https://www.youtube.com/watch?v=QnDZphSDhr8&ebc=ANyPxKqIoY47BvuA4WnHwnPYVIafHThXEYcEp88Su1QOOoLzToPKoiVhWP1NooJat0HrndmknCjBl2LI1_RuOIEu7joEyqk8ig
I can't remember the last time I smiled
So much hate I've held inside
Behind these eyes there's a devil inside
Let it sleep
My evil thoughts can't hide
And I am trapped in my own mind
Trapped in hell I'm all alone
With my sins staring through my soul
Let it sleep
And beg he won't wake up
Let it sleep, let it sleep
***
Z zamyślenia wyrwało Rebeccę zderzenie z jakimś mężczyzną nadchodzącym z drugiej strony. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że podczas biegu raczej nie powinno się wyłączać mózgu.
Skręciła gwałtowni w prawo, wbiegając w wąską uliczkę między dwoma wieżowcami. Była już daleko od Stark Tower, ale wiedziała, że w tej części Nowego Jorku nie będzie bezpieczna. Spróbowała skojarzyć, w jakiej części miasta jest. Nie miała pojęcia, w którą stronę biec, żeby znaleźć się tam, dokąd zmierzała. Zatrzymała się i spróbowała się skupić. Zamknęła oczy. Nagle jej uszy zalała fala dźwięków. Kakofonia rozmów, krzyków, warkotu samolotów i odgłosów silników samolotu startującego na pobliskim lotnisku. Skupiła się na tym ostatnim. Dźwięk dochodził zza jej pleców, mniej więcej z odległości dwudziestu mil. Sądząc po odgłosie, samolot był dość duży, dalekiego zasięgu. W najbliższej okolicy Stark Tower znajdowały się dwa lotniska, ale tylko jedno obsługiwało loty do Europy.
Otworzyła oczy. Już wiedziała, gdzie jest. Ruszyła dalej biegiem do końca uliczki i skręciła w lewo. Znalazła się w ślepym zaułku. Jedyną drogą wyjścia było małe okienko piwniczne wystające spod poziomu jezdni. Usłyszała ciche mruczenie dobrego samochodu.
Znaleźli ją.
Kopnęła szybę, nie chcąc marnować czasu ani sił na otwieranie okna siłą woli. Wsunęła się do środka, lekko tylko zacinając się o pęknięte szkło. Rana natychmiast się zasklepiła.
Była w ciemnym pomieszczeniu. Nawet ona nie była w stanie nic w nim dostrzec. Nie musiała. Miała inne zmysły.
Pobiegła przed siebie. Biegła po schodach w dół, potem długimi korytarzami i znowu po schodach.
Nagle poczuła lekki powiew zimnego wiaterku na skórze. Razem z nim jej nozdrza podrażnił ledwo wyczuwalny smród stęchlizny.
Poszła w tamtą stronę. Słyszała skrobanie pazurków szczurów biegnących wzdłuż ścian tunelu.
Królowa Podziemi była w domu.
Przystanęła na chwilę, nasłuchując. Kilka pięter nad nią szumiały wodociągi. Żadnych odgłosów kroków.
Położyła dłoń na karku i pomasowała. Mały guzek niemal niezauważalnie zarysowywał się na kręgach.
- Jak wy kochacie mnie pilnować - wysyczała pod nosem.
Powolnym ruchem odsunęła dłoń od karku tak, jakby jej palce się do niego przykleiły. Krótki ból przepłynął wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy nadajnik wielkości mszycy został wyrwany spod jej skóry przez niewidzialne szpony. Obejrzała go, po czym wyrzuciła za siebie.
Już wolniejszym krokiem ruszyła do przodu. Szła bezszelestnie, cały czas słuchając.
Tunel został wykopany specjalnie dla niej. Hydra dbała o swoich pracowników. Wyryli sieć tuneli pod całym Nowym Jorkiem, żeby Królowa Śniegu mogła przemieszczać się niezauważalnie jak duch.
Po kilku godzinach wdrapała się na drabinkę wystającą z sufitu. Otworzyła właz i znalazła się w kanałach. Z nich z kolei wyszła na ulicę.
Znalazła się w ciemnej uliczce z trzech stron zabudowanej blokami. Jedna ze ścian była niemal całkowicie zastawiona kontenerami na śmieci. Poznała je.
Kilka lat temu zdarzyło jej się w jednym z nich przenocować. No, może "przenocować" to nienajlepsze słowo. Właściwie to wrzucono ją tam zaraz po tym, jak została pobita do nieprzytomności. Przeżyła tylko dzięki mężczyźnie, który ją znalazł i się nią zaopiekował.
Teraz szła do niego, by znów ją poratował.
Wspięła się na piąte piętro, chwytając się różnych rur, szczebelków i tym podobnych. Zrobiła to bez najmniejszego wysiłku. Oparła się na framudze dużego okna, zaglądając do środka.
Postarała się maksymalnie obniżyć temperaturę swojego ciała, żeby nie zostać zauważoną przez mężczyznę przechodzącego akurat przez mieszkanie.
Nie chciała go wystraszyć. Stwierdziła, że bezpieczniej będzie zapukać.
Na dźwięk cichego stukania w okno mężczyzna poruszył lekko głową w jej stronę, jak nasłuchujące zwierzę. Zapukała głośniej.
Pozwoliła krwi znowu krążyć swobodnie, żeby tym razem mógł ją dostrzec i poznać. Znał termiczny obraz jej twarzy bardzo dobrze. Wiedziała to.
Powoli podszedł do okna.
- Wpuścisz mnie? - Zapytała. Nie musiała się wysilać. Usłyszałby ją nawet, gdyby szeptała. Miał nadludzko wyostrzone zmysły.
Jego twarz na chwilę przybrała zszokowany wyraz. Po chwili jednak otworzył okno i wpuścił Rebeccę do środka.
- Susan? Co ty tu robisz? - Zapytał.
- Przyszłam prosić cię o pomoc. Wiem, że uciekłam, ale...
- Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie żyjesz. Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo tak było. Wtedy, kiedy uciekłam, oni... oni mnie znaleźli. Zabrali mi wszystko, co miałam i zmienili w potwora. Ja nie żyłam, Matt. Ja tylko istniałam.
- A ty uznałaś, że nie ma potrzeby mnie o tym informować. - Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Nawet na nią nie patrzyły. Nie mogły. Matt od dziecka był niewidomy. Mimo to widziała, że jest zły. Znała go prawie tak dobrze jak Lokiego czy Bucky'ego. Umiała czytać go jak otwartą książkę nawet bez zaglądania do jego umysłu.
- Wiesz, w jakim ja byłam stanie? Z resztą, nawet gdyby mi to zwisało, i tak nie miałabym jak ci powiedzieć. Cały czas trzymali mnie w Hydrze. Wypuszczali mnie tylko na misje. W trakcie ostatniej zaufali mi za bardzo i uciekłam. Ale wtedy z kolei znalazłam się w równoległym wszechświecie czy czymś takim. Nie chce mi się tego tłumaczyć.
- Susan...
- Teraz mam znowu moje moce - przerwała mu. - Mutacja się odnowiła. Chciałbyś...
- Nie - tym razem on wszedł jej w słowo. - Za dużo mnie to potem kosztuje. Za bardzo za tym tęsknię. Już raz obiecałaś, że nie będę tęsknił, bo zawsze będziesz przy mnie. A potem odeszłaś, a ja musiałem przechodzić przez to wszystko od nowa.
- Ale teraz moje moce są silniejsze. Ja jestem silniejsza. Mogę przywrócić ci wzrok na stałe. Nie będę musiała cały czas kontrolować twoich oczu. Uleczę je permanentnie.
- A potem odejdziesz.
Rebecca westchnęła.
- Matt... nie wracaj do tego. Jestem mężatką.
- Jesteś... co?
- No dobra, wdową. Ale nie chcę, żebyś dalej traktował mnie tak, jak kiedyś.
- I co jeszcze? - Parsknął. - Może mam udawać, że nie byliśmy zaręczeni?
- Ciszej. I, jak sam zauważyłeś, "byliśmy". Nie "jesteśmy". Przecież miałeś już jakieś inne dziewczyny, prawda?
- Mieć dziewczynę a chcieć się z nią ożenić to co innego.
- Boże, Murdock, opanuj się. To było prawie dziesięć lat temu.
- Dla ciebie to nic, prawda? Też bym może tak do tego podchodził, gdybym był nieśmiertelny.
- Chętnie się zamienię, nie ma problemu.
Zamilkli. Oczy Matta skierowane były w stronę okna. Rebecca patrzyła na jego twarz, szukając jakichkolwiek zmian.
- Chciałaś, żebym ci pomógł - odezwał się w końcu. - Jak?
- Ja... nie mam gdzie przenocować. Tylko na jedną noc. Nie będę zaprzątała ci głowy do wieczora i rano, muszę pozałatwiać parę spraw na mieście. Przyjdę, kiedy już będziesz spał, zostaw mi tylko uchylone drzwi, bo nie mogę nadużywać mocy.
- A czy przywracanie mi wzroku nie należy do nadużywania mocy?
- Są rzeczy ważne i ważniejsze - uśmiechnęła się. - Jeśli mogłabym cię o coś jeszcze prosić... Możliwe, że kiedyś przyjadą tu ludzie z T.A.R.C.Z.Y. Powiedziałam im prawdę. Wszystko. Wiedzą, że cię znam i mogę mnie u ciebie szukać. Zareaguj tak, jak dzisiaj. Bądź w szoku, że w ogóle żyję.
- Nie byłem w szoku, że żyjesz. Wiedziałem, że żyjesz, bo trąbią o tobie na okrągło. Chodziło mi...
- Wiem, wiem. Ale zrób to dla mnie. Proszę.
***
Wróciła w nocy. Słyszał, jak po chichu otwiera drzwi i chodzi po mieszkaniu. Wiedział, że Susan nie zauważy, że wcale nie zasnął. Susan przysięgła, że nigdy nie będzie czytała jego myśli.
Usłyszał, że jej kroki się zbliżają. Drzwi od jego sypialni skrzypnęły. Starał się panować nad tętnem, żeby nie usłyszała, jak przyspiesza.
Stała w drzwiach i patrzyła na niego, a potem poszła położyć się na kanapie.
Nad ranem znowu usłyszał, jak przychodzi. Niebo dopiero zaczynało szarzeć. Przynajmniej tak wnioskował z natężenia światła wpadającego przez okno. Tym razem podeszła bliżej. Oparła się jednym kolanem na łóżku tuż koło niego. Materac ledwo się wgiął.
Czuł jej zapach, dokładnie taki, jak zapamiętał. Słodki, ale jednocześnie cierpki. Lekko owocowy. Nachyliła się i pocałowała go w czoło.
A potem odeszła.
***
Nie miała w planach opuszczać miasta tak szybko. Chciała zostać u Matta dłużej, ale nie sądziła, że on nadal tak przeżywa jej odejście. Nie chciała go bardziej męczyć. Ani jego, ani siebie.
Musiała na poczekaniu wymyślić jakiś plan. Nie miała dokąd iść. Po świecie chodziły tylko dwie osoby, które znały jej tajemnicę od początku. Jedną z nich był Matt, a druga siedziała w więzieniu stworzonym specjalnie z myślą o tej właśnie osobie.
Wsiadła do samolotu lecącego do Waszyngtonu. Niebo robiło się różowe. Rude włosy, ciemnobrązowe włosy i podrobione papiery skutecznie zapobiegły jakimkolwiek problemom.
Koło niej usiadł mężczyzna. Na oko miał około siedemdziesięciu lat, ale był jednym z tych siedemdziesięciolatków, którzy trzymają się lepiej od niejednego trzydziestolatka.
Przedstawił się jej jako Forni Mittag. Ubrany był w ciemnoszary garnitur, a białe włosy i brodę miał starannie przystrzyżone. Mimo, że zachowywał się wobec niej bardzo sympatycznie, Rebecca nie czuła się swobodnie. Coś jej w nim przeszkadzało. I bynajmniej nie było to tylko bielmo na jednym z oczu mężczyzny.
Chciała spróbować przeczytać jego myśli, ale coś cały czas odciągało ją od tego pomysłu. Męczyło ją to.
***
Kiedy tylko wylądowali, popędziła jak najszybciej w stronę wyjścia. Chciała jak najszybciej znaleźć się daleko od mężczyzny.
Kiedy wybiegła z lotniska pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, było wyrastające na środku parkingu drzewo. Nie było na nim żadnych liści. Za to siedziały na nim dwa kruki.
Poczuła, jak kolana uginają się pod nią. Dwa kruki. Forni Mittag. Odyn.
***
Szła powoli wzdłuż ciemnych kolumn ogromnego hallu. Przed nią stał tron, a za nią strażnicy blokowali przejście czekającym na osądzenie zmarłym.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała mężczyznę opierającego się o jedną z kolumn.
- Dobrze wiesz, dlaczego. Obiecałaś mi coś.
- Bądź cierpliwy. Nie mogę naruszać zasad. Czekam na dogodny moment.
- Czekaj szybciej. Nudzi mi się tu. Chciałbym znowu sobie trochę pożyć.
*********************************************************************************************************
No więc jestę.
Zacznę od tego, że przepraszam za długą nieobecność, ale inżynieria genetyczna się sama nie wstuka.
Druga rzecz, cytat na początku rozdziału nie jest z piosenki, którą wstawiłam jako podkład.
Trzecia rzecz: tam na końcu, przy fragmencie "dwa kruki, Forni Mittag, Odyn". Już spieszę i wyjaśniam. Dla osób niewtajemniczonych w mitologię nordycką: dwa kruki to sługusy Odyna, które mu wszystko mówią (w dużym skrócie). Z resztą pojawił się już w tym ff. Forni to jedno z imion Odyna, oznacza "Starożytnego" czy coś takiego. Po polsku to kijowo brzmi więc, no, wiecie. Mittag to po dojczowemu środa, czyli dzień Odyna. I tak to.
Następne rozdziały będą utrzymane w podobnym klimacie jak ten - Susan/Rebecca będzie się szlajać po świecie szukając guza.
No i to by chyba było tyle.
Do następnego! :*