sobota, 28 grudnia 2013

Prolog

No więc mamy Prolog. Chciałam tytuł posta strzelić runami, ale nie wyszło. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Po dramatycznym i jakże niespodziewanym końcu ILoveYou Kedavra nadszedł czas na dramatyczny i jakże niespodziewany początek Frost Hell. Inna tematyka, inne czasy, inna fabuła, inna rzeczywistość. Wszystko zupełnie inne. Jak nie ja po prostu. W związku z tym, że moje nowe fanfiction jest tak całkowicie inne (jak już zdążyłam wcześniej delikatnie zaznaczyć), inne jest też moje bloggerowe nazwisko. Susan Beck = Sheera Laufeyson. Odmieniona, odświeżona i jeszcze mroczniejsza zasługuję na lepszy pseudonim.
Skończyłam też z ciągle tą samą muzyczką w tle. Teraz jak muzyczka będzie, to w linku.
Do Prologu bardzo bardzo bardzo pasuje mi utwór z soundtracku do "Thora": "Prologue", ale to by chyba było mało oryginalne, dawać soundtrack z "Thora" do fanfiction opartym na "Thorze", zwłaszcza, że tytuł to "Prologue", tak samo jak tytuł posta. Ale daję linka, jak kto woli.
Drugi podkład to Skillet - "Falling Inside the Black".
No to. *Głęboki wdech*.
Czas zacząć Zamarzanie Piekła.

▪▪▪

Susan leżała nieruchomo na twardym blacie przypominającym jej stół operacyjny, na którym w ramach zajęć często przeprowadzała sekcje.

Tyle że rozkrawanych przez nią trupów nie trzeba było przywiązywać kajdanami i opaskami uciskowymi z najtwardszych włókien.

Musiała cierpieć katusze związane z niemożnością poruszenia choćby nadgarstkiem, który tak bardzo lubiła sobie wykręcać.  Jakkolwiek to brzmi. Celowe wybijanie sobie palców czy inne tego typu czynności nienależące do normalnych i typowych dla zdrowego umysłowo człowieka nie sprawiały jej zbyt wielkiego problemu.  Nie czuła w związku z tym żadnego bólu, a kiedy tego nie robiła, miała wrażenie, że kości i stawy zastygają, tak, jak krzepnie niemieszany beton.


Nieznane jej osoby w szarobiałych kitlach i okularach chroniących ich oczy przed promieniowaniem plątały się po pomieszczeniu zajęte swoimi sprawami. Każdy miał w ręku co najmniej jedną podkładkę z notatkami.
Wodziła za nimi wzrokiem, ale nie poruszała głową. Raz, że nie mogła, dwa, że nie chciała. Usłyszała czyjś głos, znacznie donośniejszy od otaczających szmerów. Dobiegał z czegoś w rodzaju balkonu znajdującego się ponad poziomem, na którym ona leżała.  Stał tam mężczyzna, niski, ale mocno zbudowany i komenderował resztą. Mówił po angielsku, ale mimo, że był to jej rodzimy język, nie rozumiała ani słowa.

Wiedziała tylko jedno.

Dotyczyło to jej.

Podeszła do niej młoda, poważnie wyglądająca kobieta i przyłożyła dwa palce do jej tętnicy. Odruchowo wyrwała głową w bok, ale opaska nie pozwoliła jej na żaden większy ruch. Kobieta powiedziała coś do swojego kolegi i odeszła.

Znów spokój.

Jak dobrze.

Niestety, nie na długo. Po chwili zobaczyła faceta, tego od komend. Stał przy niej i śmiał się do niej szyderczo. Miał w ręku średniej wielkości strzykawkę wypełnioną srebrnym, gęstym płynem. Z początku myślała, że to rtęć, ale ciecz za bardzo się błyszczała. Prawie jak Edek ze "Zmierzchu". Kiedy myślała o tym parę lat później, doszła do wniosku, że to było niemal absolutne przeciwieństwo rtęci. Jak wiadomo, rtęć może zabić, kiedy zbyt długo wdycha się jej opary. Zabić.

Zabić.

A płyn w strzykawce? On dawał życie. Inne. Niebezpieczne. Można by powiedzieć:  podwójne. Bolesne.

Ale niezaprzeczalnie wspaniałe.


Rurki podłączone do jej ciała też zaczęły wypełniać się srebrną substancją. Poczuła dreszcz. Wmawiała sobie, że to od zimna, ale wiedziała, że to kłamstwo. Kiedy ten dość nietypowy rodzaj kroplówki zetknął się z jej żyłą poczuła mrowienie. Narastające, powoli, spokojnie, do bólu, który jej się nawet nie śnił. Słyszała gdzieś, że cierpienie człowieka może osiągnąć bardzo wysoki poziom, ale nie sądziła, że aż taki. Płyn ją rozrywał. Palił. Trawił od środka. Zamknęła oczy, żeby jakoś sobie ulżyć, ale niewiele jej to dało. Nie chciała płakać, nie robiła tego od bardzo dawna, ale tym razem nie wytrzymała.

W kościach ból był tępy, w mięśniach rozrywający, a w żyłach palący. Były chwile, kiedy czuła, jak jej mózg daje za wygraną, by zaraz potem znów obudzić się i walczyć.

Usłyszała wrzaski. Przerażające, raz wysokie, a raz niskie, wręcz warczące, sprawiające, że przedmioty wokół niej lekko wibrowały.

Wrzaski przeradzające się w wycie.

Jej wycie.

Wtedy, kiedy na chwilę udało jej się otworzyć piekące oczy, zobaczyła Bannera. Nie widziała go wcześniej, ale czuła, że tu jest. Teraz wyrywał się jak szalony by jej pomóc. Udało jej się zmusić spękane, lekko krwawiące gardło do zmienienia jednego wrzasku w jego imię. Spojrzał na nią, na chwilę zamierając. I wtedy stało się to, do czego nie chciała dopuścić. Z resztą on też nie. Bicie jej serca, które słyszała stanowczo zbyt wyraźnie, zostało zagłuszone przez ryk wściekłości ogromnego potwora.

Zielonej bestii.

Ludzie zaczęli strzelać do Hulka, ale on tylko miotał nimi jak laleczkami. Wszyscy ruszyli na pomoc tym, którzy z nim walczyli.

Wszyscy oprócz Pana od Komend, jak zaczęła nazywać go Susan.

Wiedział, że nie zdąży dokończyć dzieła, które zaczął. Jego ofiara warczała przy każdym wydechu, który ból wyrywał jej z płuc. Wziął do ręki pełną strzykawkę i wbił ją w jej tętnicę szyjną.

Pięć sekund potem już robił za średnio atrakcyjny gobelin na najbliższej ścianie, otoczony czerwoną ramką, wiadomo z czego. Na podłodze koło dziewczyny leżał Bruce w swoich spodniach, odrobinkę rozciągniętych przez Hulka.

Oddychał ciężko.

Powoli przeniósł wzrok na Susan i zamarł.

Patrzyła na niego nowa istota.

Nie niebieskooka Susan, którą i tak wszyscy nazywali Frozen.

Żółtooka istota, tak podobna do Sue, ale zupełnie inna.

Sheera.

2 komentarze:

  1. To dopiero początek, więc wiele nie powiem, ale zachęca. Mam trochę zaległości, ale coś czuję, że je nadrobię i spodoba mi się to co wytworzysz ^^ Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń