środa, 22 lipca 2015

8. Wolf, Snake and Princess of Death.

Sigyn wróciła do Asgardu w podłym nastroju. Dopiero teraz, kiedy nikt jej nie widział, dała upust swoim emocjom: przybrała nadętą minę i na wszystkich mijanych patrzyła spode łba.

Przy bramie wejściowej do pałacu została zatrzymana.
- Wasza Wysokość.
- O co chodzi? Nie mam czasu - powiedziała, wymijając strażników i wchodząc na dziedziniec.
jeden z Einherjarów chwycił ją za łokieć i pociągnął.
- Wasza Wysokość, mamy rozkaz natychmiastowego zaprowadzenia cię do Sali Tronowej.

***

- Nie rozumiem o co ta cała farsa. A jeszcze bardziej nie rozumiem, dlaczego siedzisz na tronie. Moim tronie.
- Dowiesz się, kiedy twoja żona się zjawi. Nie będę wam tego tłumaczył z osobna.

Słowną przepychankę Lokiego i Thora przerwało otwarcie się drzwi do sali. Strażnicy wprowadzili lekko wyrywającą się Sigyn, na widok czego Loki grzecznie wytłumaczył im, co ich za to czeka.

Einherjarzy popchnęli Susan w stronę tronu tak, że upadła na kolana. Spojrzała na Thora wilkiem, a Loki ją podniósł.

Strażnicy odeszli.

- Wczoraj wieczorem widziałem się z ojcem - zaczął Thor wstając z tronu. - Wytworzył iluzję, przez którą poinformował mnie o waszych planach.
Loki i Susan równocześnie zmarszczyli się tak, jak robią to ludzie, którzy patrzą na niemogącego wysłowić się idiotę.
- Ojciec powiedział, że... eee... muszę was unieszkodliwić. Kurde, źle to zabrzmiało. - Podrapał się w głowę - W każdym razie... Straże!
Do Sali Tronowej wbiegło stadko Einherjarów. Dwóch chwyciło Lokiego, zakładając mu kajdany z dwimerytu, a trzech kolejnych podbiegło do Sigyn. Jeden z nich trzymał w gotowości długą włócznię.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Loki. - Każ im ją puścić.
Jego głos był niski i groźny, ale nic nie zdziałał.
- Przykro mi. Ona jedyna może ci pomóc. A tego właśnie chcemy uniknąć.

Strażnicy zaczęli odciągać Lokiego.

- Znajdź Servię - powiedział cicho tuż zanim strażnicy zabrali go dalej.

Susan nie miała pojęcia, kto to Servia, ale i tak przytaknęła.

Nagle przeszedł ją silny dreszcz. 

Kiedy Einherjarzy zorientowali się, co robi, zamarli. Nie wiedzieli, czy być dobrymi poddanymi i trzymać ją dalej, czy ratować dupy i spierniczać jak najdalej. 

Wybrali drugą opcję. 

Dokładnie w momencie, w którym odskoczyli, na miejscu Susan pojawił się czarny wilk.

Loki zaśmiał się szaleńczo, jednocześnie pokazując Thorowi pewien palec. Tak, dokładnie. Ten palec.
Wilczyca szczeknęła i rzuciła się w stronę Kłamcy. 

Ale, jako że był on już trochę daleko, a Sala Tronowa była bardzo długa, nie było jej dane dobiec. 

Thor wstał, wycelował w Susan z królewskiego berła i wystrzelił. Kiedy wiązka tego czegoś, czym strzelało berło, cokolwiek tam ten cholernik Odyn zainstalował, zetknęła się z ciałem wilczycy, zwierzę zaskomlało rozpaczliwie i padło bezwładnie na ziemię. 

W krzyku, który wydobył się z gardła Lokiego słychać było wściekłość i żal. Mężczyzna zaczął jeszcze bardziej miotać się, usiłując uciec z uścisku Einherjarów. Wiedział, że i tak nic już nie może zrobić. 

Zabrano go najpierw do odizolowanego lochu. Tam każdy z zebranych Einherjarów mógł się na nim powyżywać, korzystając z jego niemożności rzucania zaklęć.
Pobitego i połamanego zabrano daleko pokażą Asgard, do ogromnej, ciemnej jaskini.

Tam przywiązano go do skały, a nad jego głową umieszczono węża, którego jad miał sączyć się ma twarz Lokiego już zawsze. Taki przynajmniej był plan.


W tym samym czasie Sheera została zaprowadzona do podziemi. Po drodze, ku rozpaczy strażników, zdążyła wrócić jej przytomność. 

Einherjarzy wepchnęli wilczycę do lochu. Ta obróciła się gwałtownie i skoczyła w ich stronę. Tuż przed jej nosem wytworzyła się jednak bariera, po zetknięciu z którą wilczyca natychmiast zmieniła sie z powrotem w Sigyn. Suknia kobiety zafalowała (zgodnie z prawem bezwładności, tak na marginesie). Widząc spojrzenie stojącej tuż przy polu siłowym, górującej nad nimi bogini strażnicy oddalili się w pośpiechu. 

Susan odeszła od bariery i przyłożyła chude dłonie do twarzy. Impreza, którą zorganizowała, powoli przestawała jej się podobać.

***

Sigyn spędziła w lochach kilka dni, zanim ktoś wreszcie ulitował się i ją odwiedził.

Z początku usadowiona w kącie Susan nie zwracała uwagi na swojego gościa. Słyszała kroki zatrzymujące się pod jej celą, słyszała lekko przyspieszony oddech. 

Zareagowała dopiero, kiedy rozpoznała łagodny, cichutki głos Jane.
- Susan?

Sigyn odwróciła się i wstała, powoli podchodząc do bariery. 
Jane uśmiechnęła się smutno.
- Jak się czujesz? - zapytała. Bogini zlustrowała ją spojrzeniem.
- Powinnam raczej ciebie o to zapytać - odpowiedziała uśmiechając się.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
Susan schyliła się, żeby jej twarz mogła znajdować się na równi z twarzą Jane.
- Myślisz, że nie wiem? Jestem psem, mówiąc dobitnie. Wyczuwam takie zmiany.
- Tylko nie mów Thorowi, błagam - jęknęła Foster. - Jeszcze mu nie powiedziałam. - Zarumieniła się.
- Nie powiem... - Jane odetchnęła. - ...pod jednym warunkiem.
Ulga w oczach Ziemianki zmieniła się w panikę.
- Będziesz musiała coś dla mnie zrobić.
- Oczywiście. 
Zapał w głosie dziewczyny doprowadził Susan do śmiechu. W duszy śmiała się jednak z czegoś jeszcze: z głupoty Jane. Niby jak Sigyn miałaby o czymkolwiek powiedzieć Thorowi siedząc w lochach, bez kontaktu z kimkolwiek

W razie, gdyby jednak rozum Ziemiance wrócił, Susan zdecydowała się użyć trochę swoich nowych zdolności.

Wiele lat temu, jeszcze zanim Susan została zwerbowana przez Hydrę, miała ona pewną zdolność. 
Urodziła się jako mutantka. Mogła kontrolować umysły znajdujących się w jej otoczeniu ludzi. Zmuszać ich do robienia, co chce. Kiedy trafiła pod opiekę Restlessa i Lacroixa, ta umiejętność okazała się dla nich problemem. Bo jak okiełznać kogoś, kto jednym spojrzeniem może zmusić cię do robienia fikołków w tył?
Lacroix zebrał najlepszych genetyków, psychiatrów i neurochirurgów, jacy chodzili w tamtym czasie po Ziemi, i jacy byli wystarczającą łasi na pieniądze, by dać się przekupić. Nakazał im usunąć wszelkie wrodzone mutacje z organizmu Susan.
Kiedy to zrobili, w zamian zamontował jej Sheerę.

Teraz, dzięki pomocy Lokiego, Susan udało się nie tylko odzyskać, ale też wzmocnić naturalne moce: Kłamca nauczył ją, jak zadawać ból spojrzeniem.

Sigyn przyjrzała się Jane, delikatnie, tak, by nic nie zauważyła, mieszając jej w głowie.
- Chciałabym, żebyś zdobyła dla mnie pewną informację. Oczywiście bez wspominania nikomu, że to ja cię o to prosiłam.
- Jaką konkretnie?
- Już ci mówię. Idź do Heimdalla i zapytaj go o miejsce pobytu Servii.
- Kogo?
- Servii. To moja... przyjaciółka. Korespondowałam z nią przez jakiś czas, ale nigdy się nie spotkałyśmy, więc nie mogę powiedzieć ci, jak wygląda.
- Heimdall będzie wiedział, o którą chodzi?
- Jestem prawie pewna, że za dużo kobiet o jej imieniu nie ma w dziewięciu światach - uśmiechnęła się.
- W porządku.
- Jakby ktoś pytał, to ty pisałaś do niej listy i to jest twoja przyjaciółka. To nie ma nic wspólnego ze mną. I pod żadnym pozorem nie mów Thorowi.
- Nie ma sprawy. A co potem?
- Zobaczysz.

***

Loki jęknął, kiedy Einherjar szarpnął za jego ramię, omal nie wyrywając mu go z barku, i przywiązał je do grubego konara jakiejś pieprzonej wyrośniętej tarniny.
Poczuł, jak ogromny kolec rośliny rozrywa mu skórę na żebrach, ale tym razem nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Odetchnął, kiedy ręce Einherjara puściły jego ramię, a ich właściciel odszedł parę kroków.
Wiedział, że przerwa jest chwilowa.
Kątem oka zobaczył Skadi niosącą jakieś zawiniątko. Z początku miał coś jakby przebłysk nadziei. Z boginią łowów żył w jako takiej zgodzie, więc może...
Aaa, gówno tam. Kobieta patrzyła na niego z pogardą. Gładziła to przykryte jakąś szmatą coś, a Loki nagle uświadomił sobie, co to jest.
Jęknął i ze zrezygnowaniem opuścił głowę na kamień, na którym go umieszczono. Kolec zadrapał mu szyję.
Głupie kolce. Były wszędzie. Jedne przebijały mu ciało na wylot perfidnie korzystając z faktu, że to i tak Kłamcy nie zabije, a boleć poboli, inne ograniczały go po bokach.
Do tego ten smród.
Smród spalenizny. Bóg Jeden raczy wiedzieć skąd, jak to Susan mawia.

Skadi podeszła bliżej, tym samym fundując Lokiemu średnio fascynujący widok jej nogi. Co innego, gdyby to była noga Sigyn... no ale cóż.
Zdjęła płachtę z tego, co trzymała na rękach i umieściła to coś na gałęzi nad jego twarzą.
Kłamca podążył wzrokiem za jej dłońmi, obserwując długiego węża, który, jak tylko dotknął konaru, natychmiast przepełzł po nim, by rozłożyć się na kilku jego odnogach.
Gad zwiesił łeb w stronę Lokiego. Mężczyzna miał wrażenie, że w oczach zwierzęcia widzi pogardę. Pogardę zmieszaną z podłym, złowieszczym szczęściem.

Bogowie i żołnierze zaczęli wychodzić z jaskini. Miał ochotę krzyczeć i błagać, wołać, by się zlitowali...


***********************

Witam Państwa, mam nadzieję, że lektura się podobała :3
Jak widzicie, znajdujemy się na równi pochyłej, nieuchronnie i nieodwracalnie prowadzącej do Ragnaroku, czyli dnia szczęścia, tęcz i jednorożców.
Haha.
Ale to było suche.

No nic, drodzy Państwo. Jako pisarka z zamiłowania [czyli taka, która pisze, mimo że nie ma z tego żadnej kasy (chociaż w sumie mogłaby mieć, gdyby zainstalowała AdSence czy jakoś tak, ale za bardzo się boi, że jak poda numer karty, to ją Blogger oskubie)] kieruję do Was, moi drodzy Czytelnicy, pewną prośbę.
Kto czyta komentarze pod postami, ten wie, o co chodzi.
Otóż dostałam informację (za którą bardzo dziękuję), że w Internetach zadomowiła się pewna pani, która pisze sobie o Susan, Sheerze i Lokim i BUM, to nie jestem ja.

Przyznaję, że bardzo mądrze zrobiłam, nie włączając blokady kopiowania treści bloga, owacje mi się należą.

W każdym razie się bardzo zirytowałam, mówiąc językiem ładnym (bo tak naprawdę to określiłabym to zupełnie inaczej, ale nie chcę przeklinać przy ludziach), że jakaś... pani... wykorzystuje moją ciężką pracę w sposób najbardziej bezczelny z możliwych, czyli Kopiuj-Wklej Pogardy.

W związku z tym oto moja prośba: jeśli kiedykolwiek natrafiłybyście na tego bloga (nie mam pewności, czy jest to blog z identyczną, czy po prostu bazującą na mojej treścią postów) proszę, zablokujcie go, napiszcie "autorce", co o niej myślicie i pozdrówcie ją ode mnie.

Pamiętajcie, że ja nie odpuszczę. Niech sobie kopiuje, bo tak na dobrą sprawę to komplement, nie? Przecież gdybym słabo pisała, to by sobie pasożyt innego żywiciela znalazł. Więc no... dzięki :D

No i do napisania, z góry dziękuję :*

piątek, 3 lipca 2015

7. King and Queen of Asgard.


"Powiedzieć ci, dobry wiedźminie, kim są ludzie dobrzy? To tacy, którym los poskąpił szansy skorzystania z dobrodziejstw bycia złymi. Względnie tacy, którzy szansę taką mieli, ale byli za głupi, by z niej skorzystać." - Andrzej Sapkowski, "Sezon Burz"


https://www.youtube.com/watch?v=UqLRqzTp6Rk

Księżniczka podeszła do Servii. Wieszczka była przerażona faktem, jak szybko dzieci dorastają. W ciągu kilku miesięcy z małych kurdupli zmienili się we w pełni ukształtowanych młodych ludzi. Po raz kolejny przypomniało jej to, że nie ma do czynienia z normalnymi dziećmi, a z potworami.
Dwoje książąt i księżna zaczęli treningi. Najlepsi magowie i wojownicy ze wszystkich ośmiu światów (bo na Midgard w tych kwestiach nie ma co liczyć) szkolili ich, kształtując nieokiełznane moce i ucząc, jak z nimi żyć i jak je kontrolować.

Najgorsza była dziewczyna. Przerażająca, choć piękna twarz, czarne jak węgiel włosy, szaroniebieskie oczy, kościste, smukłe ciało... i moc. Moc zrodzona z dwóch krwi, lodowej i ognistej, krwi olbrzymów i bogów. Moc niezbyt efektowna, bez fajerwerków i nagłych wybuchów, ale potężna. Dająca władzę. Sprawiająca, że księżna była zarazem królową.

Co gorsze, księżniczka znała swoją wartość. Znała przepowiednie i wiedziała, co może. I z każdym dniem coraz częściej wykorzystywała to przeciwko innym.

Była najmłodsza z rodzeństwa. "Śródkowe" dziecko, śliczny, również czarnowłosy chłopak, sprawiał dużo przyjemniejsze wrażenie. Po prostu nie emanował takim zimnem jak siostra. Miał czarne, ogromne oczy, a wiadomo, że taki kolor tęczówek nadaje oku łagodności.
I wyrazu szaleństwa.
Chłopiec nie był szalony. Był spokojny i opanowany, tak jak jego rodzeństwo. I choć prezentował się jak obiekt topiący serca kobiet i wyciągający od nich swoją słodką buźką uściski, całusy i westchnięcia, wewnątrz był wcale nie lepszy od siostry.
Był zmiennokształtny. To było stałym zmartwieniem Servii. Jaką postać przybierze? jak na razie chłopiec mógł tylko zmieniać część swojej postaci. Całkowitą transformację w zwierze, które pozostanie z nim już do końca życia, przejdzie dopiero w dniu, w którym osiągnie dorosłość, kiedy jego charakter będzie już w pełni ukształtowany.

Najstarszy brat był inny. Owszem, stonowany, tak jak reszta, ale w mniejszym stopniu. Mógł tygodniami siedzieć cicho i ledwo się odzywać, by potem w ułamku sekundy dostać ataku szału. Podczas tych chwil był naprawdę agresywny i brutalny, a Servia wiedziała, że młodszy brat niedługo stanie się taki sam.
Jeśli chodzi o wygląd, to bardzo przypominał siostrę: ciemne, ale nie czarne włosy, lodowe oczy.
Co do mocy, to - tak jak brat - był zmiennokształtny. Jego postać miała ukształtować się już w przeciągu najwyżej miesiąca.

Servia spała coraz rzadziej i coraz gorzej.
Koszmary dotyczące czynów jej wychowanków sprawiały, że nieustannie budziła się z krzykiem, zlana potem i przerażona otaczającymi ją ciemnościami i zimnem.

***

- Wasza Wysokość - Einherjar skłonił się przed królową. - Wyzwałaś mnie.
Kobieta przez chwilę nie odpowiadała. Po chwili wstała z tronu i podeszła kilka kroków bliżej, stając na najwyższym stopniu podestu, na którym się znajdowała.
- Tak. Miałeś dostarczyć mi raporty od Heimdalla. Masz je? - zapytała niskim, budzącym respekt głosem.
Einherjar przełknął ślinę i spuścił wzrok, kiedy zauważył, że królowa patrzy mu w oczy.
- Oczywiście, Pani. Proszę - uklęknął na jedno kolano zakładając przeciwległą rękę na pierś, po czym podszedł do swojej władczyni.
Bogini wzięła od niego plik papierów, przeglądając go pobieżnie.
- Dziękuję. Możesz odejść - odwróciła się i podeszła z powrotem do tronu.
- Pani?
Zatrzymała się i obejrzała przez ramię.
- O co chodzi?
- Przybył... przybył twój szwagier, książę Thor.
Sigyn zamarła, ale w taki sposób, by żołnierz tego nie zauważył.
- Możesz odejść.

***

- Witaj, Thorze! - Heimdall przywitał się z Gromowładnym.
- Heimdall! - Thor mocno uściskał przyjaciela. - Co słychać?
Strażnik Światów spojrzał na niego smutno.
- Aaach - machnął ręką z rezygnacją. - Sam zobacz.
Thor nie wiedział o co mu chodzi, ale zrozumiał jedno.

Musi natychmiast zobaczyć się z ojcem.

***

Wszedł do Sali Tronowej. Spodziewał się, że nie czeka go tam nic przyjemnego, ale, kurde, bez przesady.

Na tronie siedział Loki.
Thor zamarł, patrząc na brata. Szczegóły zaczął dostrzegać dopiero po chwili.
Kłamca nie miał na głowie hełmu. W ręku trzymał włócznię Odyna, siedział rozparty bardzo wygodnie.

Na lewej poręczy tronu siedział Sigyn, lekko opierając się bokiem o ramię swojego męża. Miała na sobie szmaragdową suknię i naprawdę imponującą koronę zrobioną z długich sopli jakimś cudem nietopniejącego lodu.

Gromowładny chwiejnym krokiem podszedł bliżej.
- Lo... Loki? Co ty...
- Chciałem cię powiadomić, bracie, ale nie za bardzo miałem jak. Wybacz. Z racji twojej nieobecności tron po ojcu musiałem przejąć ja.
Musiałem. Haha. To dobre.
- Co z ojcem? - Głos Thora nieznacznie się uniósł.
- Nic mu nie jest - wtrąciła się Sigyn. Powoli, bardzo dostojnie wstała i postąpiła krok do przodu. - Zapadł w sen.
- Dlaczego w takim razie Baldur nie przejął władzy?!
- Bracie, opanuj się. To przez Baldura właśnie mamy teraz taką  anie inną sytuację. Chciał zabić ojca i przejąć tron. Jak mi nie wierzysz, a prawdopodobnie tak jest, zapytaj Heimdalla. Powinien pamiętać. Dostał taką karę za niepoinformowanie mnie o planach naszego brata, że raczej długo nie zapomni.
- Więc... co teraz? Gdzie on jest? Zamknęliście go w lochach? - Thor zdawał się powoli dochodzić do siebie.
- Niestety nie. Baldur nie żyje.
Cisza. Dzwoniąca, okropna cisza.
Thor uwierzył Lokiemu. Uwierzył, że Baldur chciał przejąć władzę nad Dziewięcioma Światami. Ale mimo to poczuł tą okropną gulę formującą się w żołądku człowieka, który właśnie został poinformowany o czyjejś śmierci.
Dopiero do chwili dotarł do niego ważniejszy fakt.
- Loki... nie zabiłeś go, prawda? Wiesz co to zna...
- Nie - przerwała mu Susan. - Ja go zabiłam.

Thorowi zrobiło się ciemniej przed oczami.

***

- Gdzie teraz?
Peter zawahał się.
- Halo? Quill? Coś dobrego, coś złego? Coś po trochu?
- Chciałbym odwiedzić Ziemię. Zobaczyć, czy się zmieniła.
- Nie radziłabym - odezwała się Bereet.
- Dlaczego?
- Sąsiednia planeta ma nowych władców. Planują rozpocząć Ragnarok. Ponoć to jakiś koniec świata, czy coś.
- Nawet tam muszą być tacy maniacy jak Ronan? - Rocket wydawał się być poirytowany. Jak zwykle z resztą.
- Tak. I tym razem prawdopodobnie jeszcze gorsi.
- Gamora? Nie miałaś ty czasem regenerować siły czy coś? - zapytał Peter. Dbanie o Gamorę bardziej niż ona sama było już u niego normą. - I co masz na myśli?
- Nowa królowa, o której wspomniała Bereet, ma w swoim posiadaniu jeden z Kamieni Nieskończoności lub jego pochodną. Konkretnie Kamień Duszy. Możliwe, że dodatkowo wzmocniony odłamami innych Kamieni.
- To to w ogóle jest możliwe?
- Teoretycznie nie, praktycznie - z tego wynika, że tak. Takie mieszanki nazywa się Artefaktami. Jest ich pięć, ale żaden jeszcze nie był przez nikogo używany przez czas dłuższy niż jeden dzień. Żaden z wyjątkiem Piątego. On zagnieździł się w tej właśnie królowej i po części w jej mężu, bo połączyli się jakimś paktem krwi, bla bla bla.
- Romantyczne jak cholera - mruknął Drax.
- Gdzie jest ta królowa? - zapytał Peter, wyraźnie zamyślony.
- W Asgardzie. Blisko Ziemi.
- Jedziem tam.

***

Thor wszedł do swojej komnaty i podszedł do misy wypełnionej zimną jak lód wodą. Przemył nią twarz.
Nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Co się zaczęło.

Za sobą usłyszał szmer. Odwrócił się.
- Ojcze?
- To tylko iluzja, synu - odpowiedział mu Odyn. - Musze przekazać ci coś bardzo ważnego.
Gdy Gromowładny nie odpowiadał, Wszechojciec kontynuował.
- Loki nie może zostać na tronie. Ani on, ani Sigyn nie powinni w ogóle być na wolności. Popełniłem błąd, dając jej tak potężną moc i równocześnie czyniąc ją boginią wierności. Teraz jedna z najpotężniejszych istot, jakie kiedykolwiek żyły jest po stronie, z którą my walczymy.
- Co mam z tym zrobić.
- Pojmać Lokiego i zrobić z nim to, co każe przepowiednia. A Sigyn wtrąć do lochu.

***

- Panie Stark, ma pan gościa.
- Nie ma mnie.
- To panna Stark.
Tony poderwał się z krzesła.
Do pokoju weszła jego siostra w czarnym kostiumie, który członkowie S.H.I.E.L.D po kryjomu nazywali Kostiumem Zdrady.

To w nim Susan dokonała czynów, przez które teraz walił się cały świat. Tow nim zdradziła Avengersów.

- Właściwie to Laufeyson, nie Stark - poprawiła na wejściu. - Według naszych kategorii, według asgardzkich: Lokikone.

Stark nie słuchał jej wywodów na temat gramatyki staronorweskiej. Podbiegł do niej i uściskał ją z całej siły. Ku jego zdumieniu, jego siostra również go objęła.
- Wreszcie wróciłaś - wyszeptał.
- Tylko na chwilę - powiedziała, odstępując krok dalej. - Chciałam się... pożegnać.
Zapadła cisza.
- Chciałaś... co?
- Pożegnać się. Tony, ja... ja już nie jestem jedną z was. Nie jestem Ziemianką. Muszę zrobić coś, czego nie jestem do końca pewna, czy chcę robić, ale wiem, że powinnam. I nie mam wyboru. Może przeżyję. Wtedy wrócę, i pożegnanie będzie nieaktualne. Ale w razie czego... chciałam, żebyś wiedział.
Po krótkiej chwili Stark zapytał:
- Chodzi o Ragnarok, tak?
- Skąd wiesz?
- Wszyscy wiedzą. Mamy pomóc wam powstrzymać tych zbirów, którzy chcą zniszczyć świat.
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Susan? - Tony chwycił siostrę za ramiona. - Susan, dlaczego ty... proszę, powiedz mi, że...
- Nie mogę - przerwała mu. - Nie mogę tego powiedzieć, bo to nie jest prawda. To przeciwko mnie będziesz walczył.
Mówiąc to odeszła jeszcze dalej i objęła się rękoma.
- To ja będę niszczyć świat.
- Frozen?
Susan odwróciła się w stronę głosu, który wymówił jej imię.
- Steve - zaśmiała się smutno. - Nic się nie zmieniłeś.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem.
- Nie to co niektórzy - powiedział.
Mina Susan z lekko smutnawej zmieniła się w ożywioną zainteresowaniem i gotowością do ewentualnego ataku.
Sprawdziła, czy to rzeczywiście miała być obelga. Twarz Steve'a mówiła jasno: zmianę postrzegał jako taką na gorsze.
- Tak, zmieniłam się - zaśmiała się sykliwie, patrząc Kapitanowi w oczy i nie mrugając ani razu. Stare przyzwyczajenia po wilczycy. - Tak właściwie, to zostałam boginią, więc masz całkowitą rację.
Mówiąc to, postąpiła kilka kroków do przodu.
Na jej drodze stanęła Scarlett Witch.
- Nie podchodź do niego - warknęła.
- Wanda? A to ci niespodzianka. Jak ci idzie życie poza klatką?
Poczuła, jak atmosfera tężeje jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
Maximoff generowała moc.
- Bardzo dobrze. Widać że lepiej, niż tobie.
Susan wywróciła oczami i jednym, lekkim ruchem przycisnęła czarownicę do ściany, zaciskając palce na jej gardle.
Steve rzucił się na pomoc, ale powstrzymała go gestem.
- Nie chcesz tego robić, Steve, uwierz mi - po czym zwróciła się z powrotem do Wandy: - Nie jestem już tą osobą, która pamiętasz. Nie jestem tą złamaną, żyjącą w wiecznym strachu, ale silną fizycznie pacynką Hydry. Jestem wolna. Zabrali mi moją naturalną moc, wszczepiając zmiennokształtność w jej miejsce, ale ja odzyskałam to, co moje. Powoli dochodziłam do momentu, w którym już nic nie jest w stanie ze mną wygrać. Nawet twoje kuglarskie sztuczki. Jestem boginią i panią żywiołów. Jestem królową Asgardu i wszystkich Dziewięciu Światów - ostatnie pół zdania wypowiedziała głośniej, przez zaciśnięte zęby, mocniej przyciskając Wandę do ściany.
- Susan, proszę, przestań.
Słysząc głos Bruce'a, Frozen zwolniła uścisk, patrząc, jak czarownica pada na kolana i dusi się. Widziała siniejące pręgi na jej szyi.
- Jesteś... królową Asgardu? - zapytał Tony.
- Tak. Prawdopodobnie tylko chwilowo, ale tak.
Kątem oka zauważyła gwałtowny ruch w miejscu, w którym znajdowała się Scarlett.
Odwróciła się.
Czarownica rzuciła w jej stronę czerwoną kulę zmętlonych w jeden atak ogromnej ilości zaklęć.
Susan delikatnym, dystyngowanym ruchem ręki zatrzymała czary tuż przed sobą.
Jej twarz wyrażała jedynie znudzenie.
Szybkim machnięciem ręką w prawo odrzuciła kulę w bok.
Drugą ręką sama uformowała podobną bryłę.
Tylko że ta w jej wykonaniu zrobiona była z ognia.
I ta, w przeciwieństwie do kuli przeciwniczki, doleciała do celu.
Scarlett odrzuciło z powrotem na ścianę, ale dość szybko udało jej się podnieść. Stosunkowo.
Na jej dłoniach znów zaczęły zbierać się czerwone promienie, gdy nagle kobieta zamarła.
Jej ciało zgięło się w pół.
Wanda zaczęła krzyczeć.
Kończyny wyginały jej się po różnymi, zwykle nienaturalnymi kątami. Czuła, jak ogień pali ją żywcem, choć żadnego ognia nie było.
- Susan, co ty robisz? - Steve pierwszy odważył się zaprotestować. Musiał krzyczeć, żeby przebić się przez wrzaski.
- Ja? Ależ nic. Daję jej tylko drobną lekcję szacunku - zaśmiała się. -  I nie jestem Susan. Mam na imię Sigyn.

**********************

No więc jestę, Ludzie, jestę.
Uwielbiam Wasze komentarze nawiązujące do przekleństwa użytego w poprzednim rozdziale! To takie słodkie :3
A tak wracając do rozdziału:
Susan the Queen of Sass and Badassery is back.