"Na szlak moich blizn poprowadź palec,
By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór.
Otwórz te rany, a potem zalecz,
Aż w zawiły losu ułożą się wzór (...)
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte.
Przez gniew i smutek
Stwardniałe w kamień.
Rozpalę usta smagane wiatrem (...)
Nie wiem, czy jesteś moim przeznaczeniem,
Czy przez ślepy traf miłość nas związała.
Kiedy wyrzekłem moje życzenie,
Czyś mnie wbrew sobie wtedy pokochała?"
***
- Wasza Książęca Mość - przed Lokim pojawił się wysoki mężczyzna w asgardzkiej zbroi. - Wszechojciec prosił, abyś dziś nadzorował musztrę i szermierzy podczas ćwiczeń.
Kłamca wywrócił oczami. Znowu pół dnia z życia poszło się je... no.
Mimo to potulnie (prawie) poszedł za strażnikiem w kierunku placu treningowego.
***
- Wszechojcze - Baldur skłonił się. - Jeżeli pozwolisz, treningi żołnierzy będę nadzorował dziś razem z moim bratem.
- Oczywiście, synu.
Bóg piękna ponownie skłonił się, po czym odszedł.
Już za drzwiami zaczepił go strażnik, ten sam, który przed chwilą rozmawiał z Lokim.
- Załatwione? - Zapytał go Baldur?
- Tak, panie. Kłamca jest już na placu. Co z kobietą?
Blondyn uśmiechnął się do siebie.
- Spokojnie. Już ja się nią zaopiekuję.
***
Susan była na skraju wytrzymałości nerwowej. Szarpała szczotką o włosy, warcząc przy tym przez zaciśnięte zęby.
- Jeżeli zaraz te gówniane kudły się nie rozczeszą, to, do jasnej cholery, przysięgam, że je zetnę na zero.
Włosy się nie rozczesały, ale spoko, Sigyn i tak nie miała serca ich ściąć. Groziła im tak średnio dwa razy dziennie.
Po piętnastu minutach udało jej się doprowadzić je do jako takiego porządku (o ile porządkiem można nazwać to, że się napuszyły jak dupa pawia) i zająć się czymś bardziej pożytecznym.
To jest wybieraniem sukni.
Po kolejnym kwadransie zdecydowała się na pastelowo różową, zwiewną sukienkę, idealną na upały.
W międzyczasie zdążyła zjeść śniadanie przyniesione przez straż.
W momencie, kiedy kończyła żuć ostatni kawałek chleba (i zapinać naszyjnik), rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść - rzuciła, niespecjalnie zainteresowana sytuacją.
Drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do komnaty. Sigyn nadal nie zwracała na to uwagi. Dopiero, kiedy gość nie odzywał się przez dłuższy czas, odwróciła się, chcąc zapytać, o co chodzi.
Prawie podskoczyła, kiedy zobaczyła Baldura stojącego w odległości ledwie dwóch stóp od niej.
Szybko jednak znów przybrała obojętny wyraz twarzy. A niech se gnojek nie myśli.
- Pani - Baldur skłonił lekko głowę.
W myślach Sigyn szalało tylko jedno słowo.
"Gaston Gaston Gaston Gaston Gaston".
- Wybacz, że przeszkadzam ci o tak wczesnej porze, ale usłyszałem, że twój mąż musiał zostawić cię samą ze względu na swoje obowiązki. Nie mogłem pozwolić, żebyś męczyła się sama w tej komnacie tyle czasu, więc przyszedłem... - Sigyn powoli przygotowywała wszystkie mięśnie do ucieczki przed, jak nazwała go w głowie, "tym zboczeńcem", kątem oka sprawdzając, czy drzwi tarasowe są otwarte. - ... by zabrać cię na spacer.
Sigyn odetchnęła głęboko, udając, że ziewa.
- Nie za bardzo chce mi się chodzić, Baldurze. Jestem zmęczona.
- Nalegam. Są miejsca w ogrodzie, które znam tylko ja, a zaręczam, że są one dużo piękniejsze, niż te, które pokazywał ci Loki.
Susan stwierdziła, że nie da rady zmusić go, żeby się jednak odpier-tego.
No i poszła, sierota jedna.
Gaston... Baldur znaczy, gadał jak najęty. Jakby na siłę chciał zainteresować Susan. A tu dupa, ona i tak go nie słuchała.
Po, jak zdawało się dziewczynie, pierdyliardzie minut Baldur zaproponował, żeby usiedli.
Zajęli miejsce na ławce i - o zgrozo - Gaston zamknął mordę.
Sigyn nie było jednak dane napawać się spokojem zbyt długo, ponieważ chwilę później poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie.
O to, to nie, pomyślała.
Gwałtownie zarzuciła nogę na nogę, udając, że to odruch.
Ale cholernik nie ustępował.
Jedna dłoń wróciła tam, gdzie była, a druga powędrowała na szyję bogini.
Zanim Susan zdążyła zareagować, już czuła nieprzyjemnie gorący oddech na szyi.
Bóg dobroci był uparty.
Ale Frozen była szybka. Mało tego, była szybką panią żywiołów.
Po zaciśniętych na karku Susan palcach przebiegły płomyczki ognia. Mężczyzna wrzasnął i odskoczył od Sigyn.
Ta wstała, spojrzała na niego z wyższością i powiedziała:
- Trochę mniej ognia, chłopczyku. Bo cię poparzy.
Po czym odwróciła się i odeszła.
***
- Servia?
- Tak, Księżniczko?
- Kiedy tata po nas przyjedzie?
- Niedługo.
- A mama będzie z nim?
- Tak, kochanie.
***
Sigyn czym prędzej pobiegła na plac, gdzie miał być Loki. Zobaczyła go rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Oboje stali z rękami założonymi za plecami, odwróceni tyłem do niej. Znajdowali się na wzniesieniu, a pod nimi trwał pokaz sił Einherjarów.
- Loki! - Susan podbiegła do męża. Kłamca spojrzał na nią zaskoczony.
- Co się stało, Sigyn? - zapytał zmartwionym głosem, delikatnie oplatając ramię wokół jej talii i nachylając się do niej, jak nauczyciel do dziecka, które właśnie przyleciało naskarżyć, że ktoś je pobił.
- Baldur. On coś kombinuje, musisz wracać do pałacu!
- O czym ty mówisz?
- Próbował... chyba chciał się bawić w odbijanie żon. Konkretnie jednej. Twojej.
Loki pobladł. Nie ze strachu czy niepokoju. Oj, nie. To była furia.
- Zaraz z nim porozmawiam, kochanie. Zrobił ci coś?
- Nie zdążył, bo go poparzyłam. Ale Loki, nie to jest teraz ważne. To, co ćwiczyliśmy... ja coś usłyszałam. Słyszałam jego myśli. On chce zrobić coś strasznego.
- Co konkretnie? - Kłamca już w ogóle nie przywiązywał uwagi do trwającego na dole pokazu.
- Nie wiem, nie mam nad tym jeszcze na tyle silnej kontroli. Wiem tylko, że musimy natychmiast znaleźć się w pałacu!
Loki patrzył na nią jeszcze przez chwilę, próbując opanować wściekłość.
Mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiał Loki, powoli odwrócił się w ich stronę. Sigyn poczuła, jak włoski stają jej na karku. Opanowała Sheerę już w pełni, ale wyzbycie się wilczych instynktów było znacznie trudniejsze i - przede wszystkim - niepożądane. nie podobał jej się. Nie podobało jej się to, że przez całą, raczej rozemocjonowaną rozmowę między nią a Lokim, ten dziwny facet ani razu na nich nie spojrzał. Dopiero teraz.
W ciągu ułamka sekundy jej podejrzenia spełniły się. Mężczyzna podniósł rękę ze sztyletem, mierząc w plecy Lokiego.
Nikt nie drgnął. Loki nawet nie wiedział, co się dzieje.
A ręka zamachowca powoli zeskorupiała, schnąc i pękając jak pozbawiona deszczu ziemia, po czym z okropnym odgłosem rozsypała się na kawałki.
Loki obejrzał się za siebie, po czym spojrzał na Sigyn z szokiem w oczach.
- Nie ma za co - rzuciła z półuśmiechem na ustach, po czym pociągnęła go za sobą do pałacu.
Całe zajście nie trwało więcej jak pół minuty.
***
Widok, jaki zastali w sali tronowej, sprawił, że Loki stanął jak wryty, lekko się chwiejąc, a dłoń Sigyn gwałtownie powędrowała do jej ust, zasłaniając je.
Przed schodami leżał nieprzytomny Odyn. Loki podbiegł do niego, sprawdzając puls.
- Zapadł w sen - wyszeptał. W jego głosie słychać było ulgę.
Susan też odetchnęła.
- Na twoim miejscu bym się nie cieszył, Loczku - usłyszeli z drugiego krańca sali.
Oboje odwrócili się w stronę głosu.
Baldur stał oparty szarmancko o kolumnę, z rękami założonymi na piersi i skrzyżowanymi nogami.
Na jego twarzy malował się podły uśmieszek.
- Odyn śpi, Thora nie ma, a ty jesteś poza kolejką do tronu. Więc kto jest teraz Wszechojcem?
Sigyn poczuła leciutki, zimny powiew powietrza od strony, z której stał Loki.
Spojrzała na niego. Po chwili przyglądania zrozumiała. "Jednak trochę to ja już go znam", pomyślała, chcąc się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymując emocje.
- Co, nie odpowiesz mi, braciszku? Taki z ciebie wielki magik, może teleportuj nam trochę śniegu z Jotunheimu, na pewno ci dadzą. Jesteś przecież ich książątkiem, n... - urwał. Urwał, bo poczuł zimne ostrze sztyletu na szyi.
- Tak ,jestem wielkim magikiem. I po raz kolejny dałeś się nabrać na najprostszą iluzję, braciszku.
- Nic mi nie zrobisz, bękarcie! Nie możesz...
- Chyba nie znasz definicji słowa "bękart", Baldurku.
- Tylko jemioła może mnie zabić! Matka o to zadbała!
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał śmiech Lokiego. Ironiczny spływający jadem.
Susan również się uśmiechnęła. Widząc spojrzenie Kłamcy skierowane w jej stronę podeszła bliżej.
- Ach tak, Baldurku - powiedział Loki, udając głos człowieka, które niecny plan właśnie spalił na panewce. - Zapomniałbym.
Po raz kolejny spojrzał na Susan, zadając w myślach pytanie.
"Na pewno?"
Susan odruchowo potarła się po od niedawna znów noszonym medalionie łączącym jej umysł z głową Lokiego.
"Tak, Loki. Będzie wyjebiście, zobaczysz."
Kłamca gwałtownie odstąpił od Baldura, śmiejąc się pod nosem z tego, co powiedziała Susan. Zawsze bawiło go, gdy przeklinała.
Bóg piękna zachwiał się, ale zaraz wyprostował plecy i uniósł podbródek w triumfalnym geście.
I tak już mu zostało, bo nienaturalnie ogromna gałąź jemioły przebiła mu się przez podgardle, przechodząc na wylot całą czaszkę i rozłamując szew między kością ciemieniową a czołową. Następne gałęzie zaczęły wyrastać z posadzki i wbijać się to w serce, to w gardło, to w brzuch Baldura.
Bóstwo wydało ostatni, świszczący oddech, a Sigyn opuściła ręce. Jemioła przestała rosnąć.
Pani żywiołów spojrzała na zawieszone na gałęziach ciało Baldura z wyższością.
W końcu Loki przerwał ciszę.
- No to mamy Ragnarok.
***************************
No hej.
Długo mi to szło, wiem, ale ludzie!
Zrobiłam Wam Ragnarok!
:***
No i poszła, sierota jedna.
Gaston... Baldur znaczy, gadał jak najęty. Jakby na siłę chciał zainteresować Susan. A tu dupa, ona i tak go nie słuchała.
Po, jak zdawało się dziewczynie, pierdyliardzie minut Baldur zaproponował, żeby usiedli.
Zajęli miejsce na ławce i - o zgrozo - Gaston zamknął mordę.
Sigyn nie było jednak dane napawać się spokojem zbyt długo, ponieważ chwilę później poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie.
O to, to nie, pomyślała.
Gwałtownie zarzuciła nogę na nogę, udając, że to odruch.
Ale cholernik nie ustępował.
Jedna dłoń wróciła tam, gdzie była, a druga powędrowała na szyję bogini.
Zanim Susan zdążyła zareagować, już czuła nieprzyjemnie gorący oddech na szyi.
Bóg dobroci był uparty.
Ale Frozen była szybka. Mało tego, była szybką panią żywiołów.
Po zaciśniętych na karku Susan palcach przebiegły płomyczki ognia. Mężczyzna wrzasnął i odskoczył od Sigyn.
Ta wstała, spojrzała na niego z wyższością i powiedziała:
- Trochę mniej ognia, chłopczyku. Bo cię poparzy.
Po czym odwróciła się i odeszła.
***
- Servia?
- Tak, Księżniczko?
- Kiedy tata po nas przyjedzie?
- Niedługo.
- A mama będzie z nim?
- Tak, kochanie.
***
Sigyn czym prędzej pobiegła na plac, gdzie miał być Loki. Zobaczyła go rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Oboje stali z rękami założonymi za plecami, odwróceni tyłem do niej. Znajdowali się na wzniesieniu, a pod nimi trwał pokaz sił Einherjarów.
- Loki! - Susan podbiegła do męża. Kłamca spojrzał na nią zaskoczony.
- Co się stało, Sigyn? - zapytał zmartwionym głosem, delikatnie oplatając ramię wokół jej talii i nachylając się do niej, jak nauczyciel do dziecka, które właśnie przyleciało naskarżyć, że ktoś je pobił.
- Baldur. On coś kombinuje, musisz wracać do pałacu!
- O czym ty mówisz?
- Próbował... chyba chciał się bawić w odbijanie żon. Konkretnie jednej. Twojej.
Loki pobladł. Nie ze strachu czy niepokoju. Oj, nie. To była furia.
- Zaraz z nim porozmawiam, kochanie. Zrobił ci coś?
- Nie zdążył, bo go poparzyłam. Ale Loki, nie to jest teraz ważne. To, co ćwiczyliśmy... ja coś usłyszałam. Słyszałam jego myśli. On chce zrobić coś strasznego.
- Co konkretnie? - Kłamca już w ogóle nie przywiązywał uwagi do trwającego na dole pokazu.
- Nie wiem, nie mam nad tym jeszcze na tyle silnej kontroli. Wiem tylko, że musimy natychmiast znaleźć się w pałacu!
Loki patrzył na nią jeszcze przez chwilę, próbując opanować wściekłość.
Mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiał Loki, powoli odwrócił się w ich stronę. Sigyn poczuła, jak włoski stają jej na karku. Opanowała Sheerę już w pełni, ale wyzbycie się wilczych instynktów było znacznie trudniejsze i - przede wszystkim - niepożądane. nie podobał jej się. Nie podobało jej się to, że przez całą, raczej rozemocjonowaną rozmowę między nią a Lokim, ten dziwny facet ani razu na nich nie spojrzał. Dopiero teraz.
W ciągu ułamka sekundy jej podejrzenia spełniły się. Mężczyzna podniósł rękę ze sztyletem, mierząc w plecy Lokiego.
Nikt nie drgnął. Loki nawet nie wiedział, co się dzieje.
A ręka zamachowca powoli zeskorupiała, schnąc i pękając jak pozbawiona deszczu ziemia, po czym z okropnym odgłosem rozsypała się na kawałki.
Loki obejrzał się za siebie, po czym spojrzał na Sigyn z szokiem w oczach.
- Nie ma za co - rzuciła z półuśmiechem na ustach, po czym pociągnęła go za sobą do pałacu.
Całe zajście nie trwało więcej jak pół minuty.
***
Widok, jaki zastali w sali tronowej, sprawił, że Loki stanął jak wryty, lekko się chwiejąc, a dłoń Sigyn gwałtownie powędrowała do jej ust, zasłaniając je.
Przed schodami leżał nieprzytomny Odyn. Loki podbiegł do niego, sprawdzając puls.
- Zapadł w sen - wyszeptał. W jego głosie słychać było ulgę.
Susan też odetchnęła.
- Na twoim miejscu bym się nie cieszył, Loczku - usłyszeli z drugiego krańca sali.
Oboje odwrócili się w stronę głosu.
Baldur stał oparty szarmancko o kolumnę, z rękami założonymi na piersi i skrzyżowanymi nogami.
Na jego twarzy malował się podły uśmieszek.
- Odyn śpi, Thora nie ma, a ty jesteś poza kolejką do tronu. Więc kto jest teraz Wszechojcem?
Sigyn poczuła leciutki, zimny powiew powietrza od strony, z której stał Loki.
Spojrzała na niego. Po chwili przyglądania zrozumiała. "Jednak trochę to ja już go znam", pomyślała, chcąc się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymując emocje.
- Co, nie odpowiesz mi, braciszku? Taki z ciebie wielki magik, może teleportuj nam trochę śniegu z Jotunheimu, na pewno ci dadzą. Jesteś przecież ich książątkiem, n... - urwał. Urwał, bo poczuł zimne ostrze sztyletu na szyi.
- Tak ,jestem wielkim magikiem. I po raz kolejny dałeś się nabrać na najprostszą iluzję, braciszku.
- Nic mi nie zrobisz, bękarcie! Nie możesz...
- Chyba nie znasz definicji słowa "bękart", Baldurku.
- Tylko jemioła może mnie zabić! Matka o to zadbała!
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał śmiech Lokiego. Ironiczny spływający jadem.
Susan również się uśmiechnęła. Widząc spojrzenie Kłamcy skierowane w jej stronę podeszła bliżej.
- Ach tak, Baldurku - powiedział Loki, udając głos człowieka, które niecny plan właśnie spalił na panewce. - Zapomniałbym.
Po raz kolejny spojrzał na Susan, zadając w myślach pytanie.
"Na pewno?"
Susan odruchowo potarła się po od niedawna znów noszonym medalionie łączącym jej umysł z głową Lokiego.
"Tak, Loki. Będzie wyjebiście, zobaczysz."
Kłamca gwałtownie odstąpił od Baldura, śmiejąc się pod nosem z tego, co powiedziała Susan. Zawsze bawiło go, gdy przeklinała.
Bóg piękna zachwiał się, ale zaraz wyprostował plecy i uniósł podbródek w triumfalnym geście.
I tak już mu zostało, bo nienaturalnie ogromna gałąź jemioły przebiła mu się przez podgardle, przechodząc na wylot całą czaszkę i rozłamując szew między kością ciemieniową a czołową. Następne gałęzie zaczęły wyrastać z posadzki i wbijać się to w serce, to w gardło, to w brzuch Baldura.
Bóstwo wydało ostatni, świszczący oddech, a Sigyn opuściła ręce. Jemioła przestała rosnąć.
Pani żywiołów spojrzała na zawieszone na gałęziach ciało Baldura z wyższością.
W końcu Loki przerwał ciszę.
- No to mamy Ragnarok.
***************************
No hej.
Długo mi to szło, wiem, ale ludzie!
Zrobiłam Wam Ragnarok!
:***