trzymał ją za gardło. Myślał, że wygrał.
Ale na myśleniu się skończyło.
Sheera wyciągnęła jedną nogę za nogi Laufeysona i podhaczyła je za zgięcie pod kolanem. Loki stracił równowagę i upadł na plecy. Dziewczyna skorzystała z okazji i wyrwała się z jego uścisku. Chwyciła maczetę wiszącą na najbliższej ścianie i wyniosła ją obydwoma rękami nad głowę, celując prosto w mostek leżącego u jej stóp boga.
I wtedy on zniknął. Z doświadczenia wiedziała, że zaraz pojawi się za jej plecami, więc natychmiast przeniosła atak w tamtą stronę, ale Loki sparował jej uderzenie gołą ręką.
Spojrzała w jego zimne, mordercze spojrzenie. Nawet się nie zachwiał, choć włożyła w uderzenie całą siłę.
Poczuła mrowienie na karku. Odwróciła się. Nie powinna tego robić, jej zwierzęcy umysł jej zabraniał. Ale co może umysł wobec instynktu? Za nią stał prawdziwy Loki, oparty z kpiącym uśmieszkiem o kolumnę.
- Nigdy nie próbuj wygrać z potęgą. - wysyczał.
W tej samej chwili iluzja, która obroniła się przed jej atakiem zniknęła. Sheera upuściła maczetę, która dotychczas podtrzymywana była przez ramię "Lokiego".
A potem sama upadła.
Złość opuszczała powoli jej ciało, pozwalając trzeźwo myśleć.
Laufeyson powoli, od niechcenia podszedł do leżącej dziewczyny.
Jej tęczówki znów były niebieskie. Patrzyła na niego ciepłym, spokojnym spojrzeniem krótkowidza. Takim, przed jakim się wzbraniała. Loki miał ochotę puścić jakąś kąśliwą uwagę o jej przegranej, ale widząc, jak bardzo jest słaba i że to już Susan, a nie Sheera podarował sobie. Pomógł jej wstać.
Po jej stanie widział, że miał rację.
To one. Przyszły, by ostatecznie się z nim rozliczyć. I przy okazji zlikwidować konkurencję.
Po raz pierwszy naprawdę pożałował, że angażował w to wszystko Susan. I nie dlatego, że miał przez to więcej roboty, tylko dlatego, że teraz wymagała podwójnej ochrony.
Te dwa demony będą się mściły.
A ona będzie do tego dla nich najlepszym narzędziem.






niedziela, 2 marca 2014

10. The Eternal Kingdom

Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale ferie stwierdziły, że już mnie nie lubią i sobie poszły :(

Witam nową Czytelniczkę! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba :) Co do pytania: Tony cieszy się, ale to - dzięki Tobie - będzie dokładniej pokazane w tym rozdziale...

***************
"Kto nie oczekuje dobra, nie obawia się żadnego zła."



Loki patrzył na nią chwilę lekko nieprzytomnym wzrokiem. Mówiąc "lekko", mam na myśli, że wyglądał, jakby dostał patelnią.
Susan pociągnęła go za nadgarstek i pobiegła w kierunku schodów. Poruszała się bezszelestnie, ale on, biedny, jeszcze nie za bardzo ogarniał o co chodzi, i choć starał się jak mógł, co chwilę coś potrącał. Dziewczyna jednym klawiszem zgasiła wszystkie światła i pognała na górę. Zatrzymała się dopiero na poddaszu.
- Słuchaj, wiem, że twój poziom mocy idealnie ilustruje określenie "umierający", ale musisz nas przenieść. Nie mogę walczyć, jest ich za dużo, a twoja dzida z tego co wiem nie działa.
- Susan, to nie... - Loki chciał jej strzelić wykład, że to nie tak łatwo, ale Susan mu przerwała.
- Loki, nie. Spróbuj. Nie wiem, użyj jakiejś energii zapasowej, zjedz baterie do pilota, cokolwiek. Wystarczy, że przeniesiesz nas kilometr stąd. Dalej będziemy mogli uciec. Jeśli nie przyszli z psami, nie znajdą nas.
Kłamca prychnął.
- Jak już mam nas gdzieś transportować, to porządnie. - objął ją w pasie. Wzdrygnęła się. Był okropnie zimny.
- Weź mi objaśnij, co ty odstawiasz, kolego. - mruknęła.
- Nie chcę cię zgubić gdzieś po drodze. - zaśmiał się cicho.
Susan poczuła lekkie mrowienie, gdzieś pod klatką piersiową, które stopniowo przeradzało się w ostry ból przypominający rozrywanie ciała. Spojrzała na Lokiego, ale on miał zamknięte oczy. Ona zdecydowała się zrobić to samo.
Po chwili straciła równowagę, ale Laufeyson ją podtrzymał.
Dopiero po kilku sekundach zauważyła, że nie dotyka stopami ziemi.Bystrzacha.
Otworzyła jedno oko i w ostatniej chwili powstrzymała pisk. Tak, to była jej słaba strona. Oduczyła się okazywać emocje, oduczyła się gadać o wszystkim i o wszystkich, ale nie potrafiła oduczyć się pisku na widok pająka lub - jak w tym wypadku - galaktyki śmigającej przed oczami. No dobra, jakoś usprawiedliwiał ją fakt, że na oglądanie śmigającej galaktyki nie była przygotowana.
Stwierdziła, że mimo całej urody wielobarwnego mostu wciągającego ją jak odkurzacz nie wiadomo gdzie, lepiej dla niej i butów Lokiego będzie zamknąć oczy.
Po chwili poczuła, że Loki szturcha ją lekko w łydkę. Chciał mu oddać, ale zrozumiała, że po prostu każe jej iść do przodu. Niepewnie zrobiła malutki kroczek.
Stały ląd!
Trickster pociągnął ją jeszcze trochę do przodu. Susan otworzyła oczy, będąc pewna, że wylądowali w jakiejś Norwegii, czy coś.
A tu gówno, nie Norwegia.
Wielka, złota kula. Tak brzmiała jej pierwsza myśl. Pośrodku zauważyła czarnoskórego mężczyznę stojącego na podeście i trzymającego oburącz miecz. Na głowie miał dziwny hełm, trochę jak rogi żuka gnojaka. Albo jakiegoś tam innego żuka. Tak na marginesie, czy tu wszystko musi być złote? Nawet oczy tego faceta?
Loki powoli zaczął wyciągać paznokcie Susan ze swojej kurtki. Dziewczyna nie zwróciła uwagi, że po drodze znów przywdział swoje dawne, "lokowe" szaty. "Też bym tak chciała - pomyślała - pstryk i nowy ciuch. Ile mniej czasu traciłabym przed szkołą..." - rozmarzyła się.
Podczas gdy bóg siłą rozprostowywał jej palce, ona bardzo dużo uwagi poświęcała swojemu żołądkowi. Chciała nawiązać z nim konwersację, ale cham jeden nie odpowiadał. Wyglądało to mniej więcej tak:
"Błagam, nie rzygaj, błagam, nie rzygaj błagamnierzygajbłagamnierzygajbłagamnierzygajbłagamnierzygaj."
Loki odsunął Susan od siebie, ale kiedy zobaczył, że dziewczyna skłania się ku glebnięciu o polerowaną posadzkę, zmienił zdanie i podtrzymał ją. Jak się okazało, w ostatniej chwili. 
Pewnym krokiem, nie zaszczycając Heimdalla nawet przelotnym spojrzeniem, ruszył w kierunku Bifrostu. 
Tuż przed łukiem zatrzymał się jednak. Wywrócił oczami, widząc kpiący uśmieszek Starżnika.
- Wpuść mnie. - Zarządał. Jego głos był lodowaty, jeszcze zimniejszy niż dłonie, które trzymały dziewczynę w pasie i za rękę przerzuconą przez kark Lokiego. - Nie widzisz, że niosę... - zawahał się. - Ranną?
- Wszechojciec zabronił wpuszczają cię do Asgardu, książę. Dziewczyna może iść sama, choć nie sądzę, by Odyn pozwolił jej zostać. - Odpowiedział lekko rozbawiony Heimdall.
