Rzadko piszę wstęp ode mnie, chyba że przepraszam.
I teraz też przepraszam.
Nie wybaczycie mi tego, wiem. Jak będzie okazja, to prawdopodobnie mnie zabijecie. Zwłaszcza Mahomo.
Magdalene D., chodzimy do jednej szkoły, więc spróbuj pamiętać o odłożeniu noża, kiedy będziesz do mnie podchodzić na bliżej niż piętnaście meterów :D *jara się słowem "meterów"*
Nie bójta się, nikogo nie uśmiercam. Jedynie co to biję Thora po twarzy rękami Starka, ale to tam takie tam.
Dopiero co ożywiłam Steve'a [yay, Kapitan żyje, smućmy się ;) ].
Nie zawieszam też bloga, co to to nie. Mam taką wenę, że aż mi mózg rozsadza. A ja przecież muszę się jeszcze uczyć :O
No ale tak. Do rzeczy, bo Wam się czytać odechce. Oto, za co Was przepraszam. Otóż w tym poście, w tym rozdziale, dopuszczam się parszywej zbrodni mieszania fandomów. I tak cud, że jeszcze tu Sherlocka i Benedicta Cumberbatcha nie wrzuciłam, choć kusiło, oj, kusiło. Jak się ktoś chce pobawić w zgadywanie, co to za drugi fandom, zanim przeczyta to w rozdziale, to zapraszam do porównywania tytułu rozdziału z okienkiem po prawej zatytułowanym "o mnie". Czy jakoś tak. Słowa się powtarzają. Tylko, że są w innych językach. I to właśnie jest to.
Próbowałam się powstrzymać, ale nie mogłam. Tak bardzo faza. Mój szwagier pożyczył mi książki, i kurde, tak jak zaczęłam, tak nie mogę przestać.
No ale nic.
Tu Wam wrzucam link do piosenki do rozdziału. W poprzednim też był, ale tak inteligentnie umieściłam go w cytacie na początku, że nie było go widać ;___;
http://www.youtube.com/watch?v=iO_WxYC34eM
and [ten fragment włączcie dopiero od momentu oznaczonego gwiazdką ;) ]
http://www.youtube.com/watch?v=BcZrhJDoIac
Miłego czytania :*
I wybaczcie mi, proszę :D
Na pocieszenie mam dwa cytaty, które bardzo poprawiają humor :)
- – Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz?
– Bo wiosło mi ukradli. - Opis: riposta Geralta na zaczepki chłopca imieniem Everett.
- - Jaskier, jak ty coś powiesz to nie wiadomo, płakać, śmiać się czy w rzyć cię kopnąć.
Nie odnoszą się one do rozdziału, ale są boskie <3
********************"Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać. "
- Nie odzywaj się. - Susan otworzyła oczy i zauważyła, że twarz Lokiego wisi kilka centymetrów nad jej uchem. - Ani słowa, jasne? - jego głos był stanowczy i spokojny.
- Ale...
Laufeyson położył palec na ustach, więc Frozen przestała mówić.
Wstał i podszedł do wylotu jaskini. Widziała już tylko, jak jego włosy bieleją i rosną, a uszy wydłużają się i stają się spiczaste. Po chwili poczuła, że z nią dzieje się to samo. Chciała się zerwać i zbluzgać swojego towarzysza, ale przypomniała sobie, że kazał jej być cicho.
Usłyszała głosy. Żaden z nich nie należał do Lokiego, choć jeden z nich miał podobny tembr i drżenie.
A jeśli chodzi o to drżenie. Susan była w stanie wyczuć wibracje, jakie wytwarza czyjś głos w powietrzu. Dzięki temu nawet pozbawiona możliwości słyszenia mogła wyczuć czyjś głos i go rozpoznać.
Rozmówcy trickstera wypowiadali jakieś niezrozumiałe słowa, brzmiące, jakby ktoś krztusił się pepsi i próbował wypluć pianę przez zaciśnięte zęby.
Po chwili w jej stronę podeszły trzy istoty wyglądające jak trochę zbrzydnięte elfy z bajek. No tak. To są te Mroczne Elfy, o których opowiadał jej Loki.
Jeden z nich podszedł do niej bardzo blisko. Zaczęła się cofać, ale słysząc w głowie uspokajające słowa wypowiadane przez Kłamcę zatrzymała się. Przyjrzała się elfowi dokładnie. Myślała, że wymarły. Tak jej mówiono. Miał śnieżnobiałą, kredową skórę i lodowe, prawie mleczne tęczówki. Włosy były kremowe i zwinięte w schludne coś przypominające midgardzkiego kłosa, ale robionego nie z dwóch a z entej liczby pasm.
Stworzenie odeszło i przemówiło do reszty. Pepsi pepsi pepsi.
Kiedy dwa z trzech elfów odeszły, ostatni przybrał postać boga kłamstw. Susan również wróciła do normalnej postaci.
- Możesz już mówić. - Loki uśmiechnął się asymetrycznie i usiadł koło niej.
- Dziękuję hojny panie. - mruknęła. - Czego chcieli?
- Zauważyli ogień i przyszli, myśląc, że to wrogowie. Nie ma już Elfów dużo, to się boją. Prawie wszystkie zginęły po koniunkcji. Powiedziałem, że ukrywamy się przed Asami, że przymieramy głodem, siedzimy tu od dwóch tygodni, a ty jesteś moją siostrą niemową. Słodko, nieprawdaż?
- Jak w świecie z waty cukrowej. - odpowiedziała.
Na chwilę zapadła cisza. I Loki, i Susan patrzyli w podłogę.
Po kilkunastu minutach dziewczyna zadała pytanie, które dręczyło ich oboje.
- Co teraz zrobimy?
Loki westchnął.
- Będziemy uciekać. Nie możesz wrócić do Midgardu, to nie ulega wątpliwości. Pole elektronowe nadajnika, który ci wszczepiono, cały czas wysyła słaby sygnał, chociaż sam czip jest już usunięty. Przez to kiedy tylko znajdziesz się na Ziemi, natychmiast cię namierzą, a potem wiesz co dalej. W Asgardzie Thor na pewno już nas pogrzebał. Dam głowę, że powiadomił Odyna o zajściach na hellicarrierze. Czyli zostaje nam siedem światów. Z tym że zahaczania o Jotunheim wolałbym uniknąć, więc tylko sześć. A Nideavellir...
- Loki, skończ. To nie ma sensu. Będziemy biegać od planety do planety? Nie mamy jabłek Idunn. Bez nich niedługo zabraknie ci mocy. Musimy wymyślić coś innego.
- Nie ma innego wyjścia. Co zrobisz? Potrzepoczesz rzęsami do Odyna? On się na to nie łapie. Zabijesz go? No, w sumie to by nie był taki zły pomysł. Ale wtedy cały Asgard by się na ciebie uwziął i tylko by się pogorszyło. Usrało się, co tu dużo gadać.
- A co, jeśli zgłosiłabym się do S.H.I.E.L.D.u z własnej woli? Może obniżyliby mi karę.
- Nawet nie próbuj. Nie. Nie zgadzam się. - Susan spojrzała na Lokiego pytająco. - Ty pomogłaś mi, więc teraz ja pomogę tobie. Koniec równania.
- Obliczyłeś tylko jedną niewiadomą. A co z resztą?
- Reszta jakoś sama sobie poradzi. Poczekaj tylko. - uśmiechnął się. - Chodź.
Loki wstał i podał jej rękę, pomagając wstać.
Wyszli z jaskini. Dzisiaj pogoda była mniej ponura, niż wczoraj, ale nadal było chłodno. Jedyny plus to nieśmiało świecące słońce.
- To jak? - zapytała Susan, dając Lokiemu do zrozumienia, że zgadza się na jego pomysł uciekania do końca życia - Dokąd teraz?
- Na razie zostaniemy t... - zaczął, ale od razu urwał - albo nie. Spadamy. Chyba widzę Einherjarów. Rany, aż tak się mnie boją, że przysyłają po mnie całą armię?
- Raczej mnie. Nie pochlebiaj sobie. - zaśmiała się. - Dawaj na Trymheim! - krzyknęła i wyrzuciła pięść w powietrze jak generał wskazujący żołnierzom kierunek ataku.
- Ty wiesz co to jest? - zdziwił się Loki.
- No pewnie. Czytałam mitologię, spokojnie.
- Mitologia to stek bzdur. - prychnął Laufeyson.
I przeniósł ich do Trymheimu. Ach, jak logicznie.
Według mitologii Trymheim był Krainą Szronu. Susan spodziewała się więc czegoś na miarę Jotunheimu z ogrzewaniem, ale to co zobaczyła, kompletnie odbiegało od jej przekonań.
Miejsce to było pięknym, ciemnym lasem, porośniętym ogromnymi drzewami iglastymi i wieloma gatunkami kwiatów. Jednak w tym szronie było trochę prawdy. Każda powierzchnia była nim pokryta, co w połączeniu z ostrym światłem słońca stwarzało efekt oślepiającego lustra.
Coś pięknego.
- Ślicznie tu, nie, Barbie? - zapytał Loki zadziornie. - Świeci się, bosko! - zapiał.
- Morda, Ken. - warknęła, zbyt zajęta przyglądaniem się drzewom. Kochała drzewa. Kochała las. Ale wiedziała, że Sheera też. A to źle. W miejscach takich jak las, mroczne cmentarze i tego typu znacznie trudno było jej opanować swoją drugą duszę, a co dopiero jej najmroczniejszą i najbardziej skrywaną stronę. Tak, dokładnie. Tą co kłaczy się na czarno, gryzie szkło i rozwala silnik hellicarriera.
- Idziemy. - rzuciła. Nie miała ochoty za bardzo otwierać się przed Lokim. Nie dlatego, że go nie lubiła, bo uważała go za całkiem fajnego gościa, ale nikt, ale to nikt nie miał prawa znać tej części niej. Tej części, o której istnieniu wiedział tylko Banner i jeden gość z nożami na palcach. Tylko dlatego, że ten pierwszy próbował ją z tego wyleczyć, a ten drugi, niejaki Wolverine, przez długi czas pomagał jej to kontrolować. No i jeszcze wypada doliczyć tych, którzy jej takie życie zafundowali.
Wyszli z lasu na łąkę. Też oszronioną. Tu chyba wszystko było oszronione. A no tak. To Kraina Szronu. Jakże inteligentnie, brawo Susan! Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, umyśle matematyczny.
Wędrowali długo. Co jakiś czas ukrywali się pod jakimiś głazami, żeby słońce całkiem ich nie uprażyło. Nie mieli konkretnego celu, ale postanowili zostać tu do jutra rana. Potem ruszali dalej.
Podczas tych wędrówek dużo rozmawiali. Susan opowiedziała Lokiemu o sobie bardzo dużo. Ale nie wszystko. Zataiła przed nim tylko to, na czym polega działanie Genu, który nazywa się Genem Enigmy lub DNA27. Nie powiedziała mu, co robiła, kiedy wszyscy myśleli, że nie żyje. Nie opowiadała o szkołach, o treningach i eksperymentach. Nie opowiadała o tym, co, oprócz agresywnej i kłótliwej femme fatale, kryje się za Sheerą. Tego nie mogła mu powiedzieć.
On za to był wyjątkowo szczery, jak na niego przynajmniej. Pewnie, nie gadał o tym, jak strasznie się czuł, kiedy dowiedział się, że jest adoptowany, ani o tym, jak nienawidził całego świata, a zwłaszcza siebie, ale tak to mówił dużo. O rzeczach ważnych i błahych. Prostych i trudnych.
Wiedział, że Frozen wyjawiła mu znacznie mniej niż on jej, ale nie napierał. Może kiedyś się przełamie i opowie o tym, co naprawdę go interesuje. O tym, jak funkcjonuje jej dzielenie się z Sheerą ciałem i duszą, jak w ogóle Sheera powstała. I dlaczego Susan tak bardzo nie chce, by ktoś zobaczył jej mroczną stronę w pełni sił. Kiedyś się tego dowie. Na pewno. W końcu był bogiem kłamstwa. Prawda nie była dla niego problemem.
- Dziwne jest to, że Sheera nie potrafi płakać. - kończyła swój wywód o różnicach między nią a Sheerą dziewczyna. - Rozumiesz, o co mi chodzi? Ja, kiedy jestem sobą, czasami płaczę. No wiesz, każdemu się zdarza. Ale kiedy Sheera przejmuje kontrolę, nie umiem. Tak jakby fakt, że jej oczy są żółte, sprawiał, że nie muszą być nawilżane. Nie wiem, dlaczego tak jest. W końcu używa mojego ciała, nie?
- A charakter pisma? - zainteresował się Laufeyson.
- Zmienia się, ale to akurat zależy od charakteru, nie wykształcenia mięśni. Porywczy ludzie często piszą małe, pochyłe i wydłużone litery, ozdobione skromnymi zawijasami, a spokojni stawiają raczej duże, proste i pękate literki.
- Z tego wynika, że jestem porywczy. -zaśmiał się Loki, machając nogami zwieszonymi ze skarpy skalnej, na której siedzieli. Pod nimi widniała głęboka, co najmniej kilkukilometrowej wysokości przepaść.
- No co ty, skąd. Tylko ślepok by cię tak osądził. - zakpiła wesoło Sue. - Ale nie przejmuj się, jak też. - Dodała już odrobinę poważniej.
- Skoro ty piszesz jak choleryk, to chyba nie chcę sobie wyobrażać, jak pisze Sheera.
- Tak cieniutko. - Powiedziała piszczącym, równie cienkim głosem Stark, demonstrując szerokość liter Sheery palcami. - I taaak zamaszyście. - zniżyła głos do niskiego basu, rozrzucając ręce na boki i udając, że przez przypadek strąca nimi Kłamcę z klifu.
- Ale ty jesteś dziecinna. - Powiedział Loki, dusząc się ze śmiechu i kładąc się na skałę, na której siedzieli. Susan zrobiła to samo. Ich nogi nadal dyndały nad urwiskiem.
Śmiali się jak wariaci. Nawet nie zauważyli, że ich palce bez zgody właścicieli zahaczyły się o siebie.
***
W tym samym czasie Tony wymierzał Thorowi kolejny sierpowy.
- Nic na to... - Gromowładny przerwał na czas spotkania pięści Starka z jego policzkiem - ...nie poradzę! - dokończył. - Wyparowali!
- Słuchaj no, blondie. Znasz tego gnojka od co najmniej tysiąca lat, i jeszcze nie wiesz, że facet ma to w zwyczaju?! Ja go kojarzę od jakichś dwóch i już zdążyłem to bystrze zauważyć! Gdzie ona jest?! - wrzeszczał, nadal przygniatając Thora nogami do podłogi i okładając go po twarzy. Sam nie wiedział, jakim cudem bóg jeszcze nie zdzielił go z młotka.
- Tony, opanuj się. Wiesz, jaki jest Loki. Jest jak wilk. Podkrada się, podkrada, potem atakuje, zabiera co jego i znika. - uspokajała go Potts. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, jak niefortunnie dobrała słowa.
- ONA NIE JEST JEGO! - Iron Manowi zaczęła pulsować żyłka na skroni. Pepper patrzyła na niego z przerażeniem, przytulając do siebie bezradną i szlochającą Jane. Obydwie, jak każdy w pomieszczeniu z resztą, miały już za sobą próbę odciągnięcia milionera od bóstwa. - Zrozumcie jedno. - Stark wstał, na chwilę dając Odinsonowi okazję do ucieczki. - Przez siedemnaście lat żyłem ze świadomością, że nie udało mi się uratować mojej małej siostrzyczki przed jakąś tajną organizacją. Przez pierwsze dwa lata jej szukałem, ale potem dostałem pismo informujące o jej śmierci. Nie wiedziałem, co się dzieje z moimi rodzicami. Myślałem, że wywieziono ich i wymazano im pamięć, albo nie wiadomo co jeszcze. I nagle, bo tylu latach, dowiaduję się, gdzie żyją i nic im nie jest. I że ona żyje. Że facet, którego uważałem za przyjaciela, nie powiedział mi o tym tylko dlatego, że ona go o to prosiła i dlatego, że sam nie widział jej przez jakiś czas. Okazuje się, że ta dziewczyna, którą kompletnie zmutowano, z której stworzono maszynę do zabijania, której wszczepiono gen i nową duszę, że ten potwór... to moja siostra. Moja mała siostrzyczka. Że była szkolona w tak zwanej Kaer Morhen, szkole zabójców. Szkole Wilka. Jednej z trzech czy czterech takich. Że przez jakiś czas ukrywała się jak X-Man, że wyprowadziła w pole dziewięćdziesiąt procent agencji wywiadowczych na świecie. Że stała się niesamowicie inteligentną, zimną i wyrachowaną cesarzową podziemia. Celem numer jeden. Bezduszną bestią kamuflującą się ludzką skórą. Ale mimo to ją kochałem. Nadal kocham. Nie zdążyłem nawet nacieszyć się faktem, że żyje, kiedy ten podły rogacz mi ją odebrał. Zmusił do zdrady, a potem porwał. Chciałem ją uratować, odzyskać... a ona nie chciała. Uciekła z nim. Oboje uciekli, jak jacyś zasrani Romeo i Julia. Jak mam się nie denerwować?!
Tony nabrał łapczywie powietrza, po czym opadł na kanapę i schował głowę w ramionach. Oddychał ciężko. Czuł, jak łzy ciekną mu po policzkach, i cieszył się, że jego twarz schowana jest przed wzrokiem obecnych.
Dłonie Pepper lekko głaskały go po ramieniu i włosach, kobieta przytuliła go.
Stark po chwili zamarł i uniósł głowę. Łez nie było już widać, więc mógł to spokojnie zrobić.
- O rany. - wyszeptał, a jego oczy, jego martwe spojrzenie, zamglone niczym oczy trupa, były szeroko otwarte. - Nie. To nie... Banner, powiedz mi, czym ona jest. Powiedz, że nie tym. To nie istnieje. Nie może tym być. To istnieje tylko w książkach i grach. Nie może, nie może... Kaer Morhen... Bezduszna bestia... Szkoła Wilka... Banner, błagam, pomóż!
- Przykro mi, Tony. - powiedział Bruce cicho. - Nie mamy pewności, ale tak prawdopodobnie jest. Jest Vatt'ghern.
- Czym? - zapytało kilka osób jednocześnie.Wszyscy, tylko nie Tony, Thor i Jane. Oni znali to pojęcie.
- Tony wbił wzrok w podłogę. Ale odpowiedział.
- Vatt'ghern w Starszej Mowie oznacza rodzaj wojownika-zabójcy, trudniącego się zabijaniem potworów. Zazwyczaj zostają nimi tylko mężczyźni, ale jak widać nie zawsze. Od małego są szkoleni na nieludzko szybkie, silne i zwinne, pozbawione emocji bestie. Przechodzą masę Prób i Zmian, które ostatecznie kompletnie ich dehumanizują. Nie rozumiem tylko, Bruce, dlaczego w takim razie jej oczy pozostają normalne. Przecież powinny...
- Możliwe, że nie przeszła ostatniej Próby. Próby Traw. Thor? - Hulk odwrócił się w stronę poobijanego bóstwa - Myślisz, że Loki może o tym wiedzieć? Że Susan jest... no wiesz?
- Nie sądzę. Nie ryzykowałby aż tak bardzo. U nasz też funkcjonuje coś na kształt waszych Viedyminów i żaden Asgardczyk, nawet tak rąbnięty jak mój brat, nie odważyłby się z nimi zadzierać. Jaka by Sue nie była, Viedymin to Viedymin.
- Może zdecydowalibyście się, o czym rozmawiacie? Raz jakieś Vatt-cośtam, potem Viedy-cośtam. Nie zapominajcie, że nie wszystkich Bozia tak rozumem obdarowała jak was. - powiedziała sarkastycznie Natasha.
- Viedymin i Vatt'ghern to to samo. Po prostu są na nich różne nazwy.
- A jakby to brzmiało po naszemu? - sapnęła ze zniecierpliwieniem.
"Poinformowana" część zebranych spojrzała po sobie pytającym wzrokiem.
W końcu Bruce okazał się na tyle odważny, by odpowiedzieć. Powoli, starannie dobierając słowa, zaczął mówić.
- Możemy wam powiedzieć, ale... musicie... musicie wziąć wszystko co mówimy za prawdę. To będzie brzmiało irracjonalnie, wręcz śmiesznie, ale obawiamy się, że tak to właśnie wygląda. Nie jesteśmy pewni. Ale prawdopodobieństwo jest duże.
- Wydusisz to dzisiaj? - zapytał Clint.
Kapitan Ameryka nie odzywał się, tylko pustym wzrokiem wpatrywał się w szklany stół. Nie chciał wiedzieć, kogo, albo raczej co pokochał. Chociaż z drugiej strony...
- Susan jest... - W tym momencie przerwano Bannerowi.
Do pomieszczenia wszedł Fury, tachając długą, bardzo długą podłużną pochwę na miecz. Z zawartością.
- Powiecie mi, co to jest, i co robiło w leśnej kryjówce Frozen? - zapytał. - Po kij jej taki wielki miecz? Po kij jej w ogóle miecz? I co oznacza to słowo? To, co jest tu napisane. "Taewid".
Banner wypuścił powietrze z płuc z sykiem, Tony zajęczał z rozpaczą i schował twarz w dłoniach. Jane pobladła, a Thor przymknął oczy.
- ...Wiedźminką. - dokończył doktor.