- Tak, na pewno puszczę ją samą, żeby zleciała na dechę z Bifrostu. - Parsknął Loki. - Zobacz.
Puścił Susan szybko, a ona zachwiała się. Widziała, jak podłoga wyciąga po nią ramiona i woła ją co siebie. Loki chwycił ją dwadzieścia centymetrów przed tym spotkaniem. Może z daleka wyglądało to jak opóźniony zapłon, ale cała trójka wiedziała, że w rzeczywistości jest to idealnie zaplanowany popis. 
- Przykro mi. 
Kłamca już chciał po nim ostro pojechać, kiedy przerwał mu niski, warczący głos wychodzący z ust Susan, ale na pewno nienależący do niej. 
- Uważaj, bo zaraz nie będziesz jedyną osobą z żółtymi oczami w tym pomieszczeniu. - Lokiemu chyba po raz pierwszy w życiu przeszły ciarki po plecach. A trochę to on żył. 
Heimdall nie odpowiedział. Wpatrywał się w jakimś punkt w okolicach ramienia Kłamcy, ktory dopiero po chwili spostrzegł, że ten punkt to oczy dziewczyny. Była lekko zgięta, dlatego jej twarz była tak nisko. Oczy Strażnika były martwe. Nie mrugały, chociaż wodać było, że sprawia mu to ból. 
Ziemianka wyprostowała się. Niby wyglądała tak samo jak zawsze, jednak jej twarz lekko się zmieniła. Rysy stężały, były ostre i złowieszcze. Nie miała już delikatnej, dziewczęcej twarzy Susan.
Miała dziką, promieniującą groźbą twarz Sheery. 
No i te oczy.
Jak te ziemskie kwiaty.
Żonkile, albo coś w tym stylu.
- Wpiścisz nas. Oboje. - powiedziała. - Rozumiesz? - wysyczała, i Loki dałby głowę, że jej midgardzcy koledzy dali by się pokroić, żeby tak do nich mówiła. 
Złotooki lekko pokiwał głową, nie odrywając wzroku od kobiety. 
- Świetnie. - Wymruczała. - Przylizany, idziemy. - Rzuciła Lokiemu i ruszyła w stronę mostu.
- Nie jestem przylizany. - Powiedział Loki.
- Tak tak. Jakiego żelu używasz? Mi się nie chcą tak kłaść po żadnym. Znaczy jej. Nigdy mi nie da się tymi włosami jako tako zająć. Jak coś, to mówię o Susan, nie?
- Nie używam żadnego żelu. - Lokiemu wyjątkowo szybko zaczęły puszczać nerwy. A do końca mostu jeszcze tak daleko...
Sheera się zatrzymała.
- Co? - Sapnął mężczyzna, ze zniecierpliwnieniem obarcając się do stojącej dziewczyny.
- Weeeź... - wyjęczała z obrzydzeniem - że na ślinę? 
Trickster wywrócił oczami.
- Mogłabyś poprosić Susan? - zdobył się na jak najsłodszy ton. 
Sheera uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem.
- Oczywiście! - zapiała. - ...że nie. - warknęła i wyminęła Lokiego.
Chwilę potem zgięła się wpół i zaczęła kaszleć, łapczywie łapiąc powietrze.
- Co? Kłaczek? - zapytał Loki złośliwie.
Nie odpowiedziała.
No, przynajmniej nie ona.
- Loki... - usłyszał cichy, miękki głos. Susan. Obrócił się i podszedł do niej, lekko dotykając jej pleców jedną ręką i pomagając jej złapać równowagę drugą. Aż sam dziwił się swoim opiekuńczym gestom. 
- Już? Wyparłaś ją? - zapytał, podtrzymując ją w talii.
- Tak, chyba tak. Chyba miałeś rację z tymi proszkami od Tony'ego i Bruce' a. Jest coraz silniejsza.
- A ty słabsza. - dokończył zimnym tonem. - Tak. Ale nie musiałaś jej przywoływać. Jakoś bym sobie poradził z tym burakiem. - Prychnął poczas wypowiadania ostatniego słowa.
- Właśnie widziałam jaki był skory do pomocy. - Mruknęła i uśmiechnęła się pod nosem. 
Kiedy stała już w miarę stabilnie, uniosła oczy.
- O. Mój. Boże. - wydukała. Nie mogła wierzyć własnym oczom. Zrobiła krok do przodu, czując, jak ręką Lokiego zsuwa jej się z pasa i słysząc, jak opada swobodnie, lekko udrzając o skórzane spodnie Asa. 
Stała kilkaset metrów od ogromnego, złotego... Trójkąta? No, nieważne. Takie ładne coś. 
Wzdłuż linii brzegowej ciągnęły się pałace i rezydencje, otoczone soczyście zielonymi, dziwnie wyglądającymi roślinami. Z daleka nawet widziała, że te badylki były wyższe od niej. Znacznie wyższe. W tle były góry - trochę jak Alpy, ale jakieś pięć razy większe i wzbudzające znacznie większy respekt wobec natury. 
Ogólnie wszystko mieniło się złotem. Nawet niebo, które zabarwione kolorem zachodzącego słońca miało dziwny, pomarańczowo-platynowy odcień.
Susan na chwilę przestała chyba panować nad sobą.

Loki patrzył na jej twarz, po raz pierwszy, odkąd okazało się, że Tom to on, tak szczerą i otwartą, nieukrywającą uczuć, których dziewczyna wstydziła się lub po prostu nie chciała pokazać. Znał to, bo sam tak robił. 
Maska.
Zawsze.
Zauważył, że nieświadomie otworzyła lekko usta. W pierwszym odruchu chciał ją stuknąć w dolną szczękę, ale się powstrzymał. Dlaczego?
Bo zobaczył coś, czego Susan nawet Tomowi nigdy nie pokazywała. Zawsze miała dostojną, elegancką twarz młodej kobiety, a teraz... Teraz jej twarz była niemal dziecięca. Tak. Z rozchyloną buzią i wielkimi jak spodki niebieskimi oczami wyglądała jak dziewczynka. 
Na dobrą sprawę była jeszcze dziewczynką. No, w porównaniu do Lokiego, co prawda, ale zawsze. Miała dziewiętnaście lat, a on? Jakieś tysiąc czterdzieści, tysiąc pięćdziesiąt... Coś koło tego. Przestał liczyć po tysiącu. 
Położył jej rękę na ramieniu. Słońce zachodziło, a po zachodzie bramy były zamykane. Przynajmniej od czasu najazdu Mrocznych Elfów. Jeszcze jeden bezskuteczny środek bezpieczeństwa. Ten Odyn to jednak był głupi. Prawie jak jego synalek. Znaczy, ten rodzony, żeby nie było. 

Dziewczyna drgnęła, czując zimne palce Lokiego na jej ramieniu. Flanelowa koszula nie chroniła za dobrze przed tego typu atrakcjami. Szybko doprowadziła się do porządku, gdyby mogła, z całą pewnością by się zarumieniła. 
Zamaskowała swój podziw złośliwym pytaniem:
- Czy wy z założenia robicie wszystko większe i bardziej złote, czy tak wam po prostu wychodzi?
- Tak, głównie to takie założenie. Wiesz, Asgard rządzi, i tak dalej. Musimy pokazać, że jesteśmy lepsi.
- W budownictwie to i może, ale za to nie macie kawy. Loserzy. 
W odpowiedzi Loki tylko westchnął, udając, że jest za bardzo ponad tego typu rozmowami, by je kontynuować, w rzeczywistości jednak nie mogąc znaleźć riposty. 
Podeszli do bram obstawionych obstawionych przez dwóch Einherjarów. 
Loki nie odezwał się do nich, tylko stanął i patrzył na nich z wyższością. 
Chwilę nie byli pewni co zrobić, ale w końcu doszli do wniosku, że skoro Heimdall wpuścił wygnańca, to i oni mogą.
Kiedy znaleźli się na terenie miasta, Susan znów ledwo powstrzymała głośne "wow" wyrywające się z jej ust jak pies do kota. 
Zdobienia, ornamenty, to wszystko wykraczało poza jej oczekiwania. Owszem, spodziewała się luksusu, ale nie przepychu. To wręcz ociekało bogactwem. 
Loki poprowadził Susan do środka, która jego wystroju postanowiła nie komentować. Chyba mieli tu silną grawitację działającą wyłącznie na midgardzkie żuchwy. 
Po kilkuminutowym marszu przez poplątane korytarze, hole i inne tego typu, dotarli przed wielkie, dwuskrzydłowe wrota. Ciekawe, kto zgadnie, z czego były zrobione. Na pewno nikt. 
Po raz pierwszy od dłuższego czasu trickster zabrał głos.
- Teraz tak, smarkulo. Za tymi drzwiami jest Odyn - ten głupek, o którym ci opowiadałem. 
- Ten co test na rodzicielstwo zdał na najwyższą z możliwych ocen? - Zapytała z rozbawieniem dziewczyna.
- Tak. Ale mimo że jest takim idiotą, musisz mu się ukłonić i mówić do niego z najwyższym szacunkiem. Nie zasługuje, ale dasz radę. Wierzę w twój talent aktorski. Najlepiej żebyś w ogóle się nie odzywała. I masz mnie słuchać. Wszystko, co powiem, nie ważne, co by to było, jest cacy. Czaimy?
- A co jak się postawię? - Zaśmiała się.
- Stawiać to ty możesz co najwyżej mi pomniki. - Spojrzał na nią z góry. No w sumie trudno, żeby spojrzał inaczej, skoro był tyle wyższy.
- Chyba cmentarne. - Mruknęła.
- Nie cwaniakuj, młoda. Idziemy.
Skinął głową na strażników, którzy otworzyli przed nim drzwi. 
Oczom Susan ukazała się długa, wysoko sklepiona sala, która spokojnie mogłaby pomieścić ze dwa stadiony Wembley. Wysoki strop podtrzymywało kilkadziesiąt par kolumn. Na końcu sali stał wielki, wręcz monumentalny tron, na którym siedział przysadzisty, wyglądający na niezbyt wysokiego mężczyzna. 
Miał całkowicie białą brodę i włosy. Jedno z jego oczu zakryte było złotą przepaską. Pewnie zadarł z jakimiś miejscowymi specjalistami od obraźliwych napisów na murach. 
Szła równo z Lokim, co jakiś czas ukradkiem na niego spoglądając i naśladując jego ruchy. Mniej więcej w połowie sali Kłamca uniósł wysoko brodę i lekko przymrużył oczy. Ona zrobiła to samo, odrzucając włosy na plecy. Usłyszała syk Lokiego w głowie. 
W odległości kilku metrów od tronu Laufeyson zatrzymał się i lekko skłonił. Bardzo lekko. Susan też się pochyliła, jednak trochę głębiej. 
- Witaj, ojcze. - Powiedział Loki, intensywnie akcentując ostatnie słowo. 
- Witaj, synu. - Mężczyzna, wbrew oczekiwaniom Sue, nie odpowiedział tym samym. - Zdaje mi się, że wygnałem cię kilka miesięcy temu.
- Tak, wygnałeś. Ale wróciłem, bo... potrzebuję... twojej pomocy. 
- I spodziewasz się, że ci jej udzielę? Po tym, co zrobiłeś? Jak przeniosłeś mnie do innego wymiaru i zająłeś moje miejsce, podszywając się pode mnie?
- Kto nie oczekuje dobra, nie obawia się żadnego zła. - wysyczał Loki. No, jak będzie kontynuował tą słodziutką i jakże grzeczną rozmowę, to nie ma szans na odmowę. Po prostu nie ma. 
Odyn chwilę milczał. Susan wgapiła się martwym wzrokiem w jakiś punkt na ścianie za jego plecami. Dopiero po chwili zauważyła, że starzec się jej przygląda. 
- Co to za dziewczyna? - zapytał.
- Właśnie w tej sprawie do ciebie przychodzę. - westchnął Loki - potrzebuję dla niej schronienia. Za to, że pomogła mi... zapoznać się z Midgardem... jest poszukiwana i grozi jej kara.
- Czy w Midgardzie oprowadzanie turystów jest nielegalne? - zaśmiał się siwowłosy.
- Tak, jeśli tym turystą jest bóg chaosu i kłamstwa, który prawie zmiótł ich ulubione miasto z powierzchni ziemi. 
Wow. Jaka szczerość. 
- A dlaczego tak zależy ci, by ją przed tym uchronić?
- Bo mi pomogła. W wielu rzeczach. Nie tylko w poznaniu mapy Nowego Jorku. Nie o to chodzi. - Susan była pod wrażeniem, jak zgrabnie Loki odciąga Odyna od tematu, którego wolałby uniknąć. - teraz ja chcę pomóc jej. 
Odyn nie odpowiedział. Myślał. Wsparł się na zwiniętej pięści i patrzył rozbawionym wzrokiem to na swojego syna, to na Ziemiankę. 
Po jakimś czasie, w trakcie którego nikt nie śmiał się odezwać, Odyn nabrał powietrza, prostując się i spoglądając na Lokiego.
- Mam rozumieć, że zakochałeś się w tej Ziemiance i nie chcesz, żeby ktoś zrobił jej krzywdę w miejscu, z którego pochodzi, tak? 
Susan poczuła silny dreszcz przechodzący przez serce. Od kiedy serca mają dreszcze? Spojrzała na Kłamcę i ledwo powstrzymała parsknięcie. Po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Miał wielkie oczy, a na jego twarz malował się szok i niedowierzanie. Nie trwał tak co prawda długo, bo prawie natychmiast się opanował, ale Odyn zdążył to zauważyć i uznać za dokonanie swojego wielkie talentu łamania kłamstw. Którego swoją drogą nie miał za grosz. 
Loki spojrzał w bok, planując odpowiedź.
- Yyy... - zaczął inteligentnie - no... och, ojcze, jak możesz? - teatralnie chwycił się za serce - Z taką łatwością mnie rozgryzłeś... Nie wierzę. Tak. Jesteśmy zaręczeni, a tak bardzo nie chcę jej stracić... musisz mnie zrozumieć!
Teraz to Susan wyglądała na przerażoną i kompletnie zszokowaną. 
Co ten idiota robił?
Loki przechylił się mocno w jej stronę i chwycił ją w pasie, przyciągając do siebie. 
- Pogło cię do reszty? - zapytała w myślach.
- Pomnik, pomnik. - odpowiedział Loki. Czekaj... co?
Jaki... ach. No tak. Dopiero po chwili Frozen zrozumiała. Nie stawiać się, tylko pomniki. Zaufać szaleństwu trickstera. Ożesz.
- Jakoś to załatwię. Nie wiem, puści się plotkę, że cię zdradzam i będzie git. - kontynuował. 
Susan wymusiła uśmiech. 
- Nie spodziewałem się tego, synu. No cóż... zawsze bałem się, że nie znajdziesz pokrewnej duszy. A tu proszę... w takim wypadku... dobrze. Możesz zostać... - urwał, nie znając imienia dziewczyny.
-...Susan. - dokończyła.
-... Susan. - powtórzył. - Mam nadzieję, że skoro jesteście już prawie małżeństwem, nie będzie dla was problemem wspólna komnata?
Susan pomyślała, że te tortury S.H.I.E.L.D.u nie mogą być aż takie złe. 
- Skądże, ojcze. Sam fakt, że zdecydowałeś się odwlec w czasie moje wygnanie jest dla mnie ogromnym szczęściem. - wyrecytował Loki. Sue słyszała w jego głosie fałsz, którego Odyn najwyraźniej nie zauważył.
- Dobrze więc. Pokaż twojej wybrance Asgard. Cieszcie się Wiecznym Królestwem. Wieczorem zostanie wydana uczta z okazji powrotu mojego syna. - powiedział pompatycznie Odyn. Loki skłonił się, tym razem głębiej, Susan zrobiła to samo. Laufeyson chwycił dłoń dziewczyny i poprowadził ją w stronę wyjścia. 
Kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od tronu, Susan wyszeptała:
- To przerażenie na twojej twarzy raczej nie popierało twoich słów o naszych słodkich zaręczynach.
- Nie bój się, szok i pragnienie ucieczki wymalowane na twojej skutecznie odwróciły od tego uwagę. Śpisz na podłodze.


***


- I jak? Są jeszcze jacyś ranni? - zapytał Bruce wychodzących z płomieni agentów. 

- Nie. Ani ranni, ani martwi, ani nic. Nie ma nikogo. 
- Czekajcie! Mam coś! - krzyknął ktoś z głębi skrzydła.
Tony'emu przyspieszyło tętno. Może to ona. Może jest tylko lekko posiniaczona. Może tylko złamała rękę. Może...
- To Hill. Ranna, ale żyje. 
- Przewieźcie ją do szpitala. 

***

- Daj spokój i wkładaj to. Nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz. Już i tak będziesz atrakcją wieczoru. Nietutejsze ciuchy nie są ci potrzebne do szczęścia. 

- Loki, ale mi w tym wszystko widać. Ta kiecka jest cienka jak papier ryżowy. Nie założę tego.
- Widać ci tylko nogi, co w tym złego? To tak samo jakbyś miała te midgardzkie krótkie spodenki. 
- Ale...
- Koniec. Załatwiłem ci najlepszą kieckę, na jaką było stać ręce krawców. Po raz kolejny muszę cię zmuszać do założenia sukienki? Jesteś kobietą czy tylko udajesz?
- Powiedz to jeszcze raz a gwarantuję ci, że już do końca życia nie powiesz już kompletnie nic. 
- Super, wzruszyłem się. Wbijaj się w szaty i idziemy. 
- Ale ja nie chcę.
Loki usiadł na jednym z foteli w pracowni krawieckiej i schował twarz w dłoniach.
- Czy ty, okrutna istoto, chociaż raz możesz zrobić coś bez marudzenia? - zapytał łamliwym głosem przytłumionym przez dłonie. - Raz jeden jedyny?
- Nienawidzę imprez. Zwłaszcza, że wszyscy będą się na mnie gapić, bo: jeden, jestem ziemiańską narzeczoną Tego Wrednego Dziada, który ukradł mi to, to i tamto, i dwa, spódnica sukni mi prześwituje i dokładnie widać moje piękne iksy. 
- Nie masz iksów. - stwierdził Loki, spoglądając na nogi dziewczyny i marszcząc czoło.
- Nie podlizuj się. - wywróciła oczami. - Będę mogła wyjść wcześniej? - zapytała z rezygnacją w głosie. 
Kłamca uśmiechnął się słysząc, że dopiął swego. 
Uśmiechnął się asymetrycznie.

***


- A co jeśli coś jej się stało? Sprawdźcie jeszcze raz! - Stark był wyraźnie przerażony. Dopiero co dowiedział się o tym, że jego siostra jednak żyje, a już ma ją stracić?

- Tony, sprawdzali już trzy razy. Gdyby coś jej się stało, na pewno by ją znaleźli. Ją albo ciało. - Banner uspokajał kolegę.
Z przygasających płomieni dobiegło ich stłumione, ale wyjątkowo brzydkie przekleństwo.
- Co jest? - krzyknął ktoś za plecami Bruce'a. Tony'emu krew stężała w żyłach.
- Chodźcie tu! I niech ktoś zawoła Fury'ego. - odpowiedział głos z daleka.
Trzech mężczyzn pobiegło w stronę źródła dźwięku, przywołując Nicka przez krótkofalówkę. Po chwili i on wbiegł do lekko jeszcze płonącego pomieszczenia. Nawet nie spojrzał na przerażonych i lekko podfajczonych najbliższych Susan.

Po kilku minutach on, Natasha i Clint podeszli do Tony'ego i Bruce'a. Romanoff już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale Stark ją uprzedził:
- Błagam cię, nie mów, że to ona. - wyszeptał błagalnie. - Powiedz, że to ktoś inny. 
Ruda chwilę się zawahała. W jej oczach widać było smutek. Clint też był jakiś zasępiony. Fury jak zwykle miał kamienną twarz, ale spuścił głowę, a to nie wróżyło dobrze. 
- Nie. To nie Susan. To Kapitan. Kapitan nie żyje. Przebity na wylot czymś ostrym. Rany dokładnie takie, jakie miał Coulson. A to znaczy...
- To znaczy, że był tu nasz ulubiony bóg. I prawdopodobnie z tego też powodu nie ma tu twojej siostry. - powiedział Fury.
Tony milczał, patrząc martwym wzrokiem przed siebie, w przestrzeń między głowami Clinta i Natashy. Już wolałby, żeby Susan zginęła. Ta byłoby dla niej lepiej. Sto razy lepiej.
W końcu odezwał się zimnym, zmienionym tonem:
- Zabiję gnoja.

***


Z początku Susan dość niechętnie udawała dziewczynę Lokiego, krzywiła się ukradkiem i starała się unikać okazji do okazywania sobie uczuć. Ale tylko z początku. 

Siedzieli teraz razem wśród innych Asów, Frozen opierała się o Kłamcę wygodnie, a on obejmował ją lekko w pasie. Dziewczyna położyła mu głowę na ramieniu.  Zachowywała się jal typowa asgardzka bogini - była tylko ozdobą dla bawiących się bogów. Loki był bardzo zadowolony z efektu ich sporu: w końcu zmusił Susan do założenia typowej dla dam dworu sukni. Bogowie o dziwo ucieszyli się z jego powrotu. Wszyscy zgodnie przyznali, że owszem, czasem jest wkurzający, ale bez niego i jego psikusów w Asgardzie jest niesamowicie i potwornie nudno. No, prawie wszyscy. Sif, Volstagg i Fandral może i pojawili się na uczcie, ale tylko i wyłącznie, by popatrzeć sobie na kobietę, którą Loki uwiódł. Bo innej opcji nie brali pod uwagę. 
Przez większą część uczy Sue siedziała cicho i grzecznie, potulnie łasząc się do trickstera, za co on odpowiadał jej tym samym. Nie przesadzali co prawda, jak co niektórzy zebrani. Zachowywali się bardziej jak elegancka i dystyngowana rodzina królewska, skromnie i dyskretnie, ale zauważalnie okazująca sobie uczucia. 
Przez pierwszą godzinę główną atrakcją były rozmowy i podziwianie tańczących nimf, które, zgrabnie prześlizgując się między ławami i stołami, częstowały gości owocami. Z początku Susan podchodziła to zawartości półmisków z lekkim dystansem, nie będąc pewna, co z tego jest jadalne, a co tylko ładne. Żaden z podawanych fruktów nie występował na Ziemi. Jednak gdy Loki nadstawił jej pod usta coś, co wyglądem przypominało brzoskwinię w odrobinkę innej wersji kolorystycznej, zdecydowała się zaryzykować. Nie za bardzo podobał jej się co prawda fakt, że owoc był już przez niego nadgryziony, ale po otrzymaniu od niego (oczywiście w myślach) informacji, że to element przedstawienia, odgryzła małą część. Yolo.
Czując smak brzoskwinio-podobnego czegoś niemal odleciała. Nigdy nie jadła czegoś tak pysznego. Bardzo słodki, ale lekko przełamany przyjemny kwaskiem miąższ strukturą odpowiadał midgardzkiej nektarynce. Skórka była cienka i łatwa do pogryzienia, a sok... sok był jak miód, i wcale niedużo różnił się od niego smakiem. Jedyne co, to był rzadszy, przez co szybko spłynął jej do gardła. 
Loki uśmiechnął się widząc, że Asgard powoli ją opanowuje i że niedługo trzeba będzie wyciągać ją stąd siłą. Wiedział, że jeśli Odyn się o tym dowie, to trudniej mu będzie podjąć decyzję o jej wyrzuceniu. 
- To nattfrukt. Owoc nocy. Nazywamy go tak, bo można go zrywać tylko po zapadnięciu całkowitego zmroku. Zebrany o każdej innej porze dnia jest trucizną, która zabija powoli i okropnie boleśnie.  - wymruczał jej do ucha. 
Odpowiedziała go tylko błogim "myhym". Cały czas próbowała zachować smak nocnego owocu na języku. 
Próbowała potem jeszcze wielu pysznych plonów asgadzkiej ziemi, jednak dopiero ostatni podbił jej serce niemal w równym stopniu co nattfrukt. 
Tym razem Loki zdradził jej tylko staronorweską nazwę tego owocu, pozostawiając tłumaczenie jej odczuciom. Chociaż ona nie wierzyła, on doskonale wiedział, że po posmakowaniu nie będzie miała najmniejszych wątpliwości co do nazwy. 
Dał jej owoc do ręki.
- To jest brann. Mój ulubiony.
Susan obracała go chwilę w palcach. Miał lśniącą czarną skórkę z lekkimi bordowymi przetarciami. Miał kształt kolczastej kuli, co w zsumowaniu z kolorem raczej nie zdobyło ufności Frozen. 
Powoli zbliżyła owoc do ust. Uniosła na chwilę oczy. Wszyscy zajęci byli sobą. Tylko Laufeyson patrzył na nią w oczekiwaniu na reakcją. Cieszyła się, że nikt jej się nie przygląda.
Ugryzła. 
Owoc był twardawy, jak jabłko. Żując, Susan nie czuła niczego specjalnego. Jedyne, co ją zdziwiło, to to, że smakował jak połączenie truskawek, nektarynek i czekolady. Potem pojawiały się nowe smaki. Poczuła lekką nutę gruszki, porzeczek obsypanych grubą warstwą cukru, ledwo wyczuwalna nuta cytryny albo limonki. Zielone winogrona. Maliny. Słodko-cierpkie jabłka. Takie, jakie są tylko we wrześniu. Na samym końcu poczuła smak nattfrukt, który powoli przerodził się w lekko pikantne... coś. Coś, czego nie znała, ale co było dość przyjemne dla jej podniebienia. 
Owe "coś" stawało się coraz ostrzejsze, więc połknęła kęs.
I wtedy ją zatkało. Chwilę po tym, jak owoc przeszedł przez jej przełyk, poczuła dziwną falę gorąca wychodzącą z żołądka. Ciepło rozlało się po jej przełyku, gardle, ustach. Było jak płomienie. Jak pożar. Przyjemny pożar.
Kiedy to wszystko ustało, zalał ją chłód. Miły i kojący po wcześniejszym cieple. 
Uniosła oczy na Lokiego.
Uśmiechnął się.
- Ogień. - powiedziała. 
- Tak. Brann to po norwesku ogień. Jakie czułaś smaki? - zapytał z zaciekawieniem.
- To... nie smakuje tak samo dla każdego?
- Nie. - zaśmiał się. - Każdy czuje co innego. U mnie dominuje kawa i dużo asgardzkich owoców. 
- Wow. Dlaczego nie czułam pizzy?
- A zadowolona byś była, gdybyś zaraz po czekoladzie poczuła pizzę? 
- No, chyba nie... skąd wiesz, że miałam czekoladę?
- Strzelałem. Każdy lubi. No więc?
- Głównie ziemskie owoce. I nattfrukt. A to gorąco na końcu to też... 
- Nie. To akurat czuje każdy. - przerwał jej.
Nimfy postawiły przed nimi kolejny półmisek jednak tym razem wszystkie owoce wyglądał tak samo. Złote jabłka. Jabłka Idunn. 
Susan spojrzała pytająco na Kłamcę.
Pokręcił głową.
- Tego nie możesz spróbować. - powiedział.
Frozen zdawało się, że słyszała w jego głosie smutek.

***

Tony chodził w tę i z powrotem po pomieszczeniu, podczas gdy reszta Avengersów wodziła tylko za nim wzrokiem. 
Drzwi windy otworzyły się.
Wszedł Thor.
Stark uniósł głowę i popatrzył na blondyna. Miał na sobie kostium, więc czuł też trochę więcej odwagi. 
Więc przyklepał Thorowi jakąś nierówność na prawym policzku.
Pięścią.
Z rozpędu.
- Mógłbyś trochę lepiej pilnować tego twojego braciszka! - wrzasnął na całe gardło. Natasha otworzyła szeroko oczy. - Masz go znaleźć! NATYCHMIAST! Masz go tu przyprowadzić razem z moją siostrą, ROZUMIESZ?! 
Gromowładny patrzył na niego zszokowany. O co mu chodziło?
- Yyy... Tony, sądząc po minie Thora, on raczej nie bardzo wie o co chodzi. - powiedział ze zmieszaniem Barton. - Może nawet nie wie, że Steve nie żyje.
- Steve nie żyje? - zapytał Thor, a jego twarz ukazywała obraz skrajnego załamania nerwowego zamiast wcześniejszego szoku.
- Tak. Twój brat go zabił. 

***

Minęło już dobre kilka godzin, a impreza dalej trwała w najlepsze. Po owocach podano potrawy ciepłe. W sumie Loki i Susan prawie nic nie zjedli, przynajmniej w porównaniu do reszty. Albo do takiego Volstagga. No dobra, w porównaniu do Volstagga to nikt nic nie zjadł. 
Na sam koniec przyniesiono mnóstwo dzbanów z miodem pitnym, piwem i winem, a choć tego ostatniego Loki sobie nie szczędził, nawet odrobinkę nie sprawiał wrażenia pijanego. Susan zastanawiała się, jak to robi. Posmakowała od niego łyka wina (później miała z tego powodu straszne wyrzuty sumienia, bo przecież ma dopiero dziewiętnaście lat, a w Ameryce wolno pić od dwudziestu jeden) i mało brakowało, a parsknęłaby nim. Było okropnie mocne. Po tym malutkim łyczku mało nie odjechała. Kompletnie ją zmuliło. Bolała ją głowa i nie do końca się orientowała, co kto do niej mówi. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent słów, które Kłamca wypowiadał pod jej adresem musiało zostać przez niego powtórzonych co najmniej raz. 
W końcu, widząc, że u Susan jest już praktycznie zgon, pożegnał się z bogami i wyszli. Frozen perfekcyjnie udawała, że jest stabilnie i że wcale nie schlała się w trupa łykiem wina. 
Jednak gdy tylko wyszli na kompletnie pusty korytarz idący przez ogrody, z których milutko wiał lekko chłodnawy wietrzyk, natychmiast zaczęła się zataczać i włazić w kolumny.
- Ile wypiłaś? - zapytał podejrzliwie Loki, w ostatniej chwili ratując Sue przed czołowym zderzeniem z posągiem jakiegoś przodka Odyna. 
- Łyka. Dosłownie. Z czego wy to robicie? - odpowiedziała.
- O, mówisz wyraźnie, czyli nie jest aż tak tragicznie, jak wygląda. 
- Wypiłeś kilka kieliszków co najmniej. A jesteś trzeźwy jakbyś nawet nie zaszczycił czary spojrzeniem.
- Bycie bogiem wina musi się do czegoś przydawać, prawda? - zaśmiał się. 

Otworzył przed nią drzwi jego komnaty. Weszła, a on za nią. Pstryknął palcami i ciemności natychmiast zostały rozpędzone przez światło, którego źródła Susan jakoś nie mogła zlokalizować. 
- Nie szukaj. Są nad sufitem.
- Słucham?
Kłamca westchnął ciężko.
- Lampy. Są nad sufitem. Rozróżniasz jeszcze słowa? Panele świetlne są pokryte cienką warstwą farby, żeby wyglądały jak sufit. Dopiero nad nimi jest strop. 
- Aaa... - powiedziała Susan inteligentnie. Obraz zaczął jej się rozmazywać przed oczami. Loki widząc, że zmierza na spotkanie twarzą w twarz z podłogą, chwycił ją i podniósł. Nie było sensu jej prowadzić. 
Położył ją na wielkim łóżku. Co prawda obiecał jej , że będzie spała na podłodze, ale przecież nie jest aż tak bez serca. 
Dziewczyna zamknęła oczy i zmarszczyła czoło. 
Loki poszedł do łazienki, gasząc światła. Ona niemal natychmiast zasnęła. 
Kiedy Laufeyson wrócił, zarzucił na nią kołdrę i sam położył się obok. Niby blisko, ale jednak na drugim końcu łóżka.
I nie dlatego, że czuł się upokorzony dzieleniem łóżka z jakąś Ziemianką, bo wcale się tak nie czuł. Po prostu chciał, żeby miała spokój. Podejrzewał, że nie byłaby zachwycona, gdyby położył się tuż koło niej i chuchał jej na kark. 
Spała obrócona do niego plecami. W bladym świetle księżyca zauważył, że lekko drży. Zaciągnął jej kołdrę aż po brodę. Poprawiając ułożenie okrycia przez przypadek dotknął dłonią jej policzka. Drgnęła,a on zamarł z wyciągniętą ręką.
Obróciła się na plecy, muskając go ramieniem. Czując dotyk jego skóry wtuliła się nieświadomie w jego ramię.
Przytulił ją do siebie. Może jednak nie jest aż tak przeciwna spaniu koło siebie